Warszawa (16−19.09)

W dniach od 16 do 19 wrze­śnia byłem w War­sza­wie, w odwie­dzi­nach u rodzi­ny. W Sto­li­cy byłem nie pierw­szy raz, ale dopie­ro teraz mia­łem oka­zję pozwie­dzać tro­chę i zoba­czyć parę cie­ka­wych miejsc.

Dzień I

Krakowskie Przedmieście
Kra­kow­skie Przedmieście

Był bar­dzo wypeł­nio­ny, gdyż zapla­no­wa­łem sobie wizy­ty w trzech miej­scach: Zam­ku Kró­lew­skim, Muzeum Fry­de­ry­ka Cho­pi­na i Muzeum Naro­do­wym. Na Kra­kow­skie Przed­mie­ście przy­je­cha­łem auto­bu­sem 503 i skie­ro­wa­łem się w kie­run­ku pałacu.

W Zam­ku Kró­lew­skim zoba­czy­łem trzy wysta­wy: eks­po­zy­cję sta­łą, frag­ment zbio­rów z Muzeum Czar­to­ry­skich w Kra­ko­wie oraz „85-lecie Pol­skie­go Radia”. Na szcze­gól­ną uwa­gę zasłu­gu­je dru­ga z wymie­nio­nych, ponie­waż wśród dzieł sztu­ki znaj­du­je się „Dama z Łasicz­ką” Leonar­da da Vin­ci. Choć­by dla­te­go war­to było się tam pofa­ty­go­wać. Jeśli cho­dzi o pałac, to jest on nie­sa­mo­wi­cie ele­ganc­ki, ale tak samo jest nie­mal wszę­dzie. Moż­na w nim zoba­czyć wie­le obra­zów zna­nych z pod­ręcz­ni­ków (np. Zapro­wa­dze­nie chrztu Matej­ki), czy sal poka­zy­wa­nych czę­sto w tele­wi­zji przy oka­zji róż­nych uro­czy­sto­ści państwowych.

Tron Stanisława Augusta w Zamku Królewskim
Tron Sta­ni­sła­wa Augu­sta w Zam­ku Królewskim

Dru­gie w kolej­no­ści zwie­dza­nia było Muzeum Fry­de­ry­ka Cho­pi­na, do któ­re­go bilet kupi­łem już parę dni przed wyjaz­dem (przez inter­net). Było zachwa­la­ne w mediach, mnie jed­nak tro­chę roz­cza­ro­wa­ło. Ze smut­kiem przy­zna­ję, że nie dowie­dzia­łem się w nim o kom­po­zy­to­rze nicze­go, ponad to, co już wie­dzia­łem. Może, gdy­by był prze­wod­nik, było­by ina­czej. Nie­ste­ty zamiast tego po całym pała­cu bie­ga­ła ban­da roz­be­stwio­nych, hała­su­ją­cych i wyraź­nie znu­dzo­nych bacho­rów, któ­re unie­moż­li­wia­ła oglą­da­nie eks­po­zy­cji w spo­ko­ju, czy choć­by posłu­cha­nie utwo­rów w ciszy. Chy­ba zada­nie odcha­mia­nia naro­du się tutaj nie udało.

W koń­cu uda­łem się do Muzeum Naro­do­we­go; 7 zło­tych za bilet to bar­dzo uda­na inwe­sty­cja. W środ­ku cze­ka nas bowiem, chy­ba kil­ku­ki­lo­me­tro­wy spa­cer po salach z rzeź­ba­mi, obra­za­mi, arty­ku­ła­mi codzien­ne­go użyt­ku ze wszyst­kich nie­mal epok i z róż­nych miejsc. Każ­dy znaj­dzie tu coś dla sie­bie. Nawet, jeśli ktoś nie lubi okre­ślo­nej dzie­dzi­ny sztu­ki lub epo­ki z jej histo­rii, tutaj ma szan­sę zmie­nić swo­je zda­nie. Wybór jest bowiem ogrom­ny. Przy­kła­do­wo, jak nigdy nie byłem fanem sztu­ki sta­ro­żyt­nej, któ­ra wyda­je mi się nud­na. Jed­nak w MN jest wspa­nia­ła gale­ria monu­men­tal­nych posą­gów ze Sta­ro­żyt­ne­go Rzy­mu, któ­re bar­dzo mi się spodobały.

Na szcze­gól­ną uwa­gę zasłu­gu­je Gale­ria Sztu­ki Wcze­sno­chrze­ści­jań­skiej, uni­ka­to­wa na ska­lę świa­to­wą. Pre­zen­tu­je ona zna­le­zi­ska odko­pa­ne przez prof. Micha­łow­skie­go sto­ją­ce­go na cze­le pol­skiej eks­pe­dy­cji arche­olo­gicz­nej w Faras (Egipt). W Gale­rii znaj­du­ją się naj­róż­niej­sze rzeź­by, fre­ski etc.

