Pierwszy egzamin

Pogo­da jest ostat­nio nad­zwy­czaj­nie zmien­na. Nie dość że żar się leje z nie­ba, że słoń­ce świe­ci nie­ustan­nie, że 30º C i brak jakiej­kol­wiek chmur­ki na nie­bie, to potem tak zaczy­na grzmo­cić pio­ru­na­mi, że nie sły­chać już nawet desz­czu walą­ce­go w szy­by. A tak było w Kali­szu, przed­wczo­raj, wczo­raj i dzi­siaj. Naj­pierw okrop­ny upał, a potem wiel­ka burza. Tej dzi­siej­szej już nie zaob­ser­wo­wa­łem, bo od wczo­raj jestem zno­wu w Poznaniu.

To już ostat­ni pełen tydzień miesz­ka­nia w sto­li­cy Wiel­ko­pol­ski w tym roku aka­de­mic­kim. Dzi­siaj mia­łem pierw­szym egza­min – z histo­rii pra­wa sądo­we­go; chy­ba nie było źle. Tak więc zosta­ły mi jesz­cze czte­ry egza­mi­ny (miej­my nadzie­ję) i jed­no zali­cze­nie. Jakoś więc mogę powie­dzieć, że dotur­la­łem się do koń­ca. A – jak już o tym pisa­łem – rok aka­de­mic­ki mija jesz­cze szyb­ciej, niż szkolny.

Ale szybko

Nie odkry­ję Ame­ry­ki, jeśli napi­szę, że ostat­nie 8 mie­sią­cy minę­ło tak: ziu­uuu! Dopie­ro co zaczą­łem stu­dia, dopie­ro, co byłem na pierw­szym wykła­dzie, któ­ry pamię­tam, jak­by to było wczo­raj, a już zaczął się czer­wiec, a wraz z nim zali­cze­nia i egza­mi­ny. Jed­no zali­cze­nie mam już za sobą; przede mną kolo­kwium i pięć egza­mi­nów. Szko­da, że ten egza­mi­no­wy czas przy­pa­da aku­rat wte­dy, gdy jest taka ład­na pogo­da i nicze­go się nie chce. Chy­ba jed­nak szyb­ko też to minie. Ale jak tak patrzę z per­spek­ty­wy, to okres szko­ły śred­niej też mi się nie dłużył.

O uniwersytetach i podręcznikach

W ostat­niej „Poli­ty­ce” uka­zał się cie­ka­wy repor­taż doty­czą­cy uro­czy­sto­ści abso­lu­to­rium Uni­wer­sy­te­tu Harvar­da. Jak się oka­zu­je, wśród Nobli­stów ponad 70 z nich było absol­wen­ta­mi tego Uni­wer­sy­te­tu. Oczy­wi­ście, ta uczel­nia ucho­dzi za naj­wy­bit­niej­szą na świe­cie, ale do wszel­kie­go typu ran­kin­gów lepiej pod­cho­dzić z rezer­wą. Piszę tak nie dla­te­go, że jestem zazdro­sny. Dobrze jest jed­nak wziąć pod uwa­gę, co takie ran­kin­gi uwzględ­nia­ją: np. „licz­bę publi­ka­cji w języ­ku angiel­skim”. Oczy­wi­ste jest więc, że uni­wer­sy­te­ty z kra­jów angiel­sko­ję­zycz­nych zawsze będą w pewien spo­sób uprzy­wi­le­jo­wa­ne. Na Harvar­dzie jest zupeł­nie inny sys­tem stu­diów, co jest dosyć cie­ka­we. Ale u nas jest – po pro­stu ina­czej. Niech ktoś nie myśli, że mam kom­plek­sy z tego powo­du, że stu­diu­ję na jakimś tam Uni­wer­sy­te­cie im. jakie­goś tam niko­mu nie­zna­ne­go poety gdzieś tam na koń­cu świa­ta. Mój wybór był naj­lep­szym z moż­li­wych. UAM jest jed­nym z naj­lep­szych uni­wer­sy­te­tów w Pol­sce (na pew­no w pierw­szej trój­ce), tak więc jest jed­no­cze­śnie jed­nym z naj­lep­szych w Europie.

