Dolina Baryczy w maju

Wie­lo­krot­nie wspo­mi­na­łem już o krót­kich wyciecz­kach do Doli­ny Bary­czy. W tym roku odwie­dzi­łem już oko­li­ce Anto­ni­na, a tak­że Kom­pleks Potasz­nia. Bar­dzo uda­ną wyciecz­kę w tam­te oko­li­ce zali­czy­łem jesie­nią poprzed­nie­go roku. Praw­da jest jed­nak taka, że przy wyciecz­kach jed­no­dnio­wych jadę w takie miej­sce, któ­re nie jest dalej, niż godzi­na dro­gi samochodem.

Tym razem mia­łem nie­po­wta­rzal­ną oka­zję zaha­czyć o Doli­nę Bary­czy wra­ca­jąc z wyciecz­ki w Góry Sowie. Od dłuż­sze­go cza­su myśla­łem o odwie­dze­niu oko­lic Mili­cza, ale zawsze było to za dale­ko albo zbyt nie po dro­dze. Teraz nada­rzy­ła się oka­zja. W koń­cu Milicz i jego oko­li­ce to praw­dzi­we cen­trum Doli­ny Bary­czy, bo to wła­śnie od Mili­cza bio­rą swą nazwę całe Sta­wy Milickie.

Pierw­sze­go dnia popo­łu­dniu odwie­dzi­łem Rudę Sułow­ską. To miej­sce jest o tyle cie­ka­we, że moż­na zro­bić tam przy­jem­ną wyciecz­kę w for­mie pętli wokół sta­wów. Sta­wy mają bowiem ten minus, że w wie­le miejsc nie moż­na wejść ze wzglę­du na hodowlę.

Dru­gie­go dnia poje­cha­łem na nie­dłu­gi spa­cer po Mili­czu. Potem uda­łem się do Rudy Milic­kiej. Wte­dy nie­ste­ty znacz­nie pogor­szy­ła się pogo­da i zaczę­ło wkrót­ce padać. Do tego nie­ste­ty oka­za­ło się, że szlak jest czę­ścio­wo zamknię­ty (ale to inna histo­ria). Nie­ste­ty, ale cho­ciaż Milicz szczy­cie się bycia „rowe­ro­wą sto­li­cą Dol­ne­go Ślą­ska”, to dla tury­sty pie­sze­go sta­wy milic­kie w tych oko­li­cach nie są tak cie­ka­we. W wie­le miejsc nie moż­na wejść, a cza­sa­mi szlak pro­wa­dzi dro­gą wzdłuż sta­wów, ale samych sta­wów nie widać, co tro­chę tra­ci sens wizyty.

W Rudzie Milic­kiej aku­rat trud­no o spa­cer wokół stawów.

Pod­su­mo­wu­jąc, moż­na powie­dzieć, że sta­wy mimo wszyst­ko tro­chę nie są tego war­te, żeby jechać tam spe­cjal­nie – szcze­gól­nie, jeśli nie ma się rowe­ru. Stwier­dzam, że Kom­pleks Potasz­nia pod wzglę­dem tury­stycz­nym jest dla mnie ciekawszy.

Poza tym, wio­sen­ny kra­jo­braz sta­wów jest dosyć mono­ton­ny. Wcze­sną wio­sną lub jesie­nią jest tro­chę ciekawiej.

Twierdze i klasztory

W trak­cie wyciecz­ki w Góry Sowie odwie­dzi­łem 3 waż­ne obiek­ty histo­rycz­ne. Były to: Twier­dza Srebr­na Góra (w Srebr­nej Górze), Twier­dza kłodz­ka (w Kłodz­ku) oraz Zespół Pocy­ster­ski w Lubią­żu (czy­li opac­two cyster­sów w Lubią­żu, nie­da­le­ko Legni­cy). Pla­no­wa­łem też odwie­dzić na dłu­żej Kłodz­ko, ale praw­da była taka, że po zwie­dze­niu twier­dzy, na dal­sze wędrów­ki po mie­ście nie mia­łem już siły.

Twier­dza Srebr­na Góra zosta­ła zbu­do­wa­na w apo­geum pru­skie­go abso­lu­ty­zmu w XVIII wie­ku nie wia­do­mo do koń­ca po co. To zna­czy wia­do­mo – mia­ła być jed­ną z linii obro­ny Ślą­ska przed wro­gą wów­czas Austrią. W grun­cie rze­czy twier­dza nigdy nie zosta­ła wyko­rzy­sta­na, cho­ciaż poświę­co­no olbrzy­mie środ­ki na jej budo­wę i póź­niej­sze utrzy­ma­nie. Nie będę się tu roz­pi­sy­wał o histo­rii, bo moż­na sobie łatwo zna­leźć infor­ma­cje w inter­ne­cie.

Całe zało­że­nie twier­dzy nigdy nie zosta­ło ukoń­czo­ne – mia­ła być znacz­nie więk­sza, niż to, co osta­tecz­nie zbu­do­wa­no. Dość powie­dzieć, że w celu jej posa­do­wie­nia wysa­dzo­no w powie­trze czu­bek góry, na któ­rym zaczę­to wzno­sić twier­dzę. Twier­dza jest poło­żo­na rze­czy­wi­ście bar­dzo wyso­ko – ale para­dok­sal­nie z dołu jest wła­ści­wie nie­wi­docz­na (pew­nie tak mia­ło być). Mia­ła chro­nić Prze­łęcz i cały Śląsk przed ata­kiem od południa.

Jest sto­sun­ko­wo dobrze zacho­wa­na; nigdy nie zosta­ła zdo­by­ta. Jedy­ne jej oblę­że­nie w cza­sie wojen napo­le­oń­skich skoń­czy­ło się, zanim się zaczę­ło na dobre.

Następ­ne­go dnia odwie­dzi­łem twier­dzę kłodz­ką. Byłem w niej wie­le lat temu, tzn. w oko­li­cach IV kla­sy pod­sta­wów­ki i pamię­ta­łem, że bar­dzo mi się wte­dy podo­ba­ła. Twier­dza kłodz­ka jest histo­rycz­nie o wie­le star­sza. Jest wła­ści­wie tak sta­ra, jak samo Kłodz­ko, któ­re do Pol­ski tra­fi­ło (wraz z całą Kotli­ną Kłodz­ką) dopie­ro w 1945 roku. Obec­na twier­dza, wie­lo­krot­nie prze­bu­do­wy­wa­na, powsta­ła na miej­scu znacz­nie wcze­śniej­sze­go śre­dnio­wiecz­ne­go zam­ku obronnego.

