Piękna zrobiła się dzisiaj pogoda. Jest chyba ponad 20º C. To znaczy piękna pogoda jest, ale do czasu: bo jak się nosi na garbie plecak z bambetlami, to piękna pogoda po chwili robi się dosyć uciążliwa…
Wyszedłem dzisiaj ze swojego wydziału i właściwie jak co tydzień poszedłem do Starego Browaru, by tam w supermarkecie kupić sobie pieczywo etc. Było gorąco, więc naszła mnie chętka na jakąś kawę mrożoną albo coś takiego. Wspaniale się składa, albowiem na parterze centrum handlowego, przy wejściu znajduje się Starbucks. Nawiedziłem kiedyś ten przybytek w Berlinie, w czasach, gdy w Polsce jeszcze w ogóle tej sieci nie było.
Słyszałem oczywiście, że w Warszawie ludzie stoją w długich kolejkach, by potem ze szpanerskimi kubkami z wybazgranymi na nich swoimi imionami przechadzać się z kawą w garści. Z niewątpliwie najdroższą w stolicy kawą w garści. Albowiem ceny są tam zawrotne.
Kawa mrożona, na którą miałem ochotę kosztowała (najmniejsza) 11 złotych (słownie: jedenaście). Wcześniej wydawało mi się, że za coś takiego nie można dać więcej niż ok. 7 zł, więc z takim nastawieniem udałem się do tej kawiarni… no cóż, na miejscu spotkało mnie rozczarowanie. Stoczyłem więc niezłą batalię pomiędzy rozumem, który podpowiadał mi, że trzeba na głowę upaść i mieć naprawdę nierówno pod sufitem, by sobie coś takiego kupić, a zachciankami mojej cielesnej powłoki. Tym razem rozum wygrał, ale kto wie…
Podejrzewam, że większość osób w Starbucksie musi stoczyć ciężką walkę pomiędzy zdrowym rozsądkiem i zasobnością swojego portfela, a ładnie wyglądającymi kubeczkami.
Trudno się dziwić, że przynajmniej połowa gości stołujących się tam, to obcokrajowcy…
PS. Dla ciekawości, kawałek ciasta to ok. 13 zł. Nawet u Kandulskiego jest taniej.