Ale nie o tym chcia­łem pisać, a o czymś pokrew­nym. Jeśli mogli­by­śmy się cze­goś uczyć od uczel­ni z innych państw, to może spo­so­bu pisa­nia pod­ręcz­ni­ków. Pierw­szy pod­ręcz­nik „zachod­ni”, z jakim się spo­tka­łem to Eko­no­mia Kamer­sche­na i spół­ki. Gaba­ry­ty – ogól­no­pol­skiej książ­ki tele­fo­nicz­nej. Pomi­mo to, nie znie­chę­ca. Się­gną­łem po nie­go, bo choć nie stu­diu­ję eko­no­mii, to eko­no­mii się przez semestr uczy­łem. Zaj­rza­łem do nie­go z cie­ka­wo­ści, by spraw­dzić, czy może tam nie jest coś lepiej wytłu­ma­czo­ne. Oka­za­ło się, że tak: wszyst­ko było napi­sa­ne w spo­sób jasny i przej­rzy­sty, wzbo­ga­co­ne ilu­stra­cja­mi. Ale tu nie o treść nawet cho­dzi, bo prze­cież wśród naszych auto­rów jest też wie­lu świet­nych gawę­dzia­rzo-pod­ręcz­ni­ko­pi­sa­rzy (gdy­by nie to, nikt by nie czy­tał Scza­niec­kie­go 40 lat po pierw­szym wyda­niu). Cho­dzi raczej o spra­wy tech­nicz­ne, czy­li te z pozo­ru nie­istot­ne. Takie, jak: este­tycz­ne wyda­nie, przej­rzy­stość, sze­ro­kie mar­gi­ne­sy, spi­sy tre­ści, indek­sy, spi­sy tre­ści na począt­kach roz­dzia­łów, stresz­cze­nia roz­dzia­łów, pyta­nie kon­tro­l­ne etc. U nasz szu­kać tego ze świe­cą. Podob­nie było z pod­ręcz­ni­kiem Psy­cho­lo­gia i życie Zimbardo.

Pyta­nia testo­we z pra­wo­znaw­stwa. Jak widać w testach też moż­na mieć poczu­cie humoru.

Ktoś powie, że takie rze­czy, jak np. czy­tel­na czcion­ka są nie­istot­ne. Nic bar­dziej myl­ne­go. Nie jest to może naj­waż­niej­sze, bo naj­waż­niej­sza jest treść, ale pew­ne dodat­ki, jak choć­by pyta­nia do „samo­spraw­dze­nia” są bar­dzo przy­dat­ne. W tych kwe­stiach PWN i spół­ka mogli­by się jesz­cze wie­le nauczyć. Ktoś mógł­by pomy­śleć, że umiesz­cza­nie ilu­stra­cji w pod­ręcz­ni­kach dla praw­ni­ków jest bez­ce­lo­we, co jest bzdu­rą, bo obraz­ki prze­cież każ­dy lubi. Dobrze, że choć to się aku­rat zmienia.

Dodam jesz­cze, że do Eko­no­mii była jesz­cze jak­by dru­ga, spe­cjal­na część z ćwiczeniami.

Wczo­raj wypo­ży­czy­łem w biblio­te­ce pod­ręcz­nik Neila Par­pwor­tha Con­sti­tu­tio­nal and admi­ni­stra­ti­ve law o kon­sty­tu­cji Wiel­kiej Bry­ta­nii (wyd. OUP). W nim jest podob­nie: przej­rzy­sty spis tre­ści, pod­su­mo­wa­nia przy każ­dym roz­dzia­le, dodat­ko­we pyta­nia, naj­waż­niej­sze poję­cia. I nie jest to wyda­nie luk­su­so­we, tyl­ko „tanie” (tzn. ok. 130 zł 😉 ).

