Wszystkim, którzy choćby sporadycznie odwiedzają moją stronę, z okazji Świąt Wielkiej Nocy życzę szczęścia i uśmiechów każdego dnia.
Wesołych Świąt!
wycieczki, krajobrazy, zdjęcia i inne głupoty
Wszystkim, którzy choćby sporadycznie odwiedzają moją stronę, z okazji Świąt Wielkiej Nocy życzę szczęścia i uśmiechów każdego dnia.
Wesołych Świąt!
Wczoraj byłem na koncercie Filharmonii Kaliskiej. Orkiestra przedstawiła wraz z Chórem Filharmonii Wrocławskiej oratorium „Mesjasz” Händla. Uwielbiam muzykę barokową, więc byłem usatysfakcjonowany; z resztą chyba nie tylko ja, bo prawie cała sala (na 400 osób) była pełna. Oratorium jest bardzo długie, trwało prawie 3 godziny. Jego wadą jest to, że gdy soliści po pięć razy śpiewali jedno zdanie, to robiło się to nużące.
Chór Filharmonii Wrocławskiej
Agnieszka Franków-Żelazny- kierownictwo artystyczne, przygotowanie chóruORKIESTRA FILHARMONII KALISKIEJ
Andrzej KOSENDIAK – dyrygent
Marta Niedźwiecka – pozytyww programie:
G. F. Haendel – Mesjasz
A teraz słucham transmisji z festiwalu Misteria Paschalia w Krakowie.
Na początek mało optymiastyczna refleksja.
Gdy byłem w gimnazjum (czyli ponad 5 lat temu) pojawiły się w Polsce (przynajmniej na szerszą skalę) odtwarzacze mp3, czyli tak zwane „empetrójki”. Dosyć szybko zyskiwały one na popularności; również ja wtedy nabyłem swojego iPoda shuffle pierwszej generacji, którego mam do dzisiaj, a który dzisiaj mógłby zostać sprzedany na Allegro w dziale „Antyki”.
Myślę, że melomania, która wtedy owładnęła społeczeństwem, niedługo zacznie zbierać swoje krwawe żniwo. W jaki sposób? A w ten, że niedługo aparaty słuchowe będą czymś zupełnie masowym.
Problemem nie jest rzecz jasna słuchanie sobie muzyki przez odtwarzacz, ale sposób, w jaki się to robi. Niestety niektórzy zostali tak owładnięci przez Lady Gagę i Justina Biebera, że nie mogą się bez ich hitów obyć nawet w środkach komunikacji miejskiej. I tu pojawia się problem: bo czy się jedzie autobusem, czy tramwajem – zwykle jest tam głośno. Okazuje się, że nie można muzyki słuchać ze „zwykłą” głośnością, tylko trzeba podgłosić, ile się da. Ktoś mógłby pomyśleć, że skoro hałas wytwarzany przez np. autobus nie jest groźny, to jeśli podgłosimy odrobinę głośniej, tylko tylko, by zagłuszyć pojazd, to nasz słuch na tym nie ucierpi. Tak jednak nie jest. Słuch bowiem uszkadza się nie od głośności, tylko od ciśnienia wytwarzanego w uchu przez drgającą membranę głośnika. Te drgania powodują, że ucho przestaje reagować na delikatniejsze bodźce, by być w końcu podatnym tylko na „łupanie” (to z resztą dotyczy nie tylko słuchu).
Kiedyś było tak, że gdy ktoś miał włączoną empetrójkę, to tylko on ją słyszał (takie z resztą było założenie tego urządzenia); gdy można ją było usłyszeć „przez słuchawki” użytkownika, to uznawano, że taka osoba to „miłośnik mocnych wrażeń”. Dzisiaj to drugie stało się regułą. Nagminną jest plagą, że musimy słuchać czyjegoś odtwarzacza przez czyjeś słuchawki, które wciśnięte są przecież do cudzego ucha. Czasem z drugiego końca tramwaju… Pół biedy, gdy jest to muzyka na poziomie, ale to się niestety rzadko zdarza. Zwykle są to przeboje eski lub radia zet. Jednym słowem – ręce opadają.
