Brzydota nasza powszechna

O napi­sa­niu tego posta myślę już od jakie­goś cza­su. Posta­no­wi­łem, że aby nie być goło­słow­nym powi­nie­nem wcze­śniej przy­go­to­wać jakąś doku­men­ta­cję foto­gra­ficz­ną. A to oka­za­ło się znacz­nie prost­sze niż przypuszczałem.

Natchnie­niem był krót­ki odci­nek dro­gi mię­dzy Opa­tów­kiem a cen­trum Kali­sza – jedzie się 10 – 15 minut. W tym cza­sie – para­fra­zu­jąc Gom­bro­wi­cza – jest się gwał­co­nym przez oczy. Kra­jo­braz nie przy­po­mi­na wjaz­du do mia­sta w środ­ku Euro­py, aspi­ru­ją­ce­go do mia­na „kul­tu­ral­ne­go”, „nowo­cze­sne­go”, „postę­po­we­go” lub choć­by (jakie to pro­za­icz­ne) „czy­ste­go”, ale raczej dro­gę przez jakiś kraj trze­cie­go świata.

Praw­da jest taka, że ota­cza nas este­tycz­nych cha­os (powie­dzia­ne naj­de­li­kat­niej jak się da); a mówiąc dosad­niej syf i brzy­do­ta. Obszar­pa­ne kra­wę­dzie dróg, dziu­ra­we chod­ni­ki, sypią­ce się kamie­ni­ce – to tyl­ko wierz­cho­łek góry lodowej.

Wia­do­mo, że jakiś budy­nek może być zapusz­czo­ny, na pobo­czu mogą rosnąć dwu­me­tro­we krza­czo­ry. Pro­blem jest taki, że praw­dzi­wą zmo­rą kra­jo­bra­zu są wszech­obec­ne rekla­my, narą­ba­ne gdzie się da. Do tego docho­dzą jesz­cze – mod­ne ostat­nio – LEDo­we wyświe­tla­cze z jaki­miś kre­tyń­ski­mi informacjami.

Podob­no jest mia­sto, gdzie wygra­no wal­kę o prze­strzeń publicz­ną; jest to São Pau­lo. Cie­ka­we, czy kie­dyś dotrze to do Kalisza.

Nie musia­łem jechać do wjaz­du do Kali­sza, aby zro­bić doku­men­ta­cję foto­gra­ficz­ną. Już sama uli­ca Czę­sto­chow­ska jest wystar­cza­ją­co szpetna.

Skrzy­żo­wa­nie Czę­sto­chow­skiej i Budowlanych
Czę­sto­chow­ska
Czę­sto­chow­ska
Skrzy­żo­wa­nie Czę­sto­chow­skiej i Budow­la­nych. Poza wstręt­ny­mi ban­ne­ra­mi walą­ca po oczach obrzy­dli­wa rekla­ma LEDowa

Porcja wakacyjnej moralności

Waka­cje to sezon ogór­ko­wy, moż­na więc odsma­żyć róż­ne cie­ka­we pro­ble­my. Ostat­nio na cza­sie jest bata­lia o zapłod­nie­nie poza­ustro­jo­we, któ­re do tej pory nie zosta­ło w żaden spo­sób sko­dy­fi­ko­wa­ne. Taki stan rze­czy nie jest do koń­ca zły, ale otwar­ta pozo­sta­je kwe­stia ewen­tu­al­nej refun­da­cji in vitro.

W poprzed­niej kaden­cji Sej­mu mie­li­śmy całą ple­ja­dę pro­jek­tów ustaw, z któ­rych wszyst­kie skoń­czy­ły się na niczym. Od naj­bar­dziej absur­dal­nych naka­zu­ją­cych kara­nie leka­rzy za prze­pro­wa­dza­nie takich pro­ce­dur, aż po takie z któ­rych coś sen­sow­ne­go dało­by się pew­nie wygrzebać.