Dodat­ko­wą kwe­stią są ceny pod­ręcz­ni­ków… dobrze, że są biblio­te­ki [U. Eco w swo­im ese­ju O biblio­te­ce pisze o błęd­nym kole: pod­ręcz­ni­ki są coraz droż­sze, więc coraz bar­dziej są kse­ro­wa­ne, więc są wyda­wa­ne w mniej­szych nakła­dach, więc są jesz­cze droż­sze, więc są kserowane]

Wio­sna w Par­ku Mickiewicza

Walka rozumu z cielesnymi zachciankami

Pięk­na zro­bi­ła się dzi­siaj pogo­da. Jest chy­ba ponad 20º C. To zna­czy pięk­na pogo­da jest, ale do cza­su: bo jak się nosi na gar­bie ple­cak z bam­be­tla­mi, to pięk­na pogo­da po chwi­li robi się dosyć uciążliwa…

Wysze­dłem dzi­siaj ze swo­je­go wydzia­łu i wła­ści­wie jak co tydzień posze­dłem do Sta­re­go Bro­wa­ru, by tam w super­mar­ke­cie kupić sobie pie­czy­wo etc. Było gorą­co, więc naszła mnie chęt­ka na jakąś kawę mro­żo­ną albo coś takie­go. Wspa­nia­le się skła­da, albo­wiem na par­te­rze cen­trum han­dlo­we­go, przy wej­ściu znaj­du­je się Star­bucks. Nawie­dzi­łem kie­dyś ten przy­by­tek w Ber­li­nie, w cza­sach, gdy w Pol­sce jesz­cze w ogó­le tej sie­ci nie było.

Sły­sza­łem oczy­wi­ście, że w War­sza­wie ludzie sto­ją w dłu­gich kolej­kach, by potem ze szpa­ner­ski­mi kub­ka­mi z wyba­zgra­ny­mi na nich swo­imi imio­na­mi prze­cha­dzać się z kawą w gar­ści. Z nie­wąt­pli­wie naj­droż­szą w sto­li­cy kawą w gar­ści. Albo­wiem ceny są tam zawrotne.

Kawa mro­żo­na, na któ­rą mia­łem ocho­tę kosz­to­wa­ła (naj­mniej­sza) 11 zło­tych (słow­nie: jede­na­ście). Wcze­śniej wyda­wa­ło mi się, że za coś takie­go nie moż­na dać wię­cej niż ok. 7 zł, więc z takim nasta­wie­niem uda­łem się do tej kawiar­ni… no cóż, na miej­scu spo­tka­ło mnie roz­cza­ro­wa­nie. Sto­czy­łem więc nie­złą bata­lię pomię­dzy rozu­mem, któ­ry pod­po­wia­dał mi, że trze­ba na gło­wę upaść i mieć napraw­dę nie­rów­no pod sufi­tem, by sobie coś takie­go kupić, a zachcian­ka­mi mojej cie­le­snej powło­ki. Tym razem rozum wygrał, ale kto wie…

Podej­rze­wam, że więk­szość osób w Star­buck­sie musi sto­czyć cięż­ką wal­kę pomię­dzy zdro­wym roz­sąd­kiem i zasob­no­ścią swo­je­go port­fe­la, a ład­nie wyglą­da­ją­cy­mi kubeczkami.

Trud­no się dzi­wić, że przy­naj­mniej poło­wa gości sto­łu­ją­cych się tam, to obcokrajowcy…

PS. Dla cie­ka­wo­ści, kawa­łek cia­sta to ok. 13 zł. Nawet u Kan­dul­skie­go jest taniej.