Galeria sztuki średniowiecznej w Muzeum Narodowym
Frag­ment śre­dnio­wiecz­nej rzeźby

Wspa­nia­ła jest tak­że Gale­ria Sztu­ki Śre­dnio­wiecz­nej. Tu – jest na co patrzeć! Nie tak daw­no temu byłem w Muzeum Naro­do­wym w Pozna­niu, gdzie oglą­da­łem gale­rię sztu­ki śre­dnio­wiecz­nej – moc­no roz­cza­ro­wu­ją­cą; jest nud­na, mała, nie­cie­ka­wa. A w War­sza­wie mamy gotyk, jak się patrzy!

Dzień II

Marszałkowska
Mar­szał­kow­ska w kie­run­ku Pla­cu Zbawiciela

W pią­tek odwie­dzi­łem kolej­ne miej­sca: Łazien­ki Kró­lew­skie i Ogród Saski. Mia­łem też oka­zję do lep­sze­go pozna­nia cen­trum mia­sta. Byłem w oko­li­cach Mar­szał­kow­skiej, na al. Szu­cha. Widzia­łem wie­le róż­nych insty­tu­cji pań­stwo­wych (np. MSZ, MEN). Tro­chę zabłą­dzi­łem w oko­li­cach Łazie­nek, Alei Ujaz­dow­skich i ul. Agri­co­la (któ­rej chy­ba nie ma na mapie). Ale to nie szko­dzi, bo jest tam wszę­dzie bar­dzo ładnie.

Na szcze­gól­ną uwa­gę zasłu­gu­je PARK-MUZEUM Łazien­ki Kró­lew­skie, gdzie jest wie­le pod­ręcz­ni­ko­wych wręcz obiek­tów – np. Pałac na Wodzie. Jest tam bar­dzo przy­jem­nie, ale o tym chy­ba niko­mu nie muszę mówić. Moż­na usiąść na ław­ce, a dooko­ła ska­czą po drze­wach wie­wiór­ki i prze­cha­dza­ją się pawie.

Pałac
Pałac na wodzie

Dzień III

Trze­cie­go dnia poje­cha­li­śmy do Pała­cu w Wila­no­wie, gdzie też jest bar­dzo faj­nie, choć prze­pro­wa­dza­ne są tam teraz róż­ne remon­ty. Moż­na obej­rzeć gale­rię foto­gra­fii w Oran­że­rii, ale więk­szość eks­po­na­tów to dziw­ne pla­my „bez tytułu”.

Zobacz wszyst­kie zdjęcia



IMG_1816.JPG
Fla­ga Kana­dy na dru­gim planie

Trze­ba też poru­szyć temat, o któ­rym media glę­dzą i glę­dzą. Cho­dzi o fana­ty­ków oku­pu­ją­cych Kra­kow­skie Przed­mie­ście, o czym pisa­łem już nie raz, choć może nie powi­nie­nem, bo robi się to nud­ne, a sam fakt tego, co się dzia­ło, jest wystar­cza­ją­co żało­sny. Oczy­wi­ście – będąc w War­sza­wie – nie mogłem prze­ga­pić spa­ce­ru po Kra­kow­skim Przed­mie­ściu, ale – że nie znam Mia­sta – to nie wie­dzia­łem, „co i jak”. Naj­pierw zoba­czy­łem fla­gę Kana­dy, pomy­śla­łem więc, że może to jakiś hap­pe­ning stu­den­tów Uni­wer­sy­te­tu, bo to prze­cież nie­da­le­ko. Zamiast tego byli to chy­ba jed­nak fani Radia Mary­ja z Kana­dy, zamro­cze­ni pisow­skim fana­ty­zmem. Wszę­dzie było peł­no ekip tele­wi­zyj­nych, ale ludzi oku­pu­ją­cych Pałac było w sumie nie­wie­lu. Robi­li jed­nak wystar­cza­ją­ce zamie­sza­nie, bym nie zauwa­żył, że krzy­ża wca­le już tam nie ma. Dowie­dzia­łem się o tym dopie­ro po powro­cie domu. Taki z tego wnio­sek, że może gdy­bym poje­chał do sto­li­cy wcze­śniej, to może i pro­blem krzy­ża może choć­by czę­ścio­wo został roz­wią­za­ny szybciej 🙂

Zobacz wszyst­kie zdjęcia

Wczesnojesienna wycieczka do Saczyna

Dzi­siaj poje­cha­łem na rowe­rze do Saczy­na. Z moich obser­wa­cji wyni­ka, że jesie­ni jesz­cze nie widać, choć pew­nie gdzieś tam na hory­zon­cie zaczy­na się cza­ić. Ale prze­cież jesień, to chy­ba naj­ład­niej­sza pora roku.

IMG518.jpg
Lasek w Saczy­nie. Klik­nij, by zoba­czyć wię­cej zdjęć.