Ponoć po waka­cjach par­tia rzą­dzą­ca ma się zająć in vitro; aktu­al­ny stał się pro­blem (jak­że z latem zwią­za­ny): mro­zić czy nie mro­zić? Jed­nym sło­wem para­no­ja; sen poli­ty­kom spę­dza z oczu kwe­stia czy dopusz­czal­ne jest mro­że­nie nad­pro­gra­mo­wych zarod­ków (a te się two­rzy w celu zwięk­sze­nia szan­sy na poczę­cie dziec­ka; przy dzie­się­ciu zarod­kach szan­se wyno­szą 30%), czy też nie, czy może nie powin­no się ich tworzyć.

Ja jestem za tym, że zarod­ków powin­no się two­rzyć tyle, ile jest potrze­ba: tak, żeby zabieg był jak naj­bar­dziej opła­cal­ny, tj. żeby szan­sa powo­dze­nia była naj­więk­sza. Co się sta­nie z zarod­ka­mi, embrio­na­mi, gala­re­tą w pro­bów­ce – jak zwał tak zwał, mało mnie obchodzi.

Usi­łu­je się nam wci­skać, że to jest życie. Jakie życie?! To jest zwią­zek che­micz­ny. Życiem jest coś, co ma ser­ce, krę­go­słup itd; tzn. w jaki­kol­wiek spo­sób się do życie obja­wia. W jaki spo­sób obja­wia się życie związ­ku chemicznego?

Cała ta deba­ta to po pro­stu absurd. Jak dla mnie, to mogą te embrio­ny spu­ścić w toa­le­cie i nie robi mi to różnicy.

Dru­ga spra­wa też aktu­al­nie wał­ko­wa­na, to związ­ki part­ner­skie. Naj­wyż­szy czas już na ich wpro­wa­dze­nie; są one prze­cież tak­że dla par hete­ro­sek­su­al­nych, któ­re z pew­nych wzglę­dów nie chcą brać ślubu.

Na koniec, w ostat­niej „Poli­ty­ce” Jan­Hart­man poru­szył pro­blem kara­nia za obra­zę uczuć reli­gij­nych. Pod tym wzglę­dem podob­ni jeste­śmy do Izra­ela. War­to przeczytać.

Lato w pełni

W cza­sie, gdy odby­wa­łem swo­je dwu­ty­go­dnio­we prak­ty­ki w kan­ce­la­rii adwo­kac­kiej, pogo­da była bar­dzo zmien­na i wca­le nie było czuć, że to lato. Teraz jest znacz­nie lepiej. Do wczo­raj pano­wa­ły obez­wład­nia­ją­ce upały.

Mniej wię­cej tydzień temu wybra­łem się na wła­ści­wie pierw­szą tego lata, porząd­ną wypra­wę rowe­ro­wą. Poni­żej zamiesz­czam zdjęcia.

Lipiec

Od dwóch dni cho­dzę na prak­ty­ki do kan­ce­la­rii adwo­kac­kiej. Tak reali­zu­ją się póki co moje pla­ny waka­cyj­ne. Spę­dzam tam parę godzin i tyle; mam nadzie­ję, że cze­goś się nauczę. Z innych pla­nów waka­cyj­nych – poja­dę do Buda­pesz­tu; ter­min nie jest jed­nak jesz­cze usta­lo­ny. Poza tym będę jeź­dził na rowe­rze, robił masę zdjęć i pisał głu­po­ty na swo­jej stro­nie. Może też tro­chę zmo­dy­fi­ku­ję jej wygląd, bo ten mi się już tro­chę znudził.

Poza tym na bie­żą­co śle­dzę to, co dzie­je się w kra­ju i za gra­ni­cą. Miał­bym cza­sem ocho­tę to sko­men­to­wać, ale pew­nie nie każ­de­mu by się to spodobało.

Zamiast tego daję łączę do cie­ka­we­go komen­ta­rza doty­czą­ce­go orze­cze­nia Try­bu­na­łu ws. ogród­ków dział­ko­wych (poło­wa prze­pi­sów w usta­wie nie­zgod­na z konstytucją).