Nowa wystawa starodruków

Ostat­nio popa­stwi­łem się tro­chę nad obroń­ca­mi pomni­ka; mam nadzie­ję, że nie przy­je­dzie czar­na woł­ga i mnie nie zgarnie.

Tym­cza­sem teraz jestem w Pozna­niu. Pogo­da zro­bi­ła się napraw­dę wio­sen­na, więc w ten week­end, ostat­ni przed świę­ta­mi moż­na spo­koj­nie zwie­dzać wsze­la­kie par­ki, któ­rych w Pozna­niu dosta­tek. Pew­nie dzi­siaj do jakie­goś się jesz­cze wybio­rę, ale nim to nastą­pi, zwie­dzi­łem dzi­siaj bar­dzo cie­ka­wą wysta­wę, o któ­rej dowie­dzia­łem się przez przy­pa­dek w inter­ne­cie. Zosta­ła ona zor­ga­ni­zo­wa­na przez PTPN i była chy­ba jesz­cze lep­sza niż ta poprzed­nia. Poświę­co­na była zbio­rom biblio­fil­skim A. Opalińskiego.

Nie­któ­re zdję­cia są kiep­skiej jako­ści, ale tak to jest, gdy foto­gra­fu­je się przez gabloty.

Wszyst­kie zdję­cia moż­na obej­rzeć tutaj.

Rocznicowy cyrk smoleński

Ufff… Zbio­ro­wym wysił­kiem prze­trwa­li­śmy jakoś śmier­cio­no­śne i obłą­kań­cze miste­rium obcho­dów rocz­ni­cy kata­stro­fy w Smo­leń­sku. Jak ktoś nie włą­czał tele­wi­zo­ra, to miał szan­sę, że ciśnie­nie nie wzro­śnie mu nad­mier­nie oglą­da­jąc wypo­wia­da­ne w ilu­mi­na­cyj­nej eks­ta­zie sło­wa Kaczyń­skie­go, że „«zosta­li zdra­dze­ni o świ­cie»”. Na uli­cę (ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem Kra­kow­skie­go Przed­mie­ścia) wylę­gły zastę­py pre­nu­me­ra­to­rów „Gaze­ty Pol­skiej” z jej redak­to­rem naczel­nym gło­szą­cym róż­no­ra­kie para­no­idal­ne tezy.

Poja­wił się nowy pro­jekt pomni­ka, naresz­cie taki, któ­ry ewen­tu­al­nie moż­na­by przy­jąć. Ja od począt­ku jestem prze­ciw­ni­kiem sta­wia­nia pomni­ków, a w szcze­gól­no­ści pod Pała­cem Pre­zy­denc­kim. Uwa­żam, że z miej­sca urzę­do­wa­nia pre­zy­den­ta nie moż­na robić mau­zo­leum. Adam Małysz zadał pyta­nie, któ­re wie­lu cisnę­ło się na usta: jak to moż­li­we, że czci się zmar­łe­go w miej­scu jego pracy?

Ofia­ry kata­stro­fy mają już całą masę tablic ku czci, pomnik na Powąz­kach (jak naj­bar­dziej zasłu­żo­ny) i Wawel nie­mal­że na wła­sność. Pro­jekt świetl­nych kolumn jest nie­zły, bo jest wła­ści­wie pierw­szym pomy­słem, któ­ry nie nosi zna­mion szwan­ko­wa­nia mózgu jego pro­jek­tan­tów… to zna­czy, nie­zu­peł­nie. Był­by to pomnik będą­cy raczej insta­la­cją arty­stycz­ną, a sym­bo­li­ka jest umiar­ko­wa­na, nie ma nad­mia­ru pato­su. Tak więc, jak napi­sa­ła D. Jarec­ka „wszy­scy ode­tchnę­li”… Ale niezupełnie:

Pro­mie­nie mia­ły­by wycho­dzić z reflek­to­rów umiesz­czo­nych w chod­ni­ku, a każ­dy reflek­tor – zapo­wia­da autor pro­jek­tu – opra­wio­ny był­by w rodzaj ryn­gra­fu z nazwi­skiem zmar­łe­go. A ja uwa­żam, że tam, gdzie ryn­graf, musi być miecz. A tam, gdzie miecz, musi być tak­że i honor, i zemsta. Szy­chal­ski mówi też, że inspi­ro­wał się słu­pa­mi świa­teł na miej­scu nowo­jor­skie­go Gro­und Zero. Jak wia­do­mo, była to for­ma upa­mięt­nie­nia ofiar zama­chu. Stąd już pro­sta dro­ga do kon­klu­zji, jaką widzia­łam na jed­nej z flag powie­wa­ją­cych w cza­sie rocz­ni­co­wej demon­stra­cji przed Pała­cem Pre­zy­denc­kim: „To był zamach”. For­ma świetl­ne­go pomni­ka jest może i nowo­cze­sna, ale treść, jaką nie­sie, już mniej: wal­ka, odwet, atak.

Wię­cej… http://wyborcza.pl/1,75968,9436740,Pomnik_mgly.html#ixzz1JZS8NOIs

Jak już poświę­cam cały post na ten cyrk, to będę to cią­gnąć dalej.

W „Poli­ty­ce” zamiesz­czo­no cie­ka­wą rela­cję wyda­rzeń z Kra­kow­skie­go Przedmieścia:

Jak moż­na było prze­wi­dy­wać, Kra­kow­skie Przed­mie­ście w War­sza­wie zosta­ło zaanek­to­wa­ne na spe­cy­ficz­ne naro­do­we teatrum, z ory­gi­nal­ną dra­ma­tur­gią, rekwi­zy­ta­mi, akto­ra­mi i suflerami. (…)

W sobo­tę, o godz. 14 star­sza pani robi pierw­szy ołta­rzyk z przy­wią­za­nych do latar­ni por­tre­tów śp. pre­zy­den­ta z mał­żon­ką. Roz­da­je zdję­cia z ubie­gło­rocz­nej żało­by. Pod ołta­rzyk dołą­cza­ją kolej­ne panie, wita­jąc się jak sta­re znajome. (…)

Tłum prze­no­si się pod amba­sa­dę [Rosji]. (…) Tu – jest – Polska! (…)

Tym­cza­sem pod pała­cem na Kra­kow­skim ludzie szep­cą róża­niec. Mło­da kobie­ta przy­no­si worek meda­li­ków z Mat­ką Boską. Jest akcja – nale­ży po cichu obło­żyć nimi teren wokół pała­cu, wci­ska­jąc meda­li­ki mię­dzy szpa­ry chod­ni­ka. Obo­wią­zu­je cał­ko­wi­ty zakaz han­dlu zniczami. (…)

Zbli­ża się sym­bo­licz­na godz. 8.41. Księ­ża przed kościo­łem udzie­la­ją komu­nii. Ludzie klę­ka­ją na chodnikach. (…)

«Od powie­trza, gło­du, ognia, woj­ny TVN‑u i PO – wybaw nas Panie.»

Źró­dło: A. Dąbrow­ska, J. Dzia­dul, J. Cie­śla, E. Giet­ka, W. Mar­kie­wicz, R. Socha „Taka nasza pamięć” [w:] „Poli­ty­ka” nr 16 (2803), 16 kwiet­nia 2011

Do tego wszyst­kie­go docho­dzi jesz­cze afe­ra z tabli­cą w miej­scu kata­stro­fy. Dla mnie jest jasne, że MSZ nic w tej spra­wie nie zro­bi­ło, aby przy­pad­kiem nie ura­zić rodzin ofiar, któ­re w dużej mie­rze hoł­du­ją mono­po­lo­wi na żało­bę. Wia­do­mo, że jeśli pol­skie służ­by coś by z tym zro­bi­ły, zaraz zosta­ły­by uzna­ne za „wro­gów RP”, „zaprzań­ców” etc. etc.