Kilka spraw na początek roku szkolnego

(1) Waka­cje się skoń­czy­ły, ale dla mnie to ani tra­ge­dia, ani coś strasz­ne­go. Co praw­da to już trze­cie podej­ście do wpi­su nt waka­cji, ale prze­cież mam jesz­cze cały mie­siąc! Mniej wię­cej w poło­wie wrze­śnia poja­dę do War­sza­wy, gdzie w pla­nie mam m.in. spa­cer po Kra­kow­skim Przed­mie­ściu, gdzie gru­pa fana­ty­ków zor­ga­ni­zo­wa­ła sobie pry­wat­ną gol­go­tę w miej­scu nader publicz­nym; trze­ba to zoba­czyć na wła­sne oczy (ale to już było). Nato­miast pod koniec wrze­śnia udam się do Pozna­nia, gdzie mam w pla­nie spę­dzić naj­bliż­sze 5 lat – tro­chę to i smut­ne, i strasz­ne. Od paź­dzier­ni­ka zaczy­nam stu­dia na wydzia­le pra­wa UAM, gdzie niko­go nie będę znał i będzie to coś zupeł­nie odmien­ne­go od tego, co było do tej pory. Ale – z dru­giej stro­ny – będzie tam jesz­cze 200 osób w takiej samej sytuacji.

(2) Od paru dni w mediach gło­śno na temat tego, że już 20 lat w pol­skich szko­łach jest reli­gia. Z moim doświad­czeń wyni­ka, że wszyst­ko zale­ży od pro­wa­dzą­ce­go (pro­wa­dzą­cej). Kie­dy cho­dzi­łem do pod­sta­wów­ki na reli­gii uczy­li­śmy się pod­sta­wo­wych rze­czy doty­czą­cych tego, co każ­dy ochrzczo­ny (przy­naj­mniej w teo­rii) wie­dzieć powi­nien. Nato­miast od gim­na­zjum było już nie za dobrze. W kół­ko abor­cja – euta­na­zja – in vitro – abor­cja – euta­na­zja etc. etc. Rzad­ko któ­ry kate­che­ta (poza pew­nym bar­dzo sym­pa­tycz­nym księ­dzem, któ­ry uczył mnie dwa lata) potra­fi zna­leźć zło­ty śro­dek na wywa­że­nie pro­por­cji pomię­dzy tym, co naka­zu­je pro­gram naucza­nia, a tym, co zaży­czy sobie Epi­sko­pat na fali tego, co „aktu­al­nie jest mod­ne” (raz jest to „pro­pa­gan­da prze­ciw­ko życiu poczę­te­mu”, innym razem „zło sztucz­ne­go zapłod­nie­nia”). Dobrze, że przy­naj­mniej w naszych pod­ręcz­ni­kach nie pisa­no, że słu­cha­nie Metal­li­ci pro­wa­dzi do aryt­mii serca.

Przy­szła mi do gło­wy jesz­cze jed­na myśl. Wszel­kie bada­nia poka­zu­ję, że wier­ni lub „teo­re­tycz­nie wier­ni” Kościo­ła w Pol­sce żyją w coraz więk­szym „odkle­je­niu” od naucza­nia z ambo­ny. Widać, że ludzie swo­je, Kościół swo­je. Choć sta­no­wi­sko hie­rar­chów w spra­wie tak waż­kich spraw jak związ­ki part­ner­skie, zapłod­nie­nie poza­ustro­jo­we itp. jest jed­no­znacz­ne, wię­cej niż poło­wa ludzi – nie­za­leż­nie, czy są prak­ty­ku­ją­cy, czy nie – ma to po pro­stu w nosie. Coraz mnie ludzi obcho­dzi naucza­nie Kościo­ła  i bar­dzo czę­sto pusz­cza­ją je mimo uszu, bo – ile razy moż­na słu­chać w kół­ko tego same­go. A jesz­cze jak się widzi, co wyga­du­ją ludzie pokro­ju Rydzy­ka, to prze­cież wie­lu ludziom napraw­dę może ode­chcieć się cho­dzić na nie­dziel­ne msze, a o innych nabo­żeń­stwach nawet nie wspo­mi­na­jąc. Sytu­acja poka­zu­je, że wła­dze kościel­ne może powin­ny się tro­chę zasta­no­wić jeśli nie nad tre­ścią naucza­nia (bo tego prze­cież zmie­nić raczej nie mogą), to nad spo­so­bem prze­ka­zu. Naj­lep­szym przy­kła­dem są listy Epi­sko­pa­tu napi­sa­ne zwy­kle w tonie cią­głej pre­ten­sji, „że my mamy tyl­ko mono­pol na zba­wie­nie” i że „jeste­ście z nami albo prze­ciw­ko nam”.

(3) Powi­nie­nem napi­sać jesz­cze coś w spra­wie poli­ty­ki, bo prze­cież obok tego, co wyga­du­je Kaczyń­ski nie spo­sób przejść obo­jęt­nie. Ale mi się nie chce.

Gimnazjaliści o Kościele i kościele w badaniach socjologów

Za dużo Kościo­ła w naszym życiu

Powy­żej znaj­du­je się odno­śnik do cie­ka­we­go arty­ku­łu zamiesz­czo­ne­go w „Gaze­cie Wybor­czej”. Poświę­co­ny on jest wyni­kom badań prze­pro­wa­dzo­nych przez poznań­skie­go socjo­lo­ga doty­czą­ce­go spraw reli­gii i ich wpły­wu na mło­dzież. Bada­nie zosta­ło prze­pro­wa­dzo­ne głów­nie wśród gimnazjalistów.