Książki na wakacje

Ten wpis powsta­wał dosyć dłu­go, więc nie jest pew­nie ide­al­ny. Przez parę dni leżał wśród szki­ców, ale nie chcę dłu­żej zwle­kać, więc wsta­wiam go na stronę.

Krót­ki prze­gląd ksią­żek, któ­re ostat­nio wpa­dły mi w łapy:

Kor­po­ra­cja Książ­kę Maxa Bar­ry­’e­go o tym tytu­le kupi­łem sobie w nagro­dę w taniej książ­ce po napi­sa­niu ostat­nie­go egza­mi­nu. Nale­ży ona do tej kate­go­rii utwo­rów, któ­rych nie czy­tam zbyt czę­sto: coś lżej­sze­go, coś inne­go; nie jest to kry­mi­nał, ani książ­ka fan­ta­sy choć z pew­no­ścią ma w sobie ele­men­ty róż­nych gatun­ków. Jed­ni będą się śmiać a inni pła­kać. Ci któ­rzy nie pra­co­wa­li nigdy w żad­nej kor­po­ra­cji pozna­ją nowe zwro­ty, jak „opty­ma­li­za­cja”, „kon­so­li­da­cja” czy „wybra­ne ryn­ki”. Z tą książ­ką jest tro­chę jak z fil­mem „Dzień świ­ra” – śmiesz­ne, ale prawdziwe.

Leif Per­s­son, czy­li mię­dzy czymś a czymś Leif Per­s­son został okrzyk­nię­ty następ­cą (a może poprzed­ni­kiem) Stie­ga Lars­so­na; ponoć jest wspa­nia­ły. Książ­ka, któ­rą czy­ta­łem to rze­czy­wi­ście cegła – jeden tom jest grub­szy niż pierw­sza część Mil­len­nium. Na nim jed­nak poprze­sta­nę; nie pamię­tam nawet dokład­ne­go tytu­łu. Moim zda­niem nie ma się czym zachwy­cać. Sam pomysł jest faj­ny, ale czy­tel­nik zale­wa­ny jest taką ilo­ścią infor­ma­cji, że moż­na się zupeł­nie pogubić.

Powieść opo­wia­da o szpie­gach, podwój­nych dnach, potrój­nych agen­tach, kre­tach, lisach i całej tej wywia­dow­czej mena­że­rii; o gier­kach pomię­dzy jed­ną agen­cją a dru­gą i wci­śnię­tą w to wszyst­ko jesz­cze poli­cją. Pozo­sta­jąc w krę­gach szpie­gow­skich – widzia­łem wczo­raj film „Szpieg”. Z nim jest podob­nie; obej­rza­łem go, ale zupeł­nie nie wiem, co, skąd, gdzie i dla­cze­go. Pla­nu­ję prze­czy­tać książ­kę, może wte­dy się dowiem.

Jak dla mnie, gdy cho­dzi o szwedz­kie kry­mi­na­ły wciąż naj­lep­sza pozo­sta­je Camil­la Lack­berg. Nie do koń­ca podo­ba mi się jej podej­ście do pisar­stwa jak do po pro­stu kolej­ne­go docho­do­we­go inte­re­su, ale trze­ba przy­znać, że jej książ­ki czy­ta się świet­nie. Jest zbrod­nia, są tru­py, ale jest w nich też tro­chę odde­chu, nor­mal­no­ści i tema­tów pobocz­nych, któ­re też są wcią­ga­ją­ce. Lubię też książ­ki Åke Edward­so­na o samo­lub­nym i intro­wer­tycz­nym komisarzu.

Era­gon A tak napraw­dę odda­ję się teraz ostat­niej z czę­ści cyklu „Dzie­dzic­two” C. Paoli­nie­go. Cze­ka­łem na tę chwi­lę spe­cjal­nie do zakoń­cze­nia roku aka­de­mic­kie­go. Teraz jestem już w poło­wie i nie podo­ba mi się myśl, że nie­dłu­go skończę.