Wniosek jest z tego taki, że przez słuchanie muzyki w hałaśliwym środowisku, słuch będzie się uszkadzał. Te osoby powinny już zbierać pieniądze na aparaty słuchowe, bo jest kwestią lat, gdy będą głuche, jak pień. Dlatego nie słucham muzyki w środkach komunikacji miejskiej, ani tam, gdzie jest nadmierny hałas.
Wyjściem z tej sytuacji są słuchawki nauszne lub douszne. Te są jednak jeszcze rzadkością.
Teraz jeszcze coś o wydarzeniach bieżących.
(1) Media donoszą o desperatach, którzy nie rzucim ziemi… tzn. głodują w intencji niewprowadzania w życie reformy edukacji dotyczącej nauczania historii. Są to chyba zupełni ignoranci, którzy nie mają bladego pojęcia o tym, jak wygląda nauka historii w szkole. Są tak przeczuleni na wszelkie zmiany, że na każdą próbę zreformowania systemu – który nie jest najlepszy – reagują alergiczne. Ich zabiegi są dosyć śmieszne.
Śpieszę z wyjaśnieniem, dlaczego. Sam bowiem przeżyłem to na własnej skórze.
Obecnie schemat nauki historii w szkołach wygląda tak, że – jak to ktoś ładnie ujął – uczniowie mają trzy razy od mamuta do Bieruta. W szkole podstawowej, gimnazjum, liceum uczy się w kółko tego samego: cały cykl od prehistorii do (w teorii) XXI wieku, tyle tylko, że ze stopniowanym poziomem trudności i szczegółowości (nauczyciele mówią na to „technika spirali” czy jakoś tak).
Niestety to nie do końca zdaje egzamin. Po pierwsze dlatego, że liczba godzin historii w szkole jest mała i nauczyciel nie jest w stanie omówić całego materiału. Jeśli więc dojedzie do II RP, to jest to sukces. Po drugie, szczególnie w liceum – uczniom, którzy nie są w klasach z rozszerzoną historia, ten przedmiot często po prostu zwisa i jest jedynie dodatkowym utrudnieniem, i kolejną kłodą rzuconą pod nogi. Rozsądniej więc by było, żeby w liceum uczyć – tych, którzy nie mają historii na poziomie rozszerzonym – tylko historii XX wieku. Jest to chyba jedna z nielicznych rozsądnych reform edukacji w ostatnich latach.
(2) Już piąty 4 dzień kwietnia, więc za 6 dni… wszyscy wiedzą co. Uaktywniają się już smoleńskie wdowy i posłuszne wojska radia toruńskokatolickiego. Na nowo zaczęto młócić mgłę, brzozę, statecznik etc. Macierewicz – w szczytowej formie – bo może swoje świetne pomysły głosić nawet na antenie TVN 24. A fakty są, jakie były.
Niedawno dowiedziałem się przypadkiem, że ktoś jednak czasem na tę moją stronę zagląda. Trochę mnie to przestraszyło: bo z jednej strony chciałbym napisać to, co myślę (choć nie zawsze wiem jak ubrać to w słowa) ale z drugiej – gdybym pisało wszystko, na co mam ochotę – wiele osób być może więcej by się do mnie nie odezwało 😀 Chociaż może i to mieć swoje dobre strony. Tak więc mam problem, bo muszę z jednej strony pisać ostrożnie, a z drugiej: napisać to, co chcę powiedzieć.
Zacznijmy może od małego przeglądu stron internetowych. Zaglądam (niby przypadkowo) na stronę Diecezji Kaliskiej. A tam co nas wita na pierwszej stronie? List w obronie koncernu medialnego kościoła toruńskokatolickiego. Najpierw było życie od poczęcia, potem wałkowanie zła in vitro, niedługo będzie obrona embrionów, ale póki co – wyimaginowane ataki na przemysł miłości ojca inkasenta. Wśród zasług toruńskiego nadawcy wymieniono m.in. ewangelizację, szerzenie patriotyzmu i debaty kompetentnych ludzi. Zapomniano jeszcze o szkole opluwania i merytorycznych dyskusjach słuchaczy. Ciekawe czy gdy skrybowie mojej kurii pisali o kompetentnych ludziach mieli na myśli głównego ideologa RM czy może kogoś jeszcze bardziej kompetentnego…
Aura arcychrześcijańskiej rozgłośni roznosi się po Kaliszu. Na początku roku w „Polityce” napisano o nowym zjawisku: churchingu. Wierni chodzą od kościoła do kościoła szukając takiego, gdzie nie będzie kazania dla moherowych beretów, petycji w obronie RM czy gadania o nihiliźmie moralnym złej i paskudnej młodzieży, która głosuje na Palikata. Można zauważyć, że coraz więcej ludzi chodzi do kościoła garnizonowego, gdzie nie sięgają macki naszego biskupa.