W chod­ni­kach kontrminowych

Zwie­dza­nie skła­da się z dwóch czę­ści: gór­nej czę­ści twier­dzy z eks­po­zy­cją histo­rycz­ną oraz labi­ryn­tu. Czym jest labi­rynt, nie będę zdra­dzać (ale jest to ta część, któ­rą odwie­dza­li­śmy w pod­sta­wów­ce). Powiem tyl­ko, że zde­cy­do­wa­nie war­to zejść do pod­zie­mi. Gór­na część jest rów­nież cie­ka­wa, cho­ciaż nie dostar­cza aż takich wra­żeń. Moż­na się jed­nak spo­ro dowie­dzieć o histo­rii. W okre­sie powo­jen­nym twier­dza ule­ga­ła dewa­sta­cji, cze­go śla­dy są nie­ste­ty widocz­ne do dzi­siaj. Nato­miast cały czas trwa­ją pra­ce nad przy­wró­ce­niem jej świet­no­ści. W gór­nej czę­ści twier­dzy znaj­du­je się rów­nież cie­ka­wa eks­po­zy­cja doty­czą­ca okre­su dru­giej woj­ny świa­to­wej, kie­dy w twier­dzy swą sie­dzi­bę mia­ła fabry­ka AEG, zatrud­nia­ją­ca robot­ni­ków przy­mu­so­wych (wów­czas pro­du­ko­wa­ła czę­ści uzbro­je­nia, dzi­siaj zmywarki).

Ostat­nie­go dnia, tzn. w dniu, w któ­rym prze­miesz­cza­łem się z Gór Sowich w kie­run­ku Doli­ny Bary­czy, odwie­dzi­łem Lubiąż. Nie pla­no­wa­łem w ogó­le odwie­dzać tych oko­lic. Osta­tecz­nie jed­nak stwier­dzi­łem, że nie wia­do­mo, kie­dy następ­nym razem będę mieć oka­zję być w tej oko­li­cy, dla­te­go stwier­dzi­łem, że mogę tro­chę dro­gi nad­ło­żyć. Poprzed­nim razem w oko­li­cach Legni­cy byłem jesie­nią 2019 roku.

Opac­two cyster­skie to wła­ści­wie dobrze zakon­ser­wo­wa­na ruina. Pla­có­wek cyster­skich były kie­dyś w Pol­sce dzie­siąt­ki (choć­by w Oło­bo­ku pod Kali­szem). Do dzi­siaj nie­któ­re z nich są zacho­wa­ne w lep­szym lub gor­szym sta­nie. Klasz­tor w Lubią­żu to dru­gi naj­więk­szy tego typu zespół w Euro­pie (po Esco­ria­lu). Tere­nem obec­nie zarzą­dza Fun­da­cja Lubiąż, któ­ra mały­mi kro­ka­mi od 30 lat sta­ra się ura­to­wać od upad­ku zabu­do­wa­nia klasz­tor­ne; tego obiek­tu nikt nie chce, ani Skarb Pań­stwa, ani jed­nost­ki samo­rzą­du tery­to­rial­ne­go, ze wzglę­du na koniecz­ne nakłady.

Lubiąż choć pięk­ny i robią­cy gigan­tycz­ne wra­że­nie, znaj­du­je się kom­plet­nie pośrod­ku nicze­go. Tury­stów jest tam nie­wie­lu, bo trud­no tam dotrzeć. Bez samo­cho­du nie ma jak. Żad­ne auto­bu­sy tam nie dojeż­dża­ją. Cho­ciaż region Odry Środ­ko­wej sły­nie rów­nież z dużych walo­rów przyrodniczych.

Histo­ria klasz­to­ru się­ga cza­sów, gdy Ślą­skiem wła­da­li Pia­sto­wie. Wte­dy jeden z nich spro­wa­dził w te oko­li­ce cyster­sów, któ­rzy wła­da­li tymi tere­na­mi przez kolej­ne 600 lat. Klasz­tor wie­lo­krot­nie popa­dał w ruinę, a następ­nie pod­no­sił się z niej, by stać się jesz­cze potęż­niej­szy. U szczy­tu potę­gi w XVII lub w XVIII wie­ku posta­wio­no mon­stru­al­ny pałac opa­ta, któ­ry zaj­mu­je dużą część dzi­siej­sze­go kom­plek­su. Bogac­two cyster­sów kłu­ło w oczy pań­stwo pru­skie, co skoń­czy­ło się kasa­tą zako­nu cystersów.

Dzi­siaj może­my mieć jedy­nie pew­ne wyobra­że­nie, jak klasz­tor wyglą­dał w cza­sach świet­no­ści. Nie zacho­wa­ły się żad­ne obra­zy, a zdjęć wte­dy nie było. Po klasz­to­rze obec­nie hula wiatr; to, co oca­la­ło, zosta­ło roz­pro­szo­ne po innych obiek­tach sakral­nych lub muze­ach. Za to dzi­siaj klasz­tor słu­ży za sce­no­gra­fię do fil­mów grozy.

Góry Sowie

Góry Sowie to nie Tatry, ani nie Beskid Żywiec­ki. Jed­nak jest to już kon­kret­ne pasmo gór­skie, w prze­ci­wień­stwie cho­ciaż­by do Ślę­zy i jej oko­lic, któ­re choć malow­ni­cze, to jed­nak nie zapew­nia­ją aż tylu typo­wo gór­skich atrak­cji. Góry Sowie zro­bi­ły na mnie pozy­tyw­ne wra­że­nie, choć byłem w nich za krót­ko, żeby powie­dzieć o nich coś więcej.

Na naj­waż­niej­szą atrak­cję, czy­li Wiel­ką Sowę, nie posze­dłem. Wyni­ka­ło to przede wszyst­kim z mojej bazy noc­le­go­wej – nie chcia­ło mi się dale­ko nigdzie dojeż­dżać na szlak. Dla mnie jest prio­ry­te­tem, żeby jak naj­mniej cza­su tra­cić na wsze­la­kie dojazdy.