Początek wakacji

Licz­nik odmie­rza­ją­cy czas, jaki pozo­stał do waka­cji wyze­ro­wał się już chy­ba tydzień temu. Ostat­ni egza­min mam za sobą, cze­kam tyl­ko na wyniki.

Chciał­bym sobie pojeź­dzić na rowe­rze, ale nawet za bar­dzo wyjść na dwór nie mogę, bo dopie­ro co mia­łem dosyć poważ­ny zabieg i sie­dzę w domu. Nie wiem, jak dłu­go to jesz­cze potrwa. Nie mam zbyt wie­le pla­nów waka­cyj­nych. Chciał­bym pójść na prak­ty­ki do kan­ce­la­rii; a we wrze­śniu jedzie­my do Buda­pesz­tu. Myślę nad tym, odkąd wró­ci­łem z Pragi.

W naj­bliż­szym cza­sie napi­szę o tym, co pla­nu­ję robić w waka­cje i może krót­ki komen­tarz do bie­żą­cych wydarzeń.

2 dni do wakacji

Na moim licz­ni­ku odli­cza­ją­cym dni pozo­sta­łe do waka­cji wid­nie­je „2” (a począt­ko­wo było chy­ba z 60); znak to więc, że waka­cje fak­tycz­nie się zbliżają.

Jutro mam ostat­ni (mam nadzie­ję) egza­min – z pra­wa UE. A potem… zoba­czy­my. Moż­li­we, że przez kil­ka tygo­dni popra­cu­ję w restau­ra­cji. Pew­ne jest, że we wrze­śniu poja­dę do Buda­pesz­tu. W pierw­szy waka­cyj­ny ponie­dzia­łek (tak­że dla szkół) poje­dzie­my do Pozna­nia, gdzie być może popo­dzi­wia­my tro­chę wło­skich mala­rzy renesansowych.

Parę dni póź­niej będę miał przeszczep 😀

Noc Kupały

Wczo­raj była naj­krót­sza noc w roku, czy­li Noc Kupa­ły – hucz­nie obcho­dzo­na przy moście Rocha w Pozna­niu. To taki doda­tek na zakoń­cze­nie po EURO, któ­re choć jesz­cze trwa, dla Pozna­nia nie ma już takie­go znaczenia.

Pozna­nia­cy Irland­czy­kom urzą­dzi­li spe­cjal­ne poże­gna­nie, na któ­rym też byłem; sta­łem jed­nak z tyłu więc na zdję­ciach nie­wie­le widać.

Poże­gna­nie Irlandczyków
Pod prę­gie­rzem

Za to na Noc Kupa­ły wymy­ślo­no sobie pusz­cza­nie lam­pio­nów do nie­ba (wstrzy­ma­no ruch samo­lo­tów), co wyglą­da­ło bar­dzo efek­tow­nie, dopó­ki nie zaczę­ły spa­dać.

Lam­pio­ny do nieba
Lam­pio­ny

Ostatni gwizdek

Ostat­nio był pierw­szy gwiz­dek, a wczo­raj był już ostat­ni. Przy­naj­mniej dla naszych pił­ka­rzy. Filo­zo­ficz­nie stwier­dzę: tak to już w spo­rcie bywa. Moż­na też powie­dzieć: mia­ło być tak pięk­nie, a wyszło jak zwykle.

Od tygo­dnia jestem wolon­ta­riu­szem, cho­ciaż teraz aku­rat jestem w Kali­szu. Jeden egza­min mam już za sobą, pozo­sta­ły jesz­cze dwa. Nie­śmia­ło prze­bły­sku­je gdzieś myśl o wakacjach.

Ja jako wolontariusz
Rynek

Pierwszy gwizdek

Po paru dniach spę­dzo­nych w Kali­szu, za chwi­lę zno­wu wra­cam do Pozna­nia i wca­le mnie to nie cie­szy. Spę­dzę tam jesz­cze z prze­rwa­mi 3 tygo­dnie. Jutro zaczy­na się sesja i ja rów­nież mam pierw­szy egzamin.