Morał z tego jest taki, że Kościół w Polsce jest głównym wspierający elektorat Ruchu Palikota, bo im więcej będzie takiego ględzenia przy ołtarzu, tym więcej osób będzie głosować na „nihilistów”. Trochę to smutne, bo podczas gdy Kościół na Zachodzie Europy staje na rzęsach by przyciągnąć wiernych do siebie, nasz wspaniały episkopat raźnym krokiem zmierza do przepaści. Nie wątpię w to, że wśród duchownych jest wielu wspaniałych ludzi o których pewnie nawet nie wiemy; szkoda tylko, że na pierwszej linii stoi Rydzyk z Michalikiem.
PS. Na dzisiaj starczy. Nidgy nie przypuszczałem, że na swojej stronie będę się takimi sprawami zajmować.
¶
1 lutego 2012
„Właściwie każdy wiersz
mógłby mieć tytuł «Chwila»…”(Wisława Szymborska)
To będzie dwudziesty ósmy – i pewnie ostatni – wpis w tym roku. Ciekawe, jak mi pójdzie w Nowym Roku. Na deser: zdjęcie z Kalisza:
W tym roku żadne spektakularne wydarzenia nie miały miejsca, nawet na Krakowskim Przedmieściu 🙂 Dobrze, że przynajmniej pierwszy rok studiów za mną i właściwie, to jestem w połowie drugiego.
Szczęśliwego Nowego Roku!
Pastwiłem się wczoraj nad wiekopomnym dziełem Terrence’a Malicka i zupełnie przeszedłem obojętnie wobec faktu Świąt Bożego Narodzenia. Czekałem na nie dwanaście miesięcy, a ich już nie ma. Chętnie bym sobie posłuchał jeszcze swojej kolekcji muzyki bożonarodzeniowej – lekkich amerykańskich piosenek, czy choćby „Barokowych Świąt”, ale nie jestem pewien, czy wypada. Przez cały rok nie słuchałem płyty Loreeny McKennitt „A winter…” (cośtam) czekając na odpowiednią chwilę, tj. Wigilię – nie chciałbym bowiem, żeby mi te utwory się znudziły lub spowszedniały; nie miałbym wtedy, czego słuchać za rok. Tak czy owak, nie wiem, co teraz zrobić. Na szczęście zostało jeszcze parę wolnych dni. Poza tym zbliża się koniec roku i wszystkie stacje telewizyjne będą się prześcigać na podsumowania i „njusy roku” – która katastrofa była największa, w którym ataku terrorystycznym zginęło najwięcej ludzi etc. Strach włączać telewizor.
I proszę – dopiero co jedne święta się skończyły, a już mamy następne. Dzisiaj bowiem przypada Święto Niepodległości, które choć miłe i przyjemne, to nie zapewnia takich atrakcji jak Wszystkich Świętych (w czasie których można uprawiać grobbing). No i pogoda nie jest już taka, jak była, bo znacznie się oziębiło, ale kogo to obchodzi, gdy nie trzeba wcale z domu wychodzić, tylko można grzać kulasy przy kaloryferze.
Uroczystość, którą dzisiaj obchodzimy wywołuje niestety też trochę mieszane uczucia, gdy pomyśli się o atrakcjach, które niektórzy chcą zgotować innym. Mówię tu o planowanych „marszach niepodległości” organizowanych przez szowinistów i ksenofobów z Młodzieży Wszechpolskiej i tym podobnych różnych śmiesznych organizacji. W Kaliszu nam to nie grozi, ale w większych miastach można spodziewać się burd wywoływanych przez wszechpolaków w asyście kiboli i różnych faszyzujących ugrupowań. Ich zdaniem marsz jest to marsz patriotów, ale jakoś w SJP nie natrafiłem na żadne stwierdzenie sugerujące, że patriota to ktoś, kto biega z pochodniami po ulicy krzycząc, że „Polska dla Polaków” i „Żydzi na Madagaskar”.