Ma rację prof. Baniak, pisząc, że Kościo­ło­wi bra­ku­je wspól­ne­go języ­ka z mło­dy­mi ludź­mi, że „dyk­tat” jedy­nie słusz­nych roz­wią­zań budzi raczej sprze­ciw niż posłuch.

Kil­ka­krot­nie sły­sza­łam z ust bisku­pów, że jeśli nauka Kościo­ła „będzie wyraź­niej gło­szo­na”, spo­łe­czeń­stwo prze­ko­na się o jej słuszności.

(…)

Mło­dzi ludzie czu­ją się nie tyl­ko poucza­ni, ale nie­zro­zu­mia­ni. Aż jed­na trze­cia gim­na­zja­li­stów skar­ży­ła się, że Kościół nie inte­re­su­je się ich pro­ble­ma­mi, a jedy­nie „usi­łu­je na róż­ne spo­so­by zdo­mi­no­wać mło­dzież, narzu­cić jej wła­sną dok­try­nę i model religijności”.

Wię­cej… http://wyborcza.pl/1,75515,8297715,Za_duzo_Kosciola_w_naszym_zyciu.html#ixzz0xz88Oe1w>

Z wła­sne­go doświad­cze­nia wiem – tak było np. w mojej kla­sie w gim­na­zjum – że bar­dzo wie­le osób nie cho­dzi­ło do kościo­ła. Tłu­ma­czy­li to tym, że „wie­rzą w Boga”, ale „nie wie­rzą w Kościół”. Bar­dzo wie­le osób sądzi podob­nie, a przcież sły­sząc list Epi­sko­pa­tu, któ­ry cią­gle kom­bi­nu­je, jak np. dolać oli­wy do ognia ws. bała­ga­nu w War­sza­wie (o czym już pisa­łem), trud­no się dzi­wić, że fre­kwen­cja na mszy maleje.

Do Poznania coraz bliżej

Dzi­siaj prze­ży­łem dość cięż­kie chwi­le 🙂 Teraz to się moż­na z tego śmiać, ale parę godzin temu wca­le mi weso­ło nie było. A wszyst­ko za spra­wą miesz­ka­nia stu­denc­kie­go. Oka­zu­je się, że por­tal wspollokator.pl to chy­ba kiep­ski wybór. A wyda­łem na nie­go 10 zł… Ale nieważne.

W inter­ne­cie peł­no jest ogło­szeń, wła­ści­wie dla każ­de­go coś jest. Pro­blem w tym, że chęt­nych też jest ogrom. Cza­sem zda­rza się, że jeden ogło­sze­nio­daw­ca odbie­ra w cią­gu dnia 20 tele­fo­nów od ewen­tu­al­nych loka­to­rów. Dla oso­by spo­za Pozna­nia jest to pro­blem. Trud­no wyna­jąć pokój „w ciem­no”, ale gdy doje­dzie się na miej­sce, może się oka­zać, że ofer­ta jest już nie­ak­tu­al­na. A dez­ak­tu­ali­zu­ją się dosłow­nie z godzi­ny na godzi­nę. Tro­chę to przy­po­mi­na gieł­dę papie­rów war­to­ścio­wych, gdzie – podob­nie – ceny akcji rów­nież zmie­nia­ją się bar­dzo dyna­micz­nie. Cza­sem może być o parę minut za późno…

Praw­do­po­dob­nie będę miesz­kał w Pozna­niu na Osie­dlu Lecha. Od cen­trum mia­sta jest to bli­sko i dale­ko jed­no­cze­śnie. Dale­ko, bo na Nowym Mie­ście, ale – z dru­giej stro­ny – bli­sko, bo komu­ni­ka­cja miej­ska w Pozna­niu jest znacz­nie lepiej zor­ga­ni­zo­wa­na. Zoba­czy­my, jak to będzie. Nigdy wcze­śniej nie miesz­ka­łem w blo­ku. Pew­nie jakiś czas minie na zaakli­ma­ty­zo­wa­nie się.

Taki ból w krzyżu, że aż trudno blog przeczytać

Uży­wam takiej funk­cji, jak Google Czyt­nik – jest to narzę­dzie do obsłu­gi kana­łów RSS. Dla nie­wta­jem­ni­czo­nych RSS to tech­no­lo­gia pozwa­la­ją­ca śle­dzić przy pomo­cy spe­cjal­nych czyt­ni­ków (Google Czyt­nik, ale i inne, np. wbu­do­wa­ne w prze­glą­dar­ki www) „ruch” na stro­nach inter­ne­to­wych. Exem­pli gra­tia nowe wpi­sy na róż­nych blo­gach. Tak się skła­da, że regu­lar­nie czy­tam róż­ne blo­gi w ten wła­śnie sposób.