Dla­te­go pierw­sze­go dnia wybra­łem się na Prze­łęcz Woli­bor­ską (15 minut samo­cho­dem ze Srebr­nej Góry) i tam po pro­stu posze­dłem szla­kiem przed sie­bie, w kie­run­ku schro­ni­ska. Zale­ży mi, żeby nie wra­cać tą samą dro­gą, tyl­ko robić pętlę do punk­tu, z któ­re­go wysze­dłem. Nie zawsze jest to moż­li­we, ale w Górach Sowich uda­ło mi się jakoś sen­sow­nie tra­sę zapla­no­wać. Wyciecz­ka była dosyć dłu­ga, bo w sumie było to ok. 16 – 18 kilo­me­trów, ale nie aż tak bar­dzo wyczer­pu­ją­ca. Masze­ro­wa­ło się przy­jem­nie. Nie było wie­lu momen­tów z ostry­mi wznie­sie­nia­mi. Raczej szło się łagod­nie pod górę.

Kolej­ny dzień to już była cał­ko­wi­cie moja autor­ska impre­sja na temat wędrów­ki gór­skiej. Nie chcia­ło mi się nigdzie dojeż­dżać, z resz­tą zale­ża­ło mi na cza­sie (tego dnia mia­łem zapla­no­wa­ną jesz­cze wizy­tę w Kłodz­ku), dla­te­go wybra­łem krót­szą gór­ską wędrów­kę z samej Srebr­nej Góry. Miną­łem twier­dzę, a dalej sze­dłem, jak szlak pro­wa­dził. Po dro­dze nie było schro­ni­ska, ale to nie szko­dzi. I tak zro­bi­łem ład­ną pętlę, któ­rą zakoń­czy­łem w sąsied­niej wsi. Na koń­cu była dodat­ko­wa atrak­cja w posta­ci prze­ła­jo­we­go mar­szu przez łąkę, żeby dotrzeć do Srebr­nej Góry. Na tra­sie mia­łem moment zwąt­pie­nia, kie­dy trze­ba było prze­mie­rzyć ok. 100 metro­wy bar­dzo błot­ni­sty odci­nek, idą­cy dodat­ko­wo w dół. Ale nie takie prze­szko­dy poko­ny­wa­łem na Babiej Górze.

Szla­ki ozna­ko­wa­ne są śred­nio. Cza­sa­mi ma się lek­kie wąt­pli­wo­ści, dokąd iść. Bar­dzo poma­ga mapa w komórce.

Dużym plu­sem był brak ludzi. Mogę na pal­cach u jed­nej ręki poli­czyć sytu­ację, gdy spo­ty­ka­łem innych pie­chu­rów. Cza­sa­mi nawet cał­kiem miło jest spo­tkać kogoś na szlaku.

Po sąsiedz­ku są Góry Bardz­kie. Może następ­nym razem uda mi się je odwiedzić?


Ostat­nie gór­skie wyjazdy:

Ślę­ża 2024

Zawo­ja i oko­li­ce 2023

Tatry 2023

Przez Oleśnicę do Srebrnej Góry

Odkąd w 2022 roku pierw­szy raz od wie­lu lat byłem w Sude­tach, zno­wu zaczął pocią­gać mnie ten kie­ru­nek. W tam­tym roku w maju wybra­łem się na 1 dzień na bar­dzo przy­jem­ną wyciecz­kę do Sobót­ki. Od razu wte­dy pomy­śla­łem, że dobrze było­by poje­chać w te góry, któ­re widać ze Ślę­ży. A widać, jak mi się zda­je, Góry Sowie.

W Górach Sowich nigdy przed­tem chy­ba nie byłem, cho­ciaż byłem w oko­li­cach (wie­le lat temu w Kotli­nie Kłodz­kiej i w Górach Orlic­kich po cze­skiej stro­nie). Tym­cza­sem Góry Sowie to pasmo gór­skie, któ­re jest naj­bli­żej poło­żo­ne od Kali­sza i naj­szyb­ciej moż­na w nie dojechać.

Począt­ko­wo nie pla­no­wa­łem noco­wać w Srebr­nej Górze, ponie­waż pod wzglę­dem tury­sty­ki pie­szej nie jest aż tak korzyst­nie poło­żo­na. Jed­nak nie ma tam zbyt wiel­kie­go wybo­ru atrak­cyj­nych noc­le­gów w korzyst­nych cenach; coś sen­sow­ne­go uda­ło mi się wła­śnie zna­leźć w Srebr­nej Górze, któ­ra leży w prze­łę­czy Srebr­nej, oddzie­la­ją­cej Góry Sowie od Gór Bardzkich.

Swo­im zwy­cza­jem nie poje­cha­łem jed­nak pro­sto do Srebr­nej Góry, bo musia­łem coś odwie­dzić po dro­dze. Wybór padł na Ole­śni­cę, koło któ­rej wie­lo­krot­nie prze­jeż­dża­łem w dro­dze na Dol­ny Ślą­ska, a któ­rej dotych­czas nigdy nie uda­ło mi się odwiedzić.

Głów­na atrak­cja Ole­śni­cy, czy­li zamek/pałac ksią­żąt ole­śnic­kich, był w remon­cie, ale przy­naj­mniej mogłem go zoba­czyć z zewnątrz. Ponad godzi­nę krą­ży­łem po cen­trum mia­sta, któ­re spra­wia­ło pozy­tyw­ne wrażenie.

Z Ole­śni­cy ruszy­łem dro­gą na połu­dnie. Choć ruch był duży, to jecha­ło się spraw­nie, bo na dro­dze nie było cię­ża­ró­wek (nie­dzie­la). Do Srebr­nej Góry dotar­łem oko­ło 14.00, mia­łem więc jesz­cze cał­kiem spo­ro czasu.

Srebr­na Góra to wieś – w prze­ci­wień­stwie do Sobót­ki, któ­ra choć mała, to jest mia­stecz­kiem. Jest tu wła­ści­wie jed­na uli­ca. Ludzi nie za wie­lu, 2 – 3 skle­py (w tym super­mar­ket), wszę­dzie pod górę. I jed­na wiel­ka atrak­cja – czy­li Twier­dza. Na szczę­ście jesz­cze przed sezo­nem. Nazwa Srebr­na Góra odno­si się do sre­bra, któ­re było tu wydo­by­wa­ne przed wie­ka­mi. Wieś była daw­niej waż­nym ośrod­kiem górniczym.

Jed­nak dużym plu­sem Srebr­nej Góry jest mno­gość ście­żek, któ­ry­mi moż­na wędro­wać na krót­sze i dłuż­sze spa­ce­ry (nie mam tu na myśli wędró­wek gór­skich z praw­dzi­we­go zda­rze­nia, bo to inna kwe­stia). Zawsze się znaj­dzie miej­sce, gdzie moż­na roz­pro­sto­wać nogi, cho­ciaż nie­rzad­ko jest pod górę.

