W ostatniej „Polityce” ukazał się ciekawy reportaż dotyczący uroczystości absolutorium Uniwersytetu Harvarda. Jak się okazuje, wśród Noblistów ponad 70 z nich było absolwentami tego Uniwersytetu. Oczywiście, ta uczelnia uchodzi za najwybitniejszą na świecie, ale do wszelkiego typu rankingów lepiej podchodzić z rezerwą. Piszę tak nie dlatego, że jestem zazdrosny. Dobrze jest jednak wziąć pod uwagę, co takie rankingi uwzględniają: np. „liczbę publikacji w języku angielskim”. Oczywiste jest więc, że uniwersytety z krajów angielskojęzycznych zawsze będą w pewien sposób uprzywilejowane. Na Harvardzie jest zupełnie inny system studiów, co jest dosyć ciekawe. Ale u nas jest – po prostu inaczej. Niech ktoś nie myśli, że mam kompleksy z tego powodu, że studiuję na jakimś tam Uniwersytecie im. jakiegoś tam nikomu nieznanego poety gdzieś tam na końcu świata. Mój wybór był najlepszym z możliwych. UAM jest jednym z najlepszych uniwersytetów w Polsce (na pewno w pierwszej trójce), tak więc jest jednocześnie jednym z najlepszych w Europie.
Ale nie o tym chciałem pisać, a o czymś pokrewnym. Jeśli moglibyśmy się czegoś uczyć od uczelni z innych państw, to może sposobu pisania podręczników. Pierwszy podręcznik „zachodni”, z jakim się spotkałem to Ekonomia Kamerschena i spółki. Gabaryty – ogólnopolskiej książki telefonicznej. Pomimo to, nie zniechęca. Sięgnąłem po niego, bo choć nie studiuję ekonomii, to ekonomii się przez semestr uczyłem. Zajrzałem do niego z ciekawości, by sprawdzić, czy może tam nie jest coś lepiej wytłumaczone. Okazało się, że tak: wszystko było napisane w sposób jasny i przejrzysty, wzbogacone ilustracjami. Ale tu nie o treść nawet chodzi, bo przecież wśród naszych autorów jest też wielu świetnych gawędziarzo-podręcznikopisarzy (gdyby nie to, nikt by nie czytał Sczanieckiego 40 lat po pierwszym wydaniu). Chodzi raczej o sprawy techniczne, czyli te z pozoru nieistotne. Takie, jak: estetyczne wydanie, przejrzystość, szerokie marginesy, spisy treści, indeksy, spisy treści na początkach rozdziałów, streszczenia rozdziałów, pytanie kontrolne etc. U nasz szukać tego ze świecą. Podobnie było z podręcznikiem Psychologia i życie Zimbardo.
Ktoś powie, że takie rzeczy, jak np. czytelna czcionka są nieistotne. Nic bardziej mylnego. Nie jest to może najważniejsze, bo najważniejsza jest treść, ale pewne dodatki, jak choćby pytania do „samosprawdzenia” są bardzo przydatne. W tych kwestiach PWN i spółka mogliby się jeszcze wiele nauczyć. Ktoś mógłby pomyśleć, że umieszczanie ilustracji w podręcznikach dla prawników jest bezcelowe, co jest bzdurą, bo obrazki przecież każdy lubi. Dobrze, że choć to się akurat zmienia.
Dodam jeszcze, że do Ekonomii była jeszcze jakby druga, specjalna część z ćwiczeniami.
Wczoraj wypożyczyłem w bibliotece podręcznik Neila Parpwortha Constitutional and administrative law o konstytucji Wielkiej Brytanii (wyd. OUP). W nim jest podobnie: przejrzysty spis treści, podsumowania przy każdym rozdziale, dodatkowe pytania, najważniejsze pojęcia. I nie jest to wydanie luksusowe, tylko „tanie” (tzn. ok. 130 zł 😉 ).
Dodatkową kwestią są ceny podręczników… dobrze, że są biblioteki [U. Eco w swoim eseju O bibliotece pisze o błędnym kole: podręczniki są coraz droższe, więc coraz bardziej są kserowane, więc są wydawane w mniejszych nakładach, więc są jeszcze droższe, więc są kserowane]