Skoro wałkuję już ten nieprzyjemny temat, to dodam do tego drugi. Chodzi mi mianowicie o kneblowanie ks. Bonieckiego. Oczywiście, skoro należy on do zgromadzenia marianów, to winien jest im posłuszeństwo, bo pewnie takowe ślubował. Szkoda tylko, że ktoś, kto podjął tę decyzję zapomniał o tym, że w ten sposób zmusza się do milczenia jeden z nielicznych głosów rozsądku w polskim Kościele. Episkopat każe nam słuchać radia ojca-inkasenta, które z chrześcijańską miłością bliźniego ma niewiele wspólnego, bo i po co, skoro łatwiej wciskać ludziom kit – a zabrania wypowiadania się człowiekowi, który robi co może, by nie zniechęcać (bo w tej materii Episkopat radzi sobie świetnie), a wręcz zachęcać do Kościoła. Ciekawe, kiedy szanowna Konferencja zreflektuje się, że w ten sposób postępując szkodzi przede wszystkim sobie.
W ostatnią sobotę pojechaliśmy na długaśną wycieczkę rowerową do Gołuchowa. Co z tego, że prowadzi do tego miejsca ścieżka rowerową, skoro biegnie ona wzdłuż drogi krajowej, na której ruch jest jak na autostradzie, choć z pewnością autostrada to nie jest. Trzeba więc było jechać trochę na około, po różnorakich wiochach małych i dużych. W jedną stronę – jedzie się ok 70 minut. Czyli dosyć długo. Jak wróciłem, myślałem, że mi kulasy poodpadają.
Skoro byłem na takiej fajnej wycieczce, to chyba lepiej o niej pisać, niż np. o tym, co przeczytałem dzisiaj we „Wprost”, że Kaczyński z Rydzykiem doszczętnie zawłaszczyli już sanktuarium na Jasnej Górze; nie napiszę również o tym, że – jak głoszą plotki krążące po Kaliszu – ma zostać zlikwidowany kościół garnizonowy, a co za tym idzie – ostatni bastion rozsądku w naszej diecezji wpadnie w łapy Napierały.
Sezon ogórkowy w pełni, więc pisać mogę choćby o pogodzie.
A jest o czym. Wczoraj było odrobinę wietrznie – i tyle, ale nie specjalnie gorąco. W nocy zrobiłem sobie przeciąg w pokoju i dało się wytrzymać. Nad ranem zaczęły walić pioruny, ale zupełnie na sucho 🙂 Ciekawie zrobiło się chwilę przed 7 rano: wtedy runął deszcz i było to coś zupełnie niesamowitego – jakby ktoś odkręcił maksymalnie prysznic. Ulewa niesamowicie zacinała w okna, więc musiałem je zamknąć.
Pioruny waliły dalej, ale jak podniosłem roletę, to okazało się, że nie dość, że leje i nie dość, że burza, to jeszcze do tego spośród czarnych chmur wyziera słońce. Tak więc pogoda zupełnie zwariowała. Ma to swoje zalety, bo burze mają być dzisiaj w całej Polsce cały dzień. Więc może w Kaliszu limit został już wyczerpany i do końca dnia będzie spokój.
Ciekawą wiadomość usłyszałem przed chwilą w wiadomościach w radiowej Trójce. Poruszono kwestię płacenia kartami płatniczymi w sklepie i związanymi z tym limitami (np. „płacenie kartą od 15 zł” – dosyć częste, szczególnie w małych sklepach). UOKiK twierdzi, że nie narusza to praw konsumenta i moim zdaniem to prawda. Prawda jest taka, że jeżeli na każdej transakcji poniżej ok. 20 zł sklep po prostu sporo traci; dla dużych sieci to nie problem, ale dla mniejszych – już tak. Rzecznik (czy ktoś taki) Związku Banków Polskich stwierdził, że w tej sytuacji najlepszy jest bojkot takich sklepów. Co za idiotyzm! Zza tej wypowiedzi wyziera nic innego, jak pazerność banków, które masę forsy zarabiają na transakcjach kartami – dlatego też tak chętnie wciskają je swoim klientom przy każdej okazji. W pewnym sklepie sprzedawczyni powiedziała nam wprost, że nie ma terminala, bo wtedy musiałaby podnieść ceny. Oczywiście jest więc tak, że za te wygody, jak płacanie kartą, koniec końców i tak zapłaci konsument. Podobnie jest z małymi podwyżkami podatków (np. o 1 punkt procentowy). Teoretycznie podwyżka ceny towaru powinna być zupełnie niezauważalna, w praktyce jednak sprzedawcy lubią sobie „zaokrąglić”.