Od razu pierw­sze­go dnia ruszy­łem śla­da­mi daw­nej kolei sowio­gór­skiej. Kolej ta powsta­ła jesz­cze w XIX wie­ku i zapew­nia­ła trans­port do Srebr­nej Góry (z tego, co czy­ta­łem, była to kolej zęba­ta). Kolej zli­kwi­do­wa­no w oko­li­cach I woj­ny świa­to­wej. Ale pozo­stał po niej ślad w posta­ci impo­nu­ją­cych wia­duk­tów kole­jo­wych, po któ­rych moż­na się przejść.

Jeszcze kilka chwil w Lizbonie

Kate­dra w Lizbonie

Mie­siąc temu wró­ci­łem z krót­kiej wyciecz­ki do Lizbo­ny. To dobry moment, żeby na chwi­lę się tam jesz­cze przenieść.

Ostat­nie­go dnia mia­łem jesz­cze tro­chę cza­su, ponie­waż samo­lot do War­sza­wy mia­łem dopie­ro popo­łu­dniu. Wyko­rzy­sta­łem ten czas, żeby jesz­cze tro­chę pozwie­dzać cen­trum. Mię­dzy inny­mi jecha­łem bar­dzo zna­ną miej­ską win­dą San­ta Justa. Słu­ży­ła do poko­ny­wa­nia znacz­nych róż­nic pozio­mów w mie­ście. Win­da jest oble­ga­na przez tury­stów, co jest dużą wadą. Po wyj­ściu z win­dy zaraz są ruiny klasz­to­ru, w któ­rych urzą­dzo­no muzeum archeologiczne.

W Lizbo­nie byłem jesz­cze w wie­lu innych miej­scach, któ­rych nie opi­sa­łem, a któ­re uwi­docz­ni­łem na zdjęciach.

Żeby dobrze poznać mia­sto, trze­ba by w nim zamiesz­kać. Nie da się poznać mia­sta w dwa dni. Taka krót­ka wyciecz­ka może sta­no­wić co naj­wy­żej zachę­tę, żeby przy­je­chać ponow­nie. Nie­ste­ty takie wyjaz­dy mają też i wady. Na przy­kład trud­no wejść w jakie­kol­wiek inte­rak­cje z tubyl­ca­mi. Dla­te­go bar­dzo dobrze wspo­mi­nać mój wyjazd do Salo­nik (maj 2018), ponie­waż wte­dy nie tyl­ko zwie­dza­łem mia­sto (któ­re z pew­no­ścią jest o wie­le mniej atrak­cyj­ne od Lizbo­ny), ale przede wszyst­kim mia­łem oka­zję poznać jego miesz­kań­ców, zoba­czyć jak pra­cu­ją i żyją na co dzień.

Teraz myśla­mi krą­żę już tyl­ko wokół krót­kie­go wyjaz­du w góry, któ­ry nastą­pi za mie­siąc. Rok temu byłem na podob­nej, krót­kiej wyciecz­ce w maju.

Nad Tagiem

Marzec w silosie

Od ponad mie­sią­ca żyję „Silo­sem”. Wszyst­ko zaczę­ło się od tego, że w ofer­cie pro­mo­cyj­nej dosta­łem bez­płat­nie na 3 mie­sią­ce dostęp do Apple TV, czy­li plat­for­my stre­amin­go­wej od Apple. Wyda­je mi się, że biblio­te­ka ofe­ro­wa­nych fil­mów nie jest zbyt roz­bu­do­wa­na, ale te, któ­re są, są nie­złe. Zachę­co­ny rekla­ma­mi zaczą­łem oglą­dać 10-odcin­ko­wy serial „Silos”. I się zaczęło.

Serial pochło­ną­łem w jakieś 2 tygo­dnie (dozu­jąc sobie odcin­ki), a obec­nie zaczy­tu­ję się w książ­ce, na pod­sta­wie któ­rej powstał.

Nie pamię­tam, kie­dy ostat­ni raz oglą­da­łem serial z tak dużym zacie­ka­wie­niem, w napię­ciu, nie mogąc się docze­kać kolej­ne­go odcinka.

Obra­zek z inter­ne­tu. Widać na nim głów­ną klat­kę scho­do­wą i głów­ną dro­gę w Silo­sie. Cho­ciaż skła­dał się z bli­sko 150 pię­ter, nie było w nim windy.

Naj­kró­cej rzec ujmu­jąc, serial opo­wia­da o gru­pie ludzi żyją­cych w pod­ziem­nym mie­ście w kształ­cie olbrzy­miej cylin­drycz­nej tuby (stąd nazwa) skła­da­ją­cej się z bli­sko 150 pię­ter (ści­śle zhie­rar­chi­zo­wa­nych, ale o tym dowia­du­je­my się po pew­nym cza­sie), z któ­rej nie mogą wyjść. A nie mogą wyjść, ponie­waż na powierzch­ni jest świat nie do życia – nie wia­do­mo, dlaczego.

Nikt nie wie, jak ludzie się tam zna­leź­li, dla­cze­go się tam zna­leź­li, kto zbu­do­wał pod­ziem­ne mia­sto. Wia­do­mo, że żyją tam już od poko­leń. I nie wie­dzą, czy i kie­dy będzie moż­na wyjść na zawnątrz – świat na powierzch­ni jest bowiem tok­sycz­ny i każ­dy kto się tam znaj­dzie, umie­ra w cią­gu kil­ku minut. Wyj­ście na zewnątrz, zwa­ne „czysz­cze­niem”, jest zresz­tą naj­su­row­szą z kar, prze­wi­dzia­ną przez silo­so­we pra­wo­daw­stwo, któ­re­go fun­da­men­tem jest Pakt, czy­li „kon­sty­tu­cja” silo­su, oktro­jo­wa­na przez jego tajem­ni­czych zało­ży­cie­li, któ­rzy znik­nę­li gdzieś w mro­kach dzie­jów. Póź­niej oka­zu­je się, że jest jesz­cze jeden akt praw­ny, ste­ru­ją­cy życiem Silo­su, o któ­rym wie­dzą jed­nak tyl­ko nieliczni.

Silos jest samo­wy­star­czal­ny, a ludzie nauczy­li się żyć pod zie­mią, wytwa­rzać żyw­ność i prze­twa­rzać w pro­ce­sie recy­klin­gu, co tyl­ko się da – nie ma bowiem świa­ta na zewnątrz, któ­ry mógł­by zapew­nić dosta­wy potrzeb­ne­go sprzętu.