Przed­wczo­raj był pierw­szy mecz mistrzostw: Pol­ska-Gre­cja, zakoń­czo­ny remi­sem. Spor­to­wy aspekt mistrzostw za bar­dzo mnie nie inte­re­su­je, ale oglą­da­łem cere­mo­nię otwar­cia, któ­ra nie była zbyt spek­ta­ku­lar­na, ale nie była też zła. Po niej, uda­li­śmy się na rowe­rze do kali­skiej stre­fy kibica.

Dzisiaj pierwszy mecz

Dzi­siaj począ­tek EURO i pierw­szy mecz w War­sza­wie. Pił­ką noż­ną wca­le się nie inte­re­su­ję, ale cere­mo­nię otwar­cia na pew­no będę oglądał.

W Kali­szu pozo­sta­je do nie­dzie­li. W ponie­dzia­łek mam pierw­szy poważ­ny egza­min i tego też dnia pierw­szy raz będę pra­co­wać jako wolon­ta­riusz. Moje opo­wie­ści o kne­blo­wa­niu wolon­ta­riu­szy były przed­wcze­sne. W mojej umo­wie nicze­go na ten temat nie znalazłem.

Życzę wszyst­kim uda­nej zabawy!

Dworzec

Ostat­ni mój wpis pocho­dzi sprzed dwóch tygo­dni, kie­dy to week­end spę­dza­łem w Pozna­niu. Dzi­siaj też jest nie­dzie­la i też sie­dzę w Pozna­niu. Jed­na z tego przy­czyn jest taka, że dzi­siaj zaczy­na­ją się szko­le­nia dla wolon­ta­riu­szy miast-gospo­da­rzy EURO; potrwa­ją do śro­dy, kie­dy w koń­cu wró­cę do domu. Do tego nie są wca­le krót­kie! Od rana do wieczora.

Nie wiem, czy potem będę mógł pisać cokol­wiek na ten temat, bo podob­no wolon­ta­riu­szom zabra­nia się (!) komu­ni­ko­wa­nia z media­mi i wypo­wia­da­nia publicz­nie na temat ich pra­cy. Może będę pisał szyfrem…

W pią­tek odwie­dzi­łem nowy budy­nek dwor­ca w Pozna­niu, któ­ry został wybu­do­wa­ny w eks­pre­so­wym tem­pie. Mogę powie­dzieć tyle: nie jest źle. Ale wła­ści­wie to nic wię­cej. Dwo­rzec sam w sobie jest dosyć ład­ny, choć dokoń­czo­ny jest może w 15 tego, co ma być dopie­ro pod koniec 2013 roku. Naj­gor­sze jest jed­nak to, że póki co roz­wią­za­nia komu­ni­ka­cyj­ne są tam fatal­ne. Dwo­rzec roz­cią­ga się nad pero­na­mi pierw­szym, dru­gim i trze­cim. A jak podróż­ni mają dostać się na czwar­ty, pią­ty lub szó­sty? Z nowe­go dwor­ca muszą zje­chać na peron, gnać kil­ka­set metrów do przej­ścia pod­ziem­ne­go, potem sta­rym przej­ściem prze­do­stać się na swój peron. Strasz­nie dale­ko! Poza tym nie jest łatwo wejść do dwor­ca. Na sta­ry dwo­rzec podróż­ni dosta­ją się z pozio­mu uli­cy Dwor­co­wej, co dla pasa­że­rów, któ­rzy przy­je­cha­li tram­wa­jem jest bar­dzo nie­wy­god­ne, bo trze­ba wali­zy tachać po scho­dach (po poko­na­niu masy głu­pich wyse­pek i przejść dla pie­szych). Teraz na Dwor­co­wą nie trze­ba scho­dzić, ale za to trze­ba przejść więk­szość Mostu Dwor­co­we­go, bo wej­ście jest dale­ko. Może do 2013 będzie lepiej, ale na razie jest nienadzwyczajnie.