Rok zakończyłem kulturalnie, kulturalnie mogę więc go też zacząć.
(1) Po pierwsze w środę byłem na filmie „Niebezpieczna metoda”. Nie wiem, co mam o nim napisać, bo recenzje ma średnio pochlebne – mnie jednak się podobał; było to dobrze zainwestowane 15 zł, tym bardziej, że projekcja odbyła się w kinie studyjnym, z sześcioma innymi osobami na widowni. Trochę mnie to dziwiło: nie jest to może film kasowy, ze względu na tematykę (wymaga delikatnego wysilenia mózgownicy, nie ma tu niebieskich stworów ani kosmosu); aktorzy, którzy w nim zagrali, to jednak nie trupa prowincjonalnego teatru: Keira Knightley, Viggo Mortensen. A jednak film przeszedł zupełnie bez echa, choć jego zwiastun widziałem już ze trzy miesiące temu.
Film opowiada o trzech osobach: Freudzie, Jungu i jeszcze jakieś pannie Spielrein, która najpierw jest pacjentką tego drugiego, a potem sama staje się lekarzem. Gdyby ktoś chciał dowiedzieć się czegoś o psychoanalizie, to się raczej zawiedzie, bo informacje przedstawione w filmie są raczej szczątkowe; co gorsza – autorzy nawiązują do konfliktu pomiędzy Jungiem i Freudem, ale właściwie nie wiadomo skąd on się wziął. Dla mnie – dogmatyczne spory przedstawione w filmie były mętne i niezrozumiałe. Denerwujące są też przeskoki czasowe w akcji.
Za to Keira Knightley (znana choćby z wyjątkowo słabej ekranizacji „Dumy i uprzedzenia”) świetnie – w moim odczuciu – gra osobę chorą psychicznie; ataki histerii w jej wykonaniu są wyjątkowo wiarygodne.
(2) W pewnej mierze wiąże się to z drugą rzeczą, o której chciałem napisać: tj. o książce Umberto Eco „Cmentarz w Pradze”. Podobno recenzje nie zawsze były na jej temat pochlebne, ale nie wiem, bo ich nie czytałem, bo po co się zrażać; tak czy owak Eco pozostaje dla mnie znakomitym pisarzem, choć może z jego książek bije lekkie zadęcie.
Opowieść jest dosyć niekonwencjonalna i mogę to stwierdzić, choć nie przeczytałem jeszcze 200 stron. Jak na razie – mamy tu trzech narratorów i dla każdego jest przewidziana inna czcionka. Przyznam, że początkowo myślałem, że jest to błąd składu. Głównym bohaterem jest fałszerz dokumentów Simonini, o dosyć dziwnych poglądach, choć nie zawsze można to zrozumieć, bo wymaga to choćby jakiejś znajomości historii Włoch. Sam się w tym trochę gubię. I to jest chyba słabość książek Eco; wydaje się, że chwilami jest w nich za dużo „erudycyjności”, co zwykle jest dobre, ale nie w książkach dla zwykłego zjadacze chleba. Tak czy owak, czyta się dobrze, choć nie ukrywam – nie wszystko jest zrozumiałe. Jednak, gdy czytałem „Imię róży”, miałem takie samo wrażenie.
Moim zdaniem, książka warta jest polecenia. Dla zachęty – jak fałszerz opisuje swoją profesję:
— Nie zrozum mnie źle, drogi Simone – tłumaczył zwracając się już do niego per ty. – Ja nie sporządzam dokumentów fałszywych, lecz kopie dokumentów autentycznych, które zginęły lub które przez prosty przypadek nigdy nie powstały, ale które mogły i powinny były powstać.
(3) I jeszcze coś z zupełnie innej beczki. Wczoraj byłem na koncercie noworocznym w Filharmonii Kaliskiej. Było jeszcze więcej atrakcji niż zwykle, w tym oczywiście „Marsz Radeckiego”.
J. Strauss – Uwertura do opery ” Zemsta nietoperza”
A. Dvorak – 4 tańce słowiańskie
M. Ravel – Tzigane
J. Strauss – Czardasz z opery „Ritter Pasman”
J. Brahms – 3 tańce węgierskie
P. Sarasate – Melodie cygańskie