Ludzie są odcię­ci od histo­rii i nie wie­dzą, jak wyglą­dał świat, zanim wszy­scy musie­li ści­snąć się w Silo­sie. Książ­ki i fil­my są zaka­za­ne, jak rów­nież posia­da­nie jakich­kol­wiek przed­mio­tów zwią­za­nych z dzie­ja­mi „przed­si­lo­so­wy­mi”.

Z pozo­ru Silos to demo­kra­tycz­ne pań­stwo, z wła­dza­mi wybie­ra­ny­mi w wybo­rach. Jed­nak więk­szość miesz­kań­ców nie wie, kto rzą­dzi napraw­dę, ile wła­dzy ma „bur­mistrz” Silo­su oraz, że są nad­zo­ro­wa­ni przez silo­so­we NKWD. Ci, któ­rzy mają wąt­pli­wo­ści, podej­rze­nia lub chcą dowie­dzieć się cze­goś wię­cej, są „zni­ka­ni” w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach. Nad spra­wo­wa­niem wymia­ru spra­wie­dli­wo­ści czu­wa tajem­ni­cza Sędzia Meadows, któ­ra – jak się z cza­sem oka­zu­je – jest posta­cią dużo bar­dziej zło­żo­ną, niż się na począt­ku wydaje. 

Głów­na boha­ter­ka, któ­rą pozna­je­my dopie­ro w 3 lub w 4 odcin­ku, to skrzy­żo­wa­nie Chuc­ka Nor­ri­sa z Mac­Gy­ve­rem. Zaczy­na docie­kać praw­dy, co nie koń­czy się dla niej dobrze. Podob­nie, jak dla Sędzi Meadows, na któ­rą docie­ka­nie praw­dy spro­wa­dza alkoholizm.

W seria­lu jest nie­je­den nie­ocze­ki­wa­ny zwrot akcji, po któ­rym zbie­ra się szczę­kę z pod­ło­gi myśląc „to nie tak mia­ło być.”

Serial powstał na pod­sta­wie serii ksią­żek napi­sa­nych przez Hugha Howey­’a. To sze­rzej nie­zna­ny ame­ry­kań­ski pisarz (a wcze­śniej m.in. dekarz), któ­ry opo­wia­da­nia, skła­da­ją­ce się na począ­tek pierw­sze­go tomu książ­ki, wydał wła­snym sump­tem w inter­ne­cie; sła­wa nade­szła dopie­ro wte­dy, gdy wię­cej ludzi dowie­dzia­ło się o „Silo­sie”, w szcze­gól­no­ści, gdy zaczął być ekra­ni­zo­wa­ny. W Pol­sce książ­ki wyszły jako Silos, Zmia­naPył (obec­nie przy­mie­rzam się do trze­ciej czę­ści). Jed­nak w wer­sji anglo­ję­zycz­nej pierw­sza część nazy­wa­ła się Wool, czy­li „weł­na”. Jaką rolę mia­ła weł­na w Silo­sie – dowia­du­je­my się dosyć szybko.

Akcja w książ­cę roz­gry­wa się dużo szyb­ciej, niż w seria­lu. Trud­no powie­dzieć, czy to dobrze, czy źle. Twór­cy seria­lu opar­li się na książ­ce, ale wie­le rze­czy też zmie­ni­li (np. płeć jed­ne­go z boha­te­rów, cho­ciaż nie wiem, czy książ­ka nie zosta­ła błęd­nie prze­tłu­ma­czo­na), a mówiąc pre­cy­zyj­nie, doda­li. W seria­lu jest wie­le wąt­ków i posta­ci, któ­rych nie ma w książ­ce albo któ­re są tyl­ko wspo­mnia­ne. Moim zda­niem świat przed­sta­wio­ny w seria­lu jest cie­kaw­szy, głęb­szy i bar­dziej wie­lo­wy­mia­ro­wy. Książ­ka ma moim zda­niem, przy­naj­mniej w pierw­szym tomie, prost­szą kon­struk­cję. Co nie zna­czy, że książ­ka jest gor­sza. Po pro­stu myślę, że twór­cy seria­lu zda­wa­li sobie spra­wę, że serial rzą­dzi się tro­chę inny­mi pra­wa­mi niż opo­wieść w for­mie pisa­nej. Bar­dzo twór­czo i z dużą wyobraź­nią roz­wi­nę­li świat Silo­su opo­wie­dzia­ny w książ­ce. Z dru­giej stro­ny, wie­le kwe­stii, któ­re w seria­lu są tajem­ni­cą, w książ­ce jest roz­wią­za­nych i mniej lub bar­dziej wyja­śnio­nych na wcze­śniej­szym eta­pie. Przy­kła­do­wo, w książ­ce sto­sun­ko­wo szyb­ko dowia­du­je­my się, po co silos powstał (przy­naj­mniej w zary­sie), choć nie to, kto go zbu­do­wał i dla­cze­go. Wyja­śnio­na jest tak­że sama nazwa silos.

Wię­cej dowia­du­je­my się w dru­gim tomie (Zmia­na). Pierw­sze dwa sezo­ny seria­lu, to pierw­sza książ­ka. Cie­ka­wy jestem, jak twór­cy seria­lu podej­dą do histo­rii opo­wie­dzia­nej w dru­gim tomie, któ­ra jest retro­spek­cją w sto­sun­ku do tego, co było w pierwszym.

Ja teraz oddam się lek­tu­rze trze­cie­go tomu – Pyłu.

Sintra

Trze­cie­go dnia od przy­jaz­du do Lizbo­ny posta­no­wi­łem poje­chać do Sin­try – uro­kli­we­go mia­stecz­ka znaj­du­ją­ce­go się w górach pomię­dzy Lizbo­ną a Oce­anem. Nie wiem, czy bym tam w ogó­le poje­chał, gdy­by nie to, że pierw­sze­go dnia wie­czo­rem miną­łem dwo­rzec kole­jo­wy Ros­sio, z któ­re­go odjeż­dża­ją pocią­gi do Sin­try. Dwo­rzec tak mi się spodo­bał, że stwier­dzi­łem, że szko­da było­by się pocią­giem nie przejechać.