Oto bowiem dwie smo­leń­skie wdo­wy, panie Kur­ty­ko­wa i Mer­to­wa, nale­żą­ce do gro­na tych kil­ku demon­stru­ją­cych nie­ustan­ne nie­za­do­wo­le­nie ze wszyst­kie­go, co robią Rosja­nie i pań­stwo pol­skie oraz mają wła­sne pomy­sły, ucho­dzą pra­wie za naro­do­we boha­ter­ki, a przed­mio­tem ata­ku są wszy­scy inni. Przede wszyst­kim oczy­wi­ście Rosja­nie, któ­rych ska­za­no za wywo­ła­nie skan­da­lu, zanim kto­kol­wiek zapy­tał, skąd ta tabli­ca w Smo­leń­sku się wzię­ła, ale tak­że nasze Mini­ster­stwo Spraw Zagra­nicz­nych. Kry­ty­ka MSZ jest oczy­wi­ście słusz­na, bowiem jeże­li przez kil­ka mie­się­cy ze zwy­czaj­ne­go stra­chu przed smo­leń­ski­mi wdo­wa­mi, kie­ru­ją­cy­mi się podob­no „odru­chem ser­ca” (to nad­zwy­czaj­nie mod­ne okre­śle­nie zacho­wa­nia Pań, któ­re spro­ku­ro­wa­ły ten skan­dal) lub z dość roz­po­wszech­nio­ne­go w Pol­sce myśle­nia, że prze­cież „jakoś to będzie” i lepiej awan­tu­ry w kra­ju nie wywo­ły­wać, nie robi się nic, to uspra­wie­dli­wie­nia nie ma. Oczy­wi­ście, jaka mogła­by być awan­tu­ra, gdy­by to Pola­cy usu­nę­li tabli­cę, wyobra­zić sobie nie­trud­no. Przy­kła­dów kon­flik­tów wła­ści­wie bez powo­du mamy aż nadmiar.

Źro­dło: Skrót myślo­wy – Blog J. Paradowskiej

Po roku

Już kwie­cień, a jak kwie­cień i do tego 9., to wia­do­mo, cze­go to pra­wie rocz­ni­ca. Nie chciał­bym o tym pisać po raz kolej­ny, by nie sta­wać w jed­nym rzę­dzie z wszyst­ki­mi media­mi w tym kra­ju, któ­re kata­stro­fę samo­lo­tu w Smo­leń­sku potrak­to­wa­ły jako temat roku i wał­ko­wa­ły go nie­mal przez 24 godzi­ny na dobę. Natu­ral­nie, ta kata­stro­fa jest tema­tem roku, o ile nie jest tema­tem deka­dy… Nie­mniej jed­nak każ­dy temat się w koń­cu znu­dzi: nie­któ­rym po mie­sią­cu, nie­któ­rym po tygo­dniu (to ja), a nie­któ­rym po latach. Dzię­kuj­my więc cukro­wi, któ­re­go cena wzro­sła, Japo­nii, w któ­rą ude­rzy­ło tsu­na­mi, że dzię­ki nim w cią­gu ostat­nich 12 mie­się­cy mie­li­śmy choć na chwi­lę o czas, by wziąć oddech od sta­tecz­ni­ków, czar­nych skrzy­nek, pomni­ków, krzy­ży, wra­ków, rdze­wie­ją­cych wra­ków i jesz­cze raz sta­tecz­ni­ków, i jesz­cze raz czar­nych skrzy­nek i rapor­tów, wyja­śnień etc. etc. O krzy­żu, pomni­ku i Kaczyń­skim na Wawe­lu już pisa­łem, więc nie będę tego kolej­ny raz powie­lać. Mógł­bym jesz­cze wspo­mnieć o teo­riach Radia Mary­ja i spół­ki nt. sztucz­nej mgły, strza­łów itd., tyl­ko po co…

A jutro przyj­dzie czas na opo­wia­da­nie jubi­le­uszo­we. Jak ktoś poczu­je, że nie ma siły włą­czyć tele­wi­zo­ra, to może je sobie przeczytać.