Kiedy sobie tak myślę, jaki ten świat jest beznadziejny 🙂 to przypomina mi się jednak jedna z nielicznych rzeczy, których nauczyłem się na półrocznym kursie ekonomii w pierwszym semestrze: że człowiek tak naprawdę kieruje się własnym szczęściem i dąży do optymalizacji, a przecież podwyżka cen towarów, to więcej szczęścia dla sprzedawców 😉 Kończę tym optymistycznym akcentem.
Ufff… Zbiorowym wysiłkiem przetrwaliśmy jakoś śmiercionośne i obłąkańcze misterium obchodów rocznicy katastrofy w Smoleńsku. Jak ktoś nie włączał telewizora, to miał szansę, że ciśnienie nie wzrośnie mu nadmiernie oglądając wypowiadane w iluminacyjnej ekstazie słowa Kaczyńskiego, że „«zostali zdradzeni o świcie»”. Na ulicę (ze szczególnym uwzględnieniem Krakowskiego Przedmieścia) wylęgły zastępy prenumeratorów „Gazety Polskiej” z jej redaktorem naczelnym głoszącym różnorakie paranoidalne tezy.
Pojawił się nowy projekt pomnika, nareszcie taki, który ewentualnie możnaby przyjąć. Ja od początku jestem przeciwnikiem stawiania pomników, a w szczególności pod Pałacem Prezydenckim. Uważam, że z miejsca urzędowania prezydenta nie można robić mauzoleum. Adam Małysz zadał pytanie, które wielu cisnęło się na usta: jak to możliwe, że czci się zmarłego w miejscu jego pracy?
Ofiary katastrofy mają już całą masę tablic ku czci, pomnik na Powązkach (jak najbardziej zasłużony) i Wawel niemalże na własność. Projekt świetlnych kolumn jest niezły, bo jest właściwie pierwszym pomysłem, który nie nosi znamion szwankowania mózgu jego projektantów… to znaczy, niezupełnie. Byłby to pomnik będący raczej instalacją artystyczną, a symbolika jest umiarkowana, nie ma nadmiaru patosu. Tak więc, jak napisała D. Jarecka „wszyscy odetchnęli”… Ale niezupełnie:
Promienie miałyby wychodzić z reflektorów umieszczonych w chodniku, a każdy reflektor – zapowiada autor projektu – oprawiony byłby w rodzaj ryngrafu z nazwiskiem zmarłego. A ja uważam, że tam, gdzie ryngraf, musi być miecz. A tam, gdzie miecz, musi być także i honor, i zemsta. Szychalski mówi też, że inspirował się słupami świateł na miejscu nowojorskiego Ground Zero. Jak wiadomo, była to forma upamiętnienia ofiar zamachu. Stąd już prosta droga do konkluzji, jaką widziałam na jednej z flag powiewających w czasie rocznicowej demonstracji przed Pałacem Prezydenckim: „To był zamach”. Forma świetlnego pomnika jest może i nowoczesna, ale treść, jaką niesie, już mniej: walka, odwet, atak.
Więcej… http://wyborcza.pl/1,75968,9436740,Pomnik_mgly.html#ixzz1JZS8NOIs
Jak już poświęcam cały post na ten cyrk, to będę to ciągnąć dalej.