Wnę­trze dwor­ca Rossio

Dwa razy jecha­łem pocią­giem: raz do Belem i raz do Sin­try (i rzecz jasna za każ­dym razem z powro­tem do Lizbo­ny). Pocią­gi lokal­ne jeż­dżą czę­sto i regu­lar­nie. Są odro­bi­nę obskur­ne, ale do przeżycia.

Jadąc do Sin­try mia­łem też oka­zję zoba­czyć też tro­chę inną Lizbo­nę; tj. mia­sto wiel­kich blo­ko­wisk i odle­głych dziel­nic. Widok z okna pocią­gu nie był zbyt zachę­ca­ją­cy (cho­ciaż może to tyl­ko pozo­ry). Sta­cje po dro­dze do Sitn­try, cho­ciaż uczęsz­cza­ne przez tysią­ce ludzi, też były zanie­dba­ne. Widać, że kie­dyś tam był jakiś gene­ral­ny remont i wiel­ka rewi­ta­li­za­cja, ale wszyst­ko już zdą­ży­ło popaść w lek­ką ruinę.

Podob­ne wra­że­nia mia­łem po powro­cie z Sin­try, gdy tym razem pociąg zatrzy­mał się na dwor­cu Orien­te, zbu­do­wa­nym 25 lat temu na lizboń­skie expo. Nowo­cze­sna monu­men­tal­na archi­tek­tu­ra tego dwor­ca jest zachwy­ca­ją­ca (przy­naj­mniej dla mnie). Pomi­mo upły­wu lat, dwo­rzec cały czas wyglą­da dobrze. Nie zmie­nia to nie­ste­ty fak­tu, że głów­na hala z pero­na­mi też jest zapusz­czo­na, a sta­lo­we dźwi­ga­ry pokry­wa rdza. Szkoda.

Nato­miast Sin­tra zro­bi­ła na mnie fan­ta­stycz­ne wra­że­nie i myślę, że jeże­li kie­dyś jesz­cze znaj­dę się w Lizbo­nie, to war­to było­by tam­tej­sze oko­li­ce poznać dokład­niej. W Sin­trze jest wie­le zabyt­ków, ale one nie są naj­cie­kaw­sze. Naj­pięk­niej­sze wra­że­nie robi uro­kli­we mia­stecz­ko roz­ło­żo­ne na sto­kach wzgórz.

Mia­łem zwie­dzić tam­tej­szą głów­ną atrak­cję, czy­li pałac Pena. Jed­nak tych pała­ców jest tam kil­ka, jest też zre­kon­stru­owa­ny zamek Mau­rów. Jed­nak to pałac Pena przy­cią­ga wszyst­kich ze wzglę­du na swo­ją nie­ty­po­wą architekturę.

Pałac, jak pałac. W każ­dym pała­cu jest mniej wię­cej tak samo. Atrak­cja dro­ga (20 euro), a zwie­dza się w nie­moż­li­wych tłu­mach. To wszyt­ko tra­ci więc zupeł­nie sens. Pałac sobie następ­nym razem podaruję.

Ale dla mnie głów­ną atrak­cją było nie­sa­mo­wi­te doj­ście do pała­cu. To już była po pro­stu tra­sa w górach, na któ­rą nie byłem do koń­ca przy­go­to­wa­ny. Było jed­nak fan­ta­stycz­nie. To dla mnie była namiast­ka gór­skiej wędrów­ki, któ­rą ostat­nio mia­łem bli­sko rok temu. Tra­sa wio­dła wśród lasów, ogro­dów, poło­żo­nych w na leśnych sto­kach wil­li. Dooko­ła wszyt­ko kwi­tło, było napraw­dę pięknie.

Dla samej tej wędrów­ki było war­to tam przy­je­chać. Ze sto­ków gór w Sin­trze widać już Oce­an Atlantycki.

Pałac oto­czo­ny jest wiel­kim wspa­nia­łym par­kiem. Obie­cy­wa­łem sobie, że po wyj­ściu z pała­cu, zwie­dzę jesz­cze park, ale nie mia­łem już siły.

Pałac jest nie­wąt­pli­wie cie­ka­wy, ale zwie­dza­nie kró­lew­skich kom­nat idąc w pro­ce­sji nie ma więk­sze­go sensu.

Lizbona w dzień

Byłem w Lizbo­nie tro­chę nie­wie­le ponad 2 dni, więc nie widzia­łem wszyst­kie­go, ale to nie szko­dzi. Będę mieć powód, żeby poje­chać do niej ponownie.

Byłem z Lizbo­nie w week­end, więc cho­ciaż to marzec, tury­stów było strasz­nie dużo, co psu­ło zwie­dze­nie. Przy­naj­mniej w nie­któ­rych, naj­po­pu­lar­niej­szych miej­scach. Może w dni robo­cze było­by lepiej.

Do tych naj­po­pu­lar­niej­szych miejsc zali­cza się nie­wąt­pli­wie Alfa­ma, czy­li lizboń­skie „sta­re mia­sto”. Miej­sce nie­wąt­pli­wie jest uro­kli­we, cho­ciaż tra­wią je te same pro­ble­my, co wszel­kie „sta­re mia­sta” w tury­stycz­nych mia­stach, czy­li prze­ła­do­wa­nie tury­sta­mi. Cho­ciaż gdzie­nie­gdzie miesz­kań­cy też jesz­cze tam się zacho­wa­li, bo moż­na było spo­tkać wywie­szo­ne pra­nie albo miej­sco­wych pija­ków. Alfa­ma to dziel­ni­ca wąskich krę­tych uli­czek bie­gną­cych po sto­ku wzgó­rza. Po tych stro­mych ulicz­kach dziel­nie kur­su­ją sta­re tram­wa­je, któ­re zadzi­wia­ją­co dobrze sobie tam radzą. Miej­sca­mi uli­ce są tak wąskie, że wagon pra­wie doty­ka ścia­ny; są też miej­sca z ruchem waha­dło­wym. Pikan­te­rii doda­je fakt, że nie widać, co jest za następ­nym zakrę­tem, więc trze­ba się zdać cał­ko­wi­cie na sygna­li­za­cję świetlną.

Wszyst­kie­go nie widzia­łem, ale mia­łem chwi­lę cza­su na spa­cer po tej oko­li­cy. Naj­wię­cej widać rze­czy­wi­ście z okna tram­wa­ju. Zwie­dza­łem tam przede wszyst­kim kościół i klasz­tor św. Win­cen­te­go, widzia­łem (z zewnątrz) Pan­te­on naro­do­wy, kate­drę. Siłą rze­czy trze­ba też odwie­dzić cho­ciaż­by jeden z tara­sów widokowych.

