Dzisiaj nie będzie wesoło, dzisiaj nie będzie o pogodzie. Dzisiaj będzie o poważnych sprawach!
Jakiś miesiąc temu na moim wspaniałym Wydziale zorganizowano nam nader ciekawe spotkanie. Prelegentami było dwóch adwokatów ze Stanów Zjednoczonych: Cheryl Bormann i Michael Schwartz. C. Bormann jest wykładowcą i adwokatem z Chicago. Specjalizuje się w sprawach przestępców oskarżonych o przestępstwa zagrożone karą śmierci. Z kolei M. Schwartz (znacznie młodszy) jest kimś w rodzaju adwokata wojskowego (military defence attorney), tzn. zawodowo zajmuje się obroną żołnierzy amerykańskich oskarżonych o popełnienie jakiegoś przestępstwa.
Jednakże razem zajmują się sprawą wyjątkowo wysokiego kalibru: bronią bowiem człowieka oskarżonego o współudział w zamachu na World Trade Center. Przy czym mówienie, że jest on oskarżony jest lekkim nadużyciem, bo właściwie nie wiadomo, kim on jest, według jakiej procedury należy z nim postępować i tak dalej.
Nie pamiętam nazwiska tego człowieka, ale zapamiętałem, że wychował się w Arabii Saudyjskiej, w bardzo religijnej rodzinie muzułmańskiej. Jego „wkład” w zamach polegał na tym, że szkolił przyszłych pilotów-samobójców. Wynika z tego, że swój czyn popełnił gdzieś na Bliskim Wschodzie i właściwie to nie wiadomo, o co go oskarżyć i czy w ogóle popełnił przestępstwo – a jeśli tak, to czy Amerykanie mają prawo go ścigać. Jednakże administracja amerykańskie (w szczególności w czasach rządów Busha) nie zawracała sobie głowy takimi pytaniami.
Dla Ameryki wystarczy, że ktoś stanie się jej wrogiem. I to wystarczy do wszczęcia „postępowania”. To słowo celowo ubrałem w cudzysłów, bo trudno to nazwać jakimkolwiek postępowaniem, a już na pewno nie jest to postępowanie karne znane w cywilizowanym świecie. Nie chcę tutaj bronić człowieka, który być może jest terrorystą (a być może nie) – nie wiadomo tak naprawdę do końca, jaki był jego wkład. Jednakże gołym okiem widać, że jeżeli ktoś jest przetrzymywany przez ponad dziesięć lat w więzieniu bez żadnej podstawy prawnej (albo ta podstawa jest bardzo wątła i/lub niezgodna z Konstytucją), w dodatku poddawany torturom – to chyba coś tu nie gra. Czy w tej sytuacji USA to nadal demokratyczne państwo prawa?
Amerykańscy kazuistycy [kazuistyka to taka „nauka”, jak pisał Roidinis, zajmująca się udowadnianiem, że białe jest czarne, a bóbr to ryba] na usługach rządu USA twierdzą, że terroryści są przetrzymywani na Kubie (Guantanamo), więc Konstytucja USA nie znajduje tam zastosowania. Aha, czyli można tam kogoś bezprawnie uwięzić i torturować. Piękne wyjaśnienie. Zapomnieli tylko o tym, że obszar Guantanamo jest w rzeczywistości całkowicie wyłączony spod kubańskiej jurysdykcji; w całości znajduje się we władztwie USA, gdzie znajduje się amerykańskie więzienie i baza wojskowa. I, jak mam rozumieć, jeżeli obywatel amerykański popełnia zbrodnię przeciwko prawom człowieka, poza terytorium Ameryki, to nie popełnia żadnego czynu zabronionego? Jak widać, rząd USA kieruje się tu, delikatnie mówiąc, schizofrenią.
Ja osobiście serce dla praw człowieka straciłem już dawno (po wykładach z prawa konstytucyjnego na II roku) i przestały mnie one interesować, choć dawniej brałem nawet udział w olimpiadzie na temat praw człowieka. Doszedłem bowiem do wniosku, że te nasze problemy, w stylu prawo do aborcji, choć są problemami z zakresu praw człowieka, są doprawdy śmieszne w porównaniu z sytuacją milionów ludzi żyjących w państwach totalitarnych, gdzie cywilizowany świat nie ma narzędzi (albo woli), by jakoś im pomóc (por. Birma, Wietnam, Korea Północna). Dlatego też nasze konferencje, wykłady, monografie są tylko pustym, bezwartościowym ględzeniem, które w żaden sposób nie może znaleźć zastosowania w praktyce.
A tu nagle się okazuje, że państwo „arcydemokratyczne” urządza taką szopkę i to na oczach całej zachodniej cywilizacji, która nie jest w stanie właściwie nic zrobić, by to powstrzymać. Amerykanie w swoim pościgu za terrorystami są już w takim miejscu, że nie odróżniają rzeczywistości od urojeń. I – co więcej – nie trzeba być żadnym oskarżonym (bo żeby kogoś oskarżyć trzeba mieć podstawę prawną), wystarczy być wrogiem Stanów Zjednoczonych.
C. Bormann zwróciła uwagę, że przecież w podobnych sytuacjach nikt nigdy nie był pociągnięty do odpowiedzialności. Nie ścigano sprawców ataku na Pearl Harbour (a przecież tych pilotów też ktoś musiał szkolić), za zrzucenie bomb atomowych też nikt nigdy nie odpowiedział. W imię rzekomego bezpieczeństwa Stany Zjednoczone już nie tylko inwigilują cały świat; są także gotowe porywać i torturować ludzi.
Wygląda na to, że adwokatów czeka trudne zadanie. Tym bardziej, że dotychczasowe „procesy” nie toczyły się przed sądami, ale przed specjalnymi wojskowymi komisjami, które z niezawisłością miały niewiele wspólnego. Rozmowy adwokatów z klientem były, jak się okazało, podsłuchiwane. No i w dodatku mają przed sobą gawiedź żądną sensacji, która nie rozumie zagrożeń dla praworządności, jakie ujawniły się w tej sprawie – i która jest przeciwko nim.