W „Polityce” zamieszczono ciekawą relację wydarzeń z Krakowskiego Przedmieścia:
Jak można było przewidywać, Krakowskie Przedmieście w Warszawie zostało zaanektowane na specyficzne narodowe teatrum, z oryginalną dramaturgią, rekwizytami, aktorami i suflerami. (…)
W sobotę, o godz. 14 starsza pani robi pierwszy ołtarzyk z przywiązanych do latarni portretów śp. prezydenta z małżonką. Rozdaje zdjęcia z ubiegłorocznej żałoby. Pod ołtarzyk dołączają kolejne panie, witając się jak stare znajome. (…)
Tłum przenosi się pod ambasadę [Rosji]. (…) Tu – jest – Polska! (…)
Tymczasem pod pałacem na Krakowskim ludzie szepcą różaniec. Młoda kobieta przynosi worek medalików z Matką Boską. Jest akcja – należy po cichu obłożyć nimi teren wokół pałacu, wciskając medaliki między szpary chodnika. Obowiązuje całkowity zakaz handlu zniczami. (…)
Zbliża się symboliczna godz. 8.41. Księża przed kościołem udzielają komunii. Ludzie klękają na chodnikach. (…)
«Od powietrza, głodu, ognia, wojny TVN‑u i PO – wybaw nas Panie.»
Źródło: A. Dąbrowska, J. Dziadul, J. Cieśla, E. Gietka, W. Markiewicz, R. Socha „Taka nasza pamięć” [w:] „Polityka” nr 16 (2803), 16 kwietnia 2011
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze afera z tablicą w miejscu katastrofy. Dla mnie jest jasne, że MSZ nic w tej sprawie nie zrobiło, aby przypadkiem nie urazić rodzin ofiar, które w dużej mierze hołdują monopolowi na żałobę. Wiadomo, że jeśli polskie służby coś by z tym zrobiły, zaraz zostałyby uznane za „wrogów RP”, „zaprzańców” etc. etc.
Oto bowiem dwie smoleńskie wdowy, panie Kurtykowa i Mertowa, należące do grona tych kilku demonstrujących nieustanne niezadowolenie ze wszystkiego, co robią Rosjanie i państwo polskie oraz mają własne pomysły, uchodzą prawie za narodowe bohaterki, a przedmiotem ataku są wszyscy inni. Przede wszystkim oczywiście Rosjanie, których skazano za wywołanie skandalu, zanim ktokolwiek zapytał, skąd ta tablica w Smoleńsku się wzięła, ale także nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Krytyka MSZ jest oczywiście słuszna, bowiem jeżeli przez kilka miesięcy ze zwyczajnego strachu przed smoleńskimi wdowami, kierującymi się podobno „odruchem serca” (to nadzwyczajnie modne określenie zachowania Pań, które sprokurowały ten skandal) lub z dość rozpowszechnionego w Polsce myślenia, że przecież „jakoś to będzie” i lepiej awantury w kraju nie wywoływać, nie robi się nic, to usprawiedliwienia nie ma. Oczywiście, jaka mogłaby być awantura, gdyby to Polacy usunęli tablicę, wyobrazić sobie nietrudno. Przykładów konfliktów właściwie bez powodu mamy aż nadmiar.
Już kwiecień, a jak kwiecień i do tego 9., to wiadomo, czego to prawie rocznica. Nie chciałbym o tym pisać po raz kolejny, by nie stawać w jednym rzędzie z wszystkimi mediami w tym kraju, które katastrofę samolotu w Smoleńsku potraktowały jako temat roku i wałkowały go niemal przez 24 godziny na dobę. Naturalnie, ta katastrofa jest tematem roku, o ile nie jest tematem dekady… Niemniej jednak każdy temat się w końcu znudzi: niektórym po miesiącu, niektórym po tygodniu (to ja), a niektórym po latach. Dziękujmy więc cukrowi, którego cena wzrosła, Japonii, w którą uderzyło tsunami, że dzięki nim w ciągu ostatnich 12 miesięcy mieliśmy choć na chwilę o czas, by wziąć oddech od stateczników, czarnych skrzynek, pomników, krzyży, wraków, rdzewiejących wraków i jeszcze raz stateczników, i jeszcze raz czarnych skrzynek i raportów, wyjaśnień etc. etc. O krzyżu, pomniku i Kaczyńskim na Wawelu już pisałem, więc nie będę tego kolejny raz powielać. Mógłbym jeszcze wspomnieć o teoriach Radia Maryja i spółki nt. sztucznej mgły, strzałów itd., tylko po co…
A jutro przyjdzie czas na opowiadanie jubileuszowe. Jak ktoś poczuje, że nie ma siły włączyć telewizora, to może je sobie przeczytać.