Loch dla przyrządów kuchennych

Skoń­czy­łem wła­śnie czy­tać kolej­ną cie­ka­wą książ­kę (nie­cie­ka­wych prze­cież nie czy­tam). Był to Kot alche­mi­ka Wal­te­ra Moer­sa; z pew­no­ścią jest to pierw­sza, ale nie ostat­nia książ­ka tego auto­ra, któ­rą prze­czy­ta­łem, bo po Kocie mam ocho­tę na następ­ne. Nie będę roz­wo­dzić się, o czym jest ta książ­ka, jacy są jej boha­te­ro­wie etc. Przed­sta­wię jed­nak krót­ki cytat, któ­ry dobit­nie wyra­ża zda­nie auto­ra na temat sztu­ki kulinarnej 🙂

Oto (…) lochy bez­sen­sow­nych instru­men­tów kuchen­nych. Taki loch ist­nie­je zapew­ne w każ­dej dobrze urzą­dzo­nej kuch­ni. Są w nim prze­trzy­my­wa­ni niczym więź­nio­wie wyjąt­ko­wo nie­bez­piecz­ni pacjen­ci domu wariatów. (…)

Któ­ryż kuchacz (…) nie jest w posia­da­niu takie­go noży­ka prze­kształ­ca­ją­ce­go rzod­kiew­ki w minia­tu­ro­we róże?! Naby­te­go na nie­dziel­nym tar­gu w chwi­li nie­po­czy­tal­no­ści, kie­dy po pro­stu nie jesteś sobie w sta­nie wyobra­zić życia bez noży­ka do minia­tu­ro­wych różyczek. (…)

Albo ten tutaj, któ­ry zmie­nia ziem­nia­ka w pię­cio­me­tro­wą spi­ra­lę! Albo ta tutaj pra­ska do wyci­ska­nia soku z kala­re­py! Albo ta patel­nia, na któ­rej upie­czesz kwa­dra­to­we naleśniki. (…)

Co skła­nia do zaku­pu takich rze­czy? Co zro­bić z ziem­nia­cza­nej tasiem­ki, któ­rą dało­by się 0zdobić salę balo­wą? Jakiż głos obłę­du pod­po­wia­da, że być może zja­wią się kie­dyś u nas goście opa­no­wa­ni wil­czym ape­ty­tem na pię­cio­me­tro­we ziem­nia­ki, kwa­dra­to­we nale­śni­ki i sok z kalarepy? (…)

Trzy­mam je niczym śre­dnio­wiecz­ni ksią­żę­ta gło­dzą­cy swych prze­ciw­ni­ków w wieżach.

W. Moers „Kot alche­mi­ka”, Wro­cław 2007

Teraz zabie­ram się za „Ręko­pis zna­le­zio­ny w Saragossie”.

Protest

Wra­ca­łem sobie dzi­siaj do domu z wykła­du i jak co dzień prze­cho­dzi­łem koło Urzę­du Woje­wódz­kie­go przy Al. Nie­pod­le­gło­ści. A tam taki widok:

Pro­test

To chy­ba była jakaś akcja zdy­cha­ją­cej par­tii Lep­pe­ra. Mia­ła być wiel­ka mani­fe­sta­cja, ale chy­ba nie wyszło… (choć po dru­giej stro­nie uli­cy sta­ło dwóch policjantów).

Park Sołacki wczesną wiosną

Minął wła­śnie tydzień od cza­su, gdy odwie­dzi­łem dumę Pozna­nia – Park Sołac­ki. Pod koniec lute­go nie pre­zen­tu­je się on tak oka­za­le, jak latem (latem jest super). Ale i tak jest tam miej­sce, by sobie miło pospacerować.