Cha­rak­te­ry­stycz­ne wszech­obec­ne kafel­ki to azu­le­jos, czy­li cera­micz­ne płyt­ki zdo­bio­ne w róż­ne orna­men­ty albo całe obra­zy. W Naro­do­wym Muzeum Azu­le­jos dowie­dzia­łem się, że Por­tu­gal­czy­cy sztu­kę wyro­bu pły­tek prze­ję­li od Ara­bów, któ­rzy wcze­śniej zasie­dla­li Pół­wy­sep Ibe­ryj­ski. We wspo­mnia­nym muzeum jest cała wiel­ka pano­ra­ma mia­sta wyko­na­na z pły­tek, przed­sta­wia­ją­ca Lizbo­nę sprzed trzę­sie­nia zie­mi (widać na niej m.in. daw­ny pałac kró­lew­ski, w miej­scu któ­re­go jest obec­ny plac Pra­ça do Comércio).

Popo­łu­dniu poje­cha­łem pocią­giem do Belem, czy­li czę­ści dziel­ni­cy znaj­du­ją­cej się bli­żej ujścia Tagu do Oce­anu Atlan­tyc­kie­go. Naj­waż­niej­szym zabyt­kiem jest Klasz­tor hie­ro­ni­mi­tów – maje­sta­tycz­na budow­la w sty­lu manu­eliń­skim. W tym miej­scu pod­pi­sa­no Trak­tat lizboń­ski w 2007 roku.

Klasz­tor jest oka­za­ły, ale zwie­dza się tyl­ko maleń­ki frag­ment, a mia­no­wi­cie kruż­gan­ki. Kościół był zamknię­ty z powo­du remontu.

Nie­opo­dal znaj­du­je się Wie­ża Belem, któ­ra jest jed­nym z sym­bo­li Lizbo­ny oraz Pomnik Odkryw­ców – gigan­tycz­ny obe­lisk upa­mięt­nia­ją­cy por­tu­gal­skich podróż­ni­ków. Jest wiel­ko­ści wieżowca.

Lizbona wieczorem

Parę dni temu wró­ci­łem z krót­kie­go, dwu­dnio­we­go wyjaz­du do Lizbo­ny. Ostat­ni raz byłem gdzieś na zagra­nicz­nej wyciecz­ce – celu zwie­dza­nia mia­sta – w 2014 roku, gdy odwie­dza­łem Rygę i Tal­linn. To było ponad 10 lat temu…

Tro­chę pod wpły­wem impul­su kupi­łem bile­ty lot­ni­cze latem 2024 roku – widać mar­ke­ting LOT‑u mnie jakoś prze­ko­nał. A poza tym, to nie mam pra­wie żad­ne­go doświad­cze­nia w lata­niu – przy­naj­mniej w porów­na­niu z ludź­mi, któ­rzy kil­ka razy do roku jeż­dżą na egzo­tycz­ne waka­cje (a Lizbo­na jest trosz­kę egzo­tycz­na, ale bez przesady).

Pra­ga 2011Buda­peszt 2012Wil­no 2013

W Lizbo­nie wylą­do­wa­łem 14 mar­ca ok. 15 – 16. Bez więk­sze­go pro­ble­mu kupi­łem bilet na komu­ni­ka­cję miej­ską i zna­la­złem sta­cję metra, któ­rą mia­łem doje­chać do cen­trum. Ze sta­cji metra wysia­dłem na sta­cji mar­ki­za Pomba­la (wie­dzia­łem, kto to jest, jako dobrze przy­go­to­wa­ny turysta).

Po wyj­ściu z metra zoba­czy­łem to:

Pierw­sze spo­tka­nie z Lizboną

Czy­li zupeł­nie inny świat. Powi­ta­ła mnie lizboń­ska pal­ma. Szyb­ko się tez prze­ko­na­łem, że jest cie­pło i wszyst­ko kwit­nie. W Por­tu­ga­lii była już cał­ko­wem zaawan­so­wa­na wiosna.

Idąc do hote­lu poczu­łem Lizbo­nę w nogach, bo szyb­ko się prze­ko­na­łem, co to zna­czy mia­sto poło­żo­ne na wzgó­rzach – wszę­dzie jest stro­mo i pod górę. I pew­nie dla­te­go nie ma też tam zbyt wie­lu rowerzystów.

Gdy tro­chę dosze­dłem do sie­bie, wysze­dłem na wie­czor­ny spa­cer po Lizbo­nie. I tak sze­dłem maje­sta­tycz­ną Ave­ni­da da Liber­da­de aż do same­go Tagu (któ­ry wyglą­da jak morze), na Pra­ça do Comér­cio.

Dzień wcze­śniej w War­sza­wie zebrał się zim­ny wiatr i okrop­ny deszcz. Ale mia­łem chwi­lę cza­su, więc pospa­ce­ro­wa­łem sobie po bar­dzo ład­nym moder­ni­stycz­nym osie­dlu znaj­du­ją­cym się na Okę­ciu (tzn. nie­opo­dal lot­ni­ska). Wywar­ło na mnie bar­dzo pozy­tyw­ne wra­że­nie. To archi­tek­tu­ra i urba­ni­sty­ka zupeł­nie inne od współ­cze­sne­go budow­nic­twa nasta­wio­ne­go na mak­sy­ma­li­za­cję zysków.

Antonin i okolice

Od paru dni jest bar­dzo cie­pło, jak na marzec, cho­ciaż nie zdzi­wi mnie, jeśli przyj­dzie jesz­cze ude­rze­nie zim­na i zima da o sobie znać.

Jak co roku w mar­cu posta­no­wi­łem i tym razem udać się w nad sta­wy w oko­li­ce Przy­go­dzic. W Przy­go­dzi­cach jest w zasa­dzie począt­ko­wy odci­nek Doli­ny Bary­czy i w tych oko­li­cach Barycz (jesz­cze jako nie­wiel­ka rzecz­ka) zasi­la kil­ka wiel­kich sta­wów, któ­re są osto­ją dla bar­dzo wie­lu pta­ków (któ­re raczej sły­chać, niż widać).

W tym roku posta­no­wi­łem się udać tro­chę bar­dziej na połu­dnie, tzn. w oko­li­ce Anto­ni­na. Tam znaj­du­je się Rezer­wat Wydy­macz, w któ­rym jest staw, roz­le­wi­ska i oka­zy gigan­tycz­nych sta­rych dębów. Nie byłem tam od 2019 roku. Sam Anto­nin sły­nie nato­miast z drew­nia­ne­go pała­cu, w któ­rym podob­no był Chopin.

