Parę dni temu wróciłem z krótkiego, dwudniowego wyjazdu do Lizbony. Ostatni raz byłem gdzieś na zagranicznej wycieczce – celu zwiedzania miasta – w 2014 roku, gdy odwiedzałem Rygę i Tallinn. To było ponad 10 lat temu…
Trochę pod wpływem impulsu kupiłem bilety lotnicze latem 2024 roku – widać marketing LOT‑u mnie jakoś przekonał. A poza tym, to nie mam prawie żadnego doświadczenia w lataniu – przynajmniej w porównaniu z ludźmi, którzy kilka razy do roku jeżdżą na egzotyczne wakacje (a Lizbona jest troszkę egzotyczna, ale bez przesady).
Praga 2011 • Budapeszt 2012 • Wilno 2013
W Lizbonie wylądowałem 14 marca ok. 15 – 16. Bez większego problemu kupiłem bilet na komunikację miejską i znalazłem stację metra, którą miałem dojechać do centrum. Ze stacji metra wysiadłem na stacji markiza Pombala (wiedziałem, kto to jest, jako dobrze przygotowany turysta).
Po wyjściu z metra zobaczyłem to:

Czyli zupełnie inny świat. Powitała mnie lizbońska palma. Szybko się tez przekonałem, że jest ciepło i wszystko kwitnie. W Portugalii była już całkowem zaawansowana wiosna.
Idąc do hotelu poczułem Lizbonę w nogach, bo szybko się przekonałem, co to znaczy miasto położone na wzgórzach – wszędzie jest stromo i pod górę. I pewnie dlatego nie ma też tam zbyt wielu rowerzystów.
Gdy trochę doszedłem do siebie, wyszedłem na wieczorny spacer po Lizbonie. I tak szedłem majestatyczną Avenida da Liberdade aż do samego Tagu (który wygląda jak morze), na Praça do Comércio.













Dzień wcześniej w Warszawie zebrał się zimny wiatr i okropny deszcz. Ale miałem chwilę czasu, więc pospacerowałem sobie po bardzo ładnym modernistycznym osiedlu znajdującym się na Okęciu (tzn. nieopodal lotniska). Wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. To architektura i urbanistyka zupełnie inne od współczesnego budownictwa nastawionego na maksymalizację zysków.