Ale przejdź­my do sed­na. Jed­nym z blo­gów, jaki czy­tam regu­lar­nie jest Głos Rydzy­ka. Jest to stro­na pro­wa­dzo­na przez dzien­ni­ka­rza z Toru­nia, któ­ry więk­szość swo­je­go życia poświę­ca na śle­dze­nie fana­be­rii wymy­śla­nych przez Ojca Dyrek­to­ra i spół­kę roz­po­wszech­nia­nych przez toruń­sko-kato­lic­kie media – głów­nie Radio Maryja.

Jak wia­do­mo ostat­nio byłem w Biesz­cza­dach. W dniu wyjaz­du z Kali­sza na gorą­co wpi­sa­łem swo­je prze­my­śle­nia nt wyda­rzeń na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu któ­re z zaże­no­wa­niem śle­dzi­łem w tele­wi­zji. Gdy szczę­śli­wie wró­ci­łem z gór zda­łem sobie spra­wę, że wła­ści­wie przez 10 dni byłem odcię­ty od infor­ma­cji (szczę­śli­wy ze mnie czło­wiek!), ale krzyż jak stał, tak stał. Gdy otwo­rzy­łem Google Czyt­nik oka­za­ło się, że cze­ka na mnie… 10 wia­do­mo­ści ze stro­ny Głos Rydzy­ka (teraz jest ich już 11). Pro­blem w tym, że nie mam odwa­gi, by się zebrać i je prze­czy­tać. Nie cho­dzi tu nawet o czy­ta­nie (cze­go czę­sto nie robię, bo tyl­ko prze­glą­dam), ale o samo zaj­rze­nie. Myśl o spraw­dze­niu naj­śwież­szych wia­do­mo­ści z życia jedy­nej „pra­wo­wi­tej” i „praw­dzi­wie pol­skiej” roz­gło­śni jest dla mnie dość prze­ra­ża­ją­ca. A to wszyst­ko przez całe zamie­sza­nie wokół „smo­leń­skie­go krzy­ża”. Radio Mary­ja spu­ści­ło z łań­cu­cha wście­kłe psy, któ­re mogły­by zało­żyć wła­sną sek­tę – PiSLAM. Dla nich nie liczą się już ani auto­ry­te­ty kościel­ne, ani świec­kie. 3 sierp­nia zauwa­żo­no w tłu­mie „obroń­ców” czło­wie­ka z tabli­cą z napi­sem „Wita­my w PRL”. Inter­nau­ci zauwa­ży­li, że gdy­by­śmy żyli w PRL spra­wa zosta­ła­by zała­twio­na w 5 minut, ale przy pomo­cy ZOMO.

Tym­cza­sem oka­zu­je się, że z cyr­kiem o krzyż ani rząd, ani Kościół nie potra­fią sobie pora­dzić. Wszyst­ko przez ban­dę fana­tycz­nych eks­tre­mi­stów któ­rych śmia­ło moż­na nazwać kato­li­ba­mi. Do zama­chów ter­ro­ry­stycz­nych nie­wie­le bra­ku­je. Co gor­sza atmos­fe­rę pod­grze­wa J. Kaczyń­ski zacho­wu­ją­cy się jak czło­wiek co naj­mniej nie­speł­na rozu­mu. Za nim sto­ją wier­ne koł­ki z PiSu z Bru­dziń­skim na cze­le, któ­ry łaska­wy był uznać powie­sze­nie rekla­my „Zim­ny Lech” w Kra­ko­wie za pro­wo­ka­cję. Nie­dłu­go pew­nie nazwa „kieł­ba­sa pod­wa­wel­ska” też będzie uzna­wa­na za prowokację.

Jeśli cho­dzi o krzyż, jest dla mnie jasne, że nie ma dla nie­go miej­sca tam, gdzie stoi on obec­nie. Har­ce­rze bar­dzo mi pod­pa­dli, bo nie potra­fią zakoń­czyć zamie­sza­nia, któ­re sami wywo­ła­li. Moż­na umie­ścić tabli­ce etc., ale pomnik to już chy­ba prze­sa­da. Nie wspo­mi­na­jąc o 8‑metrowej kupie żela­stwa przed­sta­wia­ją­cej ręce wycho­dzą­cej z zie­mi. Bar­dziej nada­wa­ło­by się to na mate­riał pro­mo­cyj­ny do fil­mu „Świt żywych trupów”.

Nadzie­ja pozo­sta­je w mądro­ści Rady M. St. Warszawy.

A teraz spró­bu­ję się zabrać do prze­czy­ta­nia Gło­su Rydzy­ka. Nie chce mi się nawet przy­ta­czać obrzy­dli­wo­ści, któ­re Rydzyk ze swo­ją weso­łą kom­pa­ni­ją tam wyczyniają.