Susza daje już o sobie znać. Rezer­wat poprze­ci­na­ny jest sie­cią rowów, stru­mie­ni i rze­czek. W tej chwi­li są albo wyschnię­te, albo nie­wie­le w nich wody. W głów­nym sta­wie też było nie­wie­le wody. 

Do Anto­ni­na jest ok. 30 kilo­me­trów, więc nie jakoś dale­ko. Wybra­łem tym razem jed­nak tro­chę nie­ty­po­wą dro­gę, bo jadąc do Anto­ni­na odwie­dzi­łem jesz­cze Kotłów. Jest to wieś poło­żo­na na wyso­kim wzgó­rzu tuż pod Mik­sta­tem. Byłem tam poprzed­nim razem w maju 2019 roku. Na wzgó­rzu znaj­du­je się bar­dzo sta­ry kościół, któ­ry swo­ją histo­rią się­ga naj­pew­niej głę­bo­kie­go śre­dnio­wie­cza, ponie­waż jego trzon sta­no­wi naj­star­sza, romań­ska część. Ścia­ny mają po 2 – 3 metry gru­bo­ści i wycio­sa­ne są z kamie­nia. W środ­ku panu­je prze­szy­wa­ją­cy chłód.

Leśne wzgórza polodowcowe

Zain­spi­ro­wa­ny wpi­sem w Face­bo­oku lokal­ne­go kra­jo­znaw­cy, posta­no­wi­łem odwie­dzić leśne wzgó­rza polo­dow­co­we w Gmi­nie Ceków-Kolo­nia. Las jest, wzgó­rza są. Czy są polo­dow­co­we, to trud­no powie­dzieć, ale nie­wąt­pli­wie skądś się musia­ły wziąć. Bo rze­czy­wi­ście las nie jest pła­ski, tyl­ko są w nim obec­ne licz­ne górki.

Las jest dosyć roz­le­gły, cho­ciaż nie­zbyt cie­ka­wy. Roz­cią­ga się na wschód od dro­gi woje­wódz­kiej 470 łączą­cej Kalisz z Tur­kiem. Wie­le razy, gdy jecha­łem w kie­run­ku Tur­ku, nacho­dzi­ła mnie ocho­ta, aby spraw­dzić, co tam jest. Oka­zu­je się, że jest to mało wyraź­na, wschod­nia gra­ni­ca Pusz­czy Pyz­dr­skiej. Bowiem i tam moż­na odna­leźć śla­dy osad­nic­twa olę­der­skie­go, cho­ciaż­by w posta­ci ewan­ge­lic­kich cmen­ta­rzy. Praw­da jest jed­nak taka, że ja o tych śla­dach jedy­nie czy­ta­łem, ale ich nie zna­la­złem. Nie tym razem. Może jesz­cze kie­dyś uda mi się te tere­ny lepiej zwiedzić.

Osad­nic­two olę­der­skim cha­rak­te­ry­zo­wa­ło się m.in. bar­dzo luź­nym ukła­dem wsi roz­rzu­co­nych wśród pól i lasów. Tam jest podob­nie. Moż­na z odda­li wypa­trzeć samot­ne gospo­dar­stwa poło­żo­ne wśród pól, w pew­nym odda­le­niu od lasów.

Sam las nie jest raczej atrak­cyj­ny. Są to typo­we sosny-zapał­ki. Ale wyni­ka to ze sła­bych ziem, jakie zasie­dla­li Olę­drzy. W jed­nym miej­scu znaj­do­wa­ło się osu­wi­sko, to widać było, że pod cien­ką war­stwą dar­ni jest sam żół­ty piach i nic więcej.

Sama Gmi­na Ceków-Kolo­nia nie wywar­ła na mnie pozy­tyw­ne­go wra­że­nia. Pogłę­bia się tam typo­wy cha­os urba­ni­stycz­ny pole­ga­ją­cy na tym, że budu­je się domy cał­ko­wi­cie bez ładu i skła­du pośrod­ku nicze­go. W dodat­ku są to domu w sty­lu pseu­do-nowo­cze­snym, zupeł­nie nie­pa­su­ją­cym do tych tere­nów; zwy­kle są bar­dzo duże i zbu­do­wa­ne bez sza­cun­ku dla kra­jo­bra­zu. Będzie to pro­wa­dzić do dal­szej degra­da­cji i zadep­ty­wa­nia tych dosyć ład­nych oko­lic. Nie trud­no się domy­ślić, że ci, któ­rzy sta­wia­ją te cha­łu­py, nie są wca­le rolnikami.

Do tego brud, syf i śmiet­nik wzdłuż dróg. Może­my dzię­ko­wać McDo­nal­do­wi, że prze­sta­wił się na opa­ko­wa­nia wyłącz­nie tek­tu­ro­we, to może te śmie­ci, któ­ry­mi usła­ne są pobo­cza dróg, jakoś się roz­ło­żą. O wysy­pi­skach śmie­ci napo­tka­nych przy­naj­mniej ze 2 razy w lesie nawet nie chce się wspo­mi­nać. No i wiej­scy raj­dow­cy gna­ją­cy 100 km/h w miej­scach zupeł­nie do tego nie­przy­sto­so­wa­nych (na dro­gach wiją­cych się wśród pól i lasów). Jaz­da zgod­nie z prze­pi­sa­mi prze­kra­cza moż­li­wo­ści inte­lek­tu­al­ne tubylców.

To poka­zu­je, jaką kata­stro­fą i nie­po­ro­zu­mie­niem jest budo­wa­nie i remon­to­wa­nie dróg na tere­nach wiej­skich. Gdy taka dro­ga zosta­je zbu­do­wa­na, natych­miast nisz­czo­ny jest kra­jo­braz, wszę­dzie poja­wia­ją się śmie­ci. Spo­koj­ne oko­li­ce zosta­ją natych­miast zde­wa­sto­wa­ne przez wiej­skich raj­dow­ców, o któ­rych pisa­łem wyżej…

W lesie i nad rzeką

Pogo­da w stycz­niu była bar­dzo zmien­na. Momen­ta­mi jest zima, a momen­ta­mi wio­sna. Cza­sa­mi jed­ne­go dnia. Pew­ne­go razu wybra­łem się do lasu i nad rze­kę. Od rana była zima, w połu­dnie – wiosna.