Sołacz jako dziel­ni­ca Pozna­nia też jest pięk­ny sam w sobie. Kto tam nie był, a ma moż­li­wość, niech nad­ro­bi zale­gło­ści. Jest to dziel­ni­ca peł­na uro­ku, gdzie sto­ją maje­sta­tycz­nie sta­re wil­le pośród wyso­kich drzew. Samo­cho­dów nie­wie­le, tyl­ko od cza­su do cza­su prze­je­dzie jakiś tramwaj.

Ser­ce rośnie, patrząc na te czasy!
Mało przed tym gołe były lasy,
Śnieg na zie­mi wysszej łok­cia leżał,
A po rze­kach wóz nacięż­szy zbieżał.

Teraz drze­wa liście na się wzięły,
Polne łąki pięk­nie zakwitnęły;
Lody zeszły, a po czy­stej wodzie
Idą stat­ki i cio­sa­ne łodzie.

Jan Kocha­now­ski ~ Pieśń II

 

PS. Dzi­siaj mia­łem tro­chę cza­su, by „powal­czyć” ze swo­ją stro­ną. Zak­tu­ali­zo­wa­łem nie­co dział o muzyce.

Już w domciu

Gdy w czwar­tek wra­ca­łem w cen­trum do swo­je­go lokum, nic się nie wyko­le­iło. A szkoda.

Teraz jestem już w Kali­szu, a podróż, jaką zafun­do­wa­ły mi Prze­wo­zy Regio­nal­ne do spół­ki z PKP zapa­mię­tam na dłu­go. Pociąg oczy­wi­ście o poło­wę za mały, ścisk wiel­ki (sta­łem do Kotli­na); na dwor­cu w Pozna­niu brak infor­ma­cji i bie­ga­nie pomię­dzy pero­na­mi. Jed­nym sło­wem podróż pocią­giem przy­po­mi­na raczej wywóz­kę bydła do rzeźni.

Dwa tygo­dnie byłem odcię­ty od tele­wi­zo­ra. Teraz włą­czam, a tam, oczy­wi­ście gęba Jaro­sła­wa. Nie­daw­ne pisa­łem o tym, że Rydzyk został ska­za­ny za nada­wa­nie reklam na ante­nie roz­gło­śni kościo­ła toruń­sko­ka­to­lic­kie­go, ale – jako oso­ba nie­by­wa­le spryt­na – już zwą­chał spi­sek maso­nów i anty­chry­sta. Ostat­nia odro­bin­kę uci­chła spra­wa kata­stro­fy, ale – niech nikt się nie łudzi – straż­ni­cy pań­stwa czu­wa­ją. J. Gosiew­ska ostat­nio oświad­czy­ła, że tak napraw­dę, to nie wia­do­mo, kto leży w trum­nie.

I na koniec to, co prze­czy­ta­łem w ostat­nie „Poli­ty­ce”:

(…) czy­li Jaro­sław K., któ­ry zro­bi dowol­ny pożar, na dowol­ny temat i w dowol­nym miej­scu. Niech go Napie­ral­ski spraw­dzi. Wystar­czy szep­nąć: – No, Zale­wu Zegrzyń­skie­go toby pan pre­zes nie sfaj­czył. I tyl­ko przez Błasz­cza­ka albo Hof­ma­na dodat­ko­wo prze­ka­zać, że w Zale­wie Zegrzyń­skim co dzień kąpie się Bar­to­szew­ski, żeby mieć czy­ste sumie­nie. Za tydzień mamy pod Zegrzem Pusty­nię Gobi.
Wię­cej pod adre­sem http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/felietony/1513802,1,pies-czyli-kot.read#ixzz1GMogRyW3

Źró­dło: S. Tym „Obia­dek” [w:] „Poli­ty­ka” nr 11 (2798), 12 mar­ca 2011