Bieszczady – sprawozdanie

Nasza wyciecz­ka w góry – Biesz­cza­dy – naj­bar­dziej dzi­ki frag­ment Pol­ski – trwa­ła od 3 do 13 sierp­nia. To w dużym zaokrągleniu…

3 sierp­nia – mie­li­śmy wyje­chać z Ostro­wa Wiel­ko­pol­skie­go; pierw­szy etap zakła­dał podróż do Rze­szo­wa. Po raz kolej­ny mie­li­śmy oka­zję prze­ko­nać się, że PKP to jed­na, wiel­ka Czar­na D_ _ a. Tam nikt nic nie wie. Pociąg się spóź­nił 3 godzi­ny i nikt nie wie dla­cze­go. Zapo­wia­da­ją go „Do Kra­ko­wa”. My się pyta­my: „Ale prze­cież miał być do Rze­szo­wa”. Zawia­dow­ca nas uspo­ka­ja, że tak, tak „oni tak zapo­wia­da­ją, ale on jedzie do Rzeszowa”.

Nie­kom­pe­ten­cja pra­cow­ni­ków kolei uka­za­ła się jed­nak w całej kra­sie, gdy pociąg wto­czył się wresz­cie na peron: pyta­my się kie­row­ni­ka pocią­gu: „To pociąg do Rze­szo­wa” – „Nie wiem… chy­ba nie… chy­ba do Kra­ko­wa” – „A gdzie pociąg do Rze­szo­wa” – „Nie wiem, ale inny już dzi­siaj nie przy­je­dzie”. Zatka­ło nas.

Musie­li­śmy do nie­go wsiąść, bo nie było inne­go wyj­ścia. Gdy kon­tro­ler spraw­dzał bile­ty, zno­wu się pyta­my, cze­mu się spóź­nił, on zaczął beł­ko­tać: „no tak… tak… trzy godziny…”

Całe szczę­ście oka­za­ło się, że w Kato­wi­cach nastą­pi­ła zmia­na dru­ży­ny kon­duk­tor­skiej. Wte­dy też oka­za­ło się, że jed­nak jedzie­my do Rze­szo­wa. Tam wylą­do­wa­li­śmy z trzy­go­dzin­nym opóź­nie­niem. Dobrze, że mie­li­śmy duży zapas na następ­ny pociąg.

4 sierp­nia – Wsie­dli­śmy do pocią­gu do Jasła, któ­ry tak napraw­dę jechał do Sano­ka, więc dotar­li­śmy tam bez prze­szkód. Nie­ste­ty pociąg był w rze­czy­wi­sto­ści szy­no­bu­sem, dla­te­go 5 godzi­ny tłu­kli­śmy się skła­dem wol­niej­szym od prze­cięt­ne­go samo­cho­du na nie­wy­god­nych sie­dze­niach. Odle­głość jest bar­dzo nie­wiel­ka z Rze­szo­wa do Sano­ka, ale stan toro­wisk bar­dzo zły. Szar­pie, rzu­ca, pod­ska­ku­je, robi się niedobrze…

W koń­cu doje­cha­li­śmy do Sano­ka, gdzie jesz­cze cze­kał nas pościg za auto­bu­sem do Sękow­ca – czy­li nasze­go wła­ści­we­go celu. Tam doje­cha­li­śmy po 2,5 godzi­nie jaz­dy brud­nym, powol­nym i śmier­dzą­cym auto­bu­sem Veolia Transport.

Gdy dotar­li­śmy do Sękow­ca, kra­jo­braz Biesz­czad mógł wywo­łać skraj­ne wra­że­nia: z jed­nej stro­ny pięk­ne góry, a z dru­giej – wstręt­na pogo­da; bar­dzo pada­ło. Doczoł­ga­li­śmy się jed­nak jakoś do nasze­go dom­ku poło­żo­ne­go na wzgó­rzu. Budy­ne­czek jest drew­nia­ny, bez ogrze­wa­nia. Jest tam „kuch­nia” i „łazien­ka”. Warun­ki nie jakieś świet­ne, ale moż­na się przy­zwy­cza­ić. Poza tym spo­kój. Nawet w szczy­cie sezo­nu tury­stów jest nie­wie­lu. To już przy­naj­mniej jeden powód, by się zako­chać w tej czę­ści gór.

5 sierp­nia – pierw­szy wła­ści­wy dzień był luź­niej­szy. Poszli­śmy do Zatwar­ni­cy (więk­sza wieś), gdzie jest np. sklep. Wybra­li­śmy się nad potok Hyla­ty, gdzie jest wodo­spad Sze­pit. Kie­dyś był on podob­no więk­szy, ale jacyś „geniu­sze” posta­no­wi­li go wysa­dzić w powietrze.

Potok Szepit na Hylatym
Potok Sze­pit na Hylatym

Odwie­dzi­li­śmy też świę­te miej­sce – czy­li potoczek.

Potok
Potok

6 sierp­nia – Pierw­sza poważ­na wypra­wa na Dwer­nik Kamień. Jest to góra o wyso­ko­ści 1004 m n.p.m. Wcho­dze­nie na nią jest dość męczą­ce z powo­du strasz­ne­go bło­ta i stro­mych ście­żek. Wła­zi się tam ponad 2 godzi­ny (dłu­żej niż na Kaspro­wy Wierch!). Ale za to na górze cze­ka­ją nas pięk­ne wido­ki i… krza­ki z jagodami.

Krajobraz z Punktu Widokowego
To nie jest widok z Dwer­ni­ka Kamie­nia, tyl­ko z Punk­tu wido­ko­we­go. Ale i tak jest ładnie.

7 sierp­nia – Tego dnia poje­cha­li­śmy na Świę­to Żubra do Luto­wisk – wsi nad wsia­mi (tj. tro­chę bli­żej cywilizacji).

8 sierp­nia – Dzień leże­nia odło­giem, czy­ta­nia ksią­żek i kąpie­li w Sanie.

9 sierp­nia – Punkt szczy­to­wy naszej wypra­wy: zdo­by­wa­nie Poło­ni­ny Wetliń­skiej. Ale naj­pierw trze­ba było zdo­być Brze­gi Gór­ne, czy­li jakoś dotrzeć do pod­nó­ża góry. Uda­ło się to nam dzię­ki trzem kolej­nym auto­sto­pom. Poło­ni­na Wetliń­ska jest napraw­dę cudow­na. Naj­trud­niej­szy jest pierw­szy etap – do schro­ni­ska Pucha­tek. Potem jakoś leci. Nie mam stam­tąd na razie zdjęć.

Na nasze szczę­ście z Poło­ni­ny moż­na zejść wprost do Zatwar­ni­cy, gdzie w hote­lo­wej sto­łów­ce zje­dli­śmy pierogi.

IMG483.jpg
Reszt­ki cerkwi

10 sierp­nia – Tego dnia wybra­li­śmy się do wsi Kry­we. Nie poszli­śmy tam jed­nak tak, jak naka­zu­je mapa i szlak, ale tra­są wła­sną – cie­kaw­szą i krót­szą. Naj­pierw szli­śmy wzdłuż Sanu, a potem przez nie­go się prze­pra­wia­li­śmy. Potem trze­ba jesz­cze było zna­leźć cel wycieczki.

Tama zrobiona przez bobry (może one zaczną robić wały przeciwpowodziowe?)
Tama zro­bio­na przez bobry (może one zaczną robić wały przeciwpowodziowe?)

W tam­tej oko­li­cy są koło sie­bie dwie opusz­czo­ne wsie: Kry­we i Hul­skie. W Kry­we znaj­du­ją się ruiny dwo­ru, któ­ry tam ist­niał, a tak­że reszt­ki cer­kwi. Natknę­li­śmy się tak­że na tamę wyko­na­ną przez bobry.

11 sierp­nia – To był dzień lenia. Wyką­pa­li­śmy się w Sanie, odwie­dzi­li­śmy Poto­czek, zje­dli­śmy pie­ro­gi w hote­lu i po raz ostat­ni sie­dzie­li­śmy przy ognisku.

12 sierp­nia – Musie­li­śmy wcze­śnie wstać, by zdą­żyć na auto­bus. Poje­cha­li­śmy sta­rym żdżo­rem do Ustrzyk Dol­nych. Z nich nowym mer­ce­de­sem do Sano­ka. Oka­za­ło się, że dwo­rzec w Sano­ku jest zupeł­nie opusz­czo­ny, ale znaj­du­je się tam bar­dzo dobra piz­ze­ria, z któ­rej sko­rzy­sta­li­śmy. Kosz­mar roz­po­czął się w szy­no­bu­sie do Rze­szo­wa. Na sta­cji razem z nami sie­dzia­ła kolo­nia (spor­to­wa, wszy­scy – mówiąc eufe­mi­stycz­nie – z nad­mia­rem ener­gii), a w pocią­gu cze­ka­ła na nas już dru­ga – har­cer­ska. A har­ce­rze mi się ostat­nio dobrze nie koja­rzą. Było cia­sno… Nie lepiej było na dwor­cu w Rze­szo­wie, gdzie peron był wypeł­nio­ny po brze­gi. Ale nie chce mi się o tym pisać.

13 sierp­nia – W środ­ku nocy doje­cha­li­śmy do Wro­cła­wia. Oka­za­ło się, że na dwor­cu auto­bu­so­wym nie zna­ją tam cze­goś takie­go, jak roz­kład jaz­dy. To zna­czy, jest, ale wewnątrz. A sam dwo­rzec jest w nocy zamknię­ty. Nigdy mi tak jesz­cze Wro­cław nie pod­padł. Osta­tecz­nie do Kali­sza doje­cha­li­śmy pocią­giem, któ­ry – choć wyje­chał punk­tu­al­nie – w Kali­szu i tak był spóź­nio­ny. Praw­dę mówią (ostat­ni wie­le razy jeź­dzi­łem pocią­giem) nie zda­rzy­ło się jesz­cze, aby któ­ry pociąg dale­ko­bież­ny przy­je­chał punktualnie…

Na tym wyciecz­ka się zakoń­czy­ła. Zobacz wszyst­kie zdjęcia

O lud­no­ści W Biesz­cza­dach nie ma cze­goś takie­go, jak „góra­le” czy „lud­ność rdzen­na”. Oczy­wi­ście tako­wa daw­niej tam ist­nia­ła, ale wszyst­ko zosta­ło znisz­czo­ne wraz z wysie­dle­nia­mi – głów­nie akcją „Wisła”. Po daw­nych miesz­kań­cach pozo­sta­ły licz­ne ruiny, jak wspo­mnia­ne prze­ze mnie reszt­ki cer­kwi, czy dwo­ru. W Kry­we moż­na spo­tkać np. miej­sce, gdzie daw­niej był sad.

O trans­por­cie W Biesz­cza­dach prze­woź­ni­kiem auto­bu­so­wym jest Veolia Trans­port, któ­rej usłu­gi pozo­sta­wia­ją mie­sza­ne wra­że­nia. Nie­któ­re auto­bu­sy są nowe, ale więk­szość to roz­kle­ko­ta­ne gru­cho­ty. Połą­cze­nia mię­dzy więk­szy­mi gmi­na­mi są nie­złe, ale poza tym, to jest raczej kiep­sko. Poza tym – nawet, jeśli auto­bus jest na roz­kła­dzie – to wca­le nie moż­na być zupeł­nie pew­nym, że przy­je­dzie. Może będzie, a może nie. Tro­chę jak z PKP. Poza tym, jest to prze­woź­nik pry­wat­ny i więk­szo­ści ulg nie honoruje.

O Sanie To rze­ka dość sze­ro­ka, z wart­kim nur­tem. Jed­nak w górach przy­po­mi­na raczej więk­szy potok. Jest raczej płyt­ka. Dno jest bar­dzo kamie­ni­ste, brze­gi są zbu­do­wa­ne ze skał. Kie­dy spad­nie deszcz, poziom nie­znacz­nie się pod­no­si, a woda sta­je się mętna.

O Rze­szo­wie To mia­sto z pięk­ną sta­rów­ką, sto­li­ca woj. pod­kar­pac­kie­go. Nie­opo­dal dwor­ca znaj­du­je się cen­trum han­dlo­we, dobrze zaopa­trzo­ne. Znaj­du­je się tam chy­ba jedy­ny wyre­mon­to­wa­ny dwo­rzec kole­jo­wy w kraju.

Chryja na Krakowskim Przedmieściu

Za chwi­lę wyjeż­dżam w Biesz­cza­dy, ale zanim to…

Wła­śnie oglą­dam rela­cję na żywo z Kra­kow­skie­go Przed­mie­ścia, gdzie ma odbyć się „uro­czy­stość” prze­nie­sie­nia krzy­ża do Kościo­ła Aka­de­mic­kie­go. To, że krzyż nie powi­nien się tam znaj­do­wać, to chy­ba jasne. Myślę, że har­ce­rze nie­złe­go gno­ju nam narobili.

Atmos­fe­ra przy­po­mi­na pro­te­sty gór­ni­ków i hut­ni­ków, choć póki co pły­ty chod­ni­ko­we jesz­cze nie lecą. Jest deli­kat­nie mówiąc gorą­co. Radio Mary­ja spu­ści­ło swo­je wście­kłe psy z z łań­cu­cha. Zastę­py fana­tycz­nych „kato­li­ków” ata­ku­ją straż miej­ską i poli­cję. Dzien­ni­kar­ka tele­wi­zyj­na nie mogła mówić, bo roz­py­lo­no gaz łzawiący.

Wszyst­kim przy­glą­da­ją się cudzo­ziem­cy, któ­rzy puka­ją się w czo­ło. Gdzie my jeste­śmy. W War­sza­wie, czy w Iranie?

Za chwilę… w Bieszczady!!!

Lipiec dopie­ro co się zaczął, a już wła­ści­wie się koń­czy (dziś ostat­ni!!!). Łączę się w bólu ze wszyst­ki­mi, któ­rzy muszą iść pierw­sze­go wrze­śnia do szko­ły. Moje waka­cje trwa­ją już 3 mie­sią­ce, a potrwa­ją jesz­cze 2.

Do tej pory robi­łem „wszyst­ko i nic”. Ale wła­ści­wie, to nic szcze­gól­nie waka­cyj­ne­go, bo prze­cież w roku szkol­nym np. książ­ki też się czy­ta. Przy­szła więc chy­ba pora na odro­bi­nę sza­leń­stwa, waka­cyj­nej przy­go­dy etc. etc. Czy­li jakiś wyjazd. Ja już za 4 dni wyjeż­dżam z przy­ja­ciół­mi w góry! A kon­kret­nie w Biesz­cza­dy! Ale będzie jazda!

Jest to pra­wie na koń­cu świa­ta. Będzie­my się tłuc pocią­ga­mi i auto­bu­sa­mi chy­ba z 15 – 18 godzin, ale doje­dzie­my… Naszym koń­co­wym celem jest Zatwar­ni­ca, a wła­ści­wie nale­żą­cy do niej Sękowiec.


Pokaż Biesz­cza­dy na więk­szej mapie

Już się nie mogę doczekać…