Nie da się” – edycja kolejowa

Dwa dni temu, tj. w czwar­tek, ser­wi­sy infor­ma­cyj­ne dono­si­ły o straj­ku Lufthan­sy. Poka­zy­wa­no pasa­że­rów z nie­miec­kich lot­nisk, któ­rzy cho­dzi­li w tę i z powro­tem nie wie­dząc co ze sobą zro­bić. «Co za cha­os!», mówili.

A ja sobie myślę: O ho! Kto nie był na dwor­cu w Pozna­niu ten praw­dzi­we­go cha­osu nigdy nie widział!

Wie­le się nie pomy­li­łem. Następ­ne­go dnia, gdy mia­łem wra­cać do Kali­sza, uda­łem się tra­dy­cyj­nie na peron pierw­szy. Stał na nim pociąg do Jaro­ci­na. Oczy­wi­ście, o tym, że jest on do Jaro­ci­na wie­dzą tyl­ko ci, któ­rzy są tym bez­po­śred­nio zain­te­re­so­wa­ni – no bo niby skąd miał­by ktoś wie­dzieć, dokąd taki pociąg jedzie?

Jest tabli­ca infor­ma­cyj­na (taka z lite­ra­mi-klap­ka­mi) w hali głów­nej – tam jest napi­sa­ne „Jaro­cin, peron I” – czy­li w porząd­ku. Ale dalej już tak różo­wo nie jest. Gdy wyj­dzie się na dwór, pogłos jest tak fatal­ny, że komu­ni­ka­ty gło­so­we są zupeł­nie nie­zro­zu­mia­łe. Do tego docho­dzi szum pocią­gów i hałas z pla­cu budo­wy cen­trum handlowego.

Nad pero­nem wisi tabli­ca infor­ma­cyj­na (tak­że z lite­ra­mi-klap­ka­mi), na któ­rej jest napi­sa­ne „Jaro­cin, peron I”; jej jed­nak już bym nie ufał. Nie­rzad­ko bowiem się zda­rza, że to, co jest na niej wyświe­tlo­ne, nijak ma się do rze­czy­wi­sto­ści. Gdy­by zmie­nio­no peron (daw­niej było to nagmin­ne), nikt by się o tym nie dowie­dział, bo ogło­sze­nia są nie­sły­szal­ne na dwo­rze, na tabli­cy infor­ma­cyj­nej infor­ma­cje nie są już zmie­nia­ne, a w przej­ściu pod­ziem­nym gło­śni­ków nie ma.

Ktoś w takim razie powie: «ale prze­cież są jesz­cze tabli­ce na pocią­gach!» Otóż wca­le nie­ko­niecz­nie. Przy­kła­do­wo, na więk­szo­ści sta­rych i zde­ze­lo­wa­nych pocią­gach spół­ki Bydło­wo­zy Regio­nal­ne tabli­ce (elek­tro­nicz­ne) są, ale tyl­ko na czo­le pocią­gu. Tak więc, aby spraw­dzić jaki pociąg stoi na pero­nie – trze­ba iść z wali­zą kil­ka­dzie­siąt metrów tyl­ko po to, żeby dowie­dzieć się, jaki pociąg jest podstawiony.

Tak też i ja uczy­ni­łem. Posze­dłem te 50 metrów cią­gnąc za sobą swój tobół, wychy­li­łem się i zoba­czy­łem: na pocią­gu dum­ny napis (powta­rzam: tabli­ca elek­tro­nicz­na): „Poznań głów­ny”… Ktoś by pomy­ślał, że to tyl­ko w baj­kach pociąg sta­cję począt­ko­wą i koń­co­wą ma tę samą. A jed­nak nie… w Bydło­wo­zach Regio­nal­nych rów­nież jest to możliwe.

Tak się szczę­śli­wie zło­ży­ło, że w drzwiach stał kie­row­nik pocią­gu. Ja więc ze swej wro­dzo­nej prze­ko­ry zapy­tu­ję się go: a dokąd jest ten pociąg. – Do Jaro­ci­na – odpo­wia­da. – A dla­cze­go jest napi­sa­ne, że do Pozna­nia? – Bo się nie da zmienić.

Ręce opa­da­ją. Tabli­ca elek­tro­nicz­na, ale zmie­nić się nie da. Takie rze­czy: tyl­ko w Bydło­wo­zach Regionalnych.

Filozoficzne rozważania na temat szczepień

Wie­rzyć się nie chce, że to już luty! Tzn. minął mie­siąc nowe­go, 2013 roku, a ja nic na ten temat nie napi­sa­łem. To nie ozna­cza, że nie mam pomy­słów – bo mam, tyl­ko nie zawsze wiem jak je prze­lać na stro­nę inter­ne­to­wą. Tym bar­dziej, że mija już dru­gi tydzień sesji egza­mi­na­cyj­nej, do tej pory zda­łem 4 egza­mi­ny i cze­ka mnie jesz­cze jeden. Nie chcia­łem więc trwo­nić cza­su na stę­ka­nie nad kla­wia­tu­rą, by coś tu napisać.

Na począ­tek roku może zaser­wu­ję odro­bi­nę filo­zo­fii. Mia­łem to zro­bić jesz­cze w 2012, ale nie wie­dzia­łem, jak zacząć. A spra­wa jest pro­sta: na łamach The New York Times Maga­zi­ne co tydzień uka­zu­je się rubry­ka zaty­tu­ło­wa­na «The Ethi­cist». W niej filo­zof-etyk odpo­wia­da na róż­ne moral­ne wąt­pli­wo­ści czy­tel­ni­ków; taka „filo­zo­fia dnia codziennego”.

Ostat­nio etyk zasta­na­wiał się nad wąt­pli­wo­ścia­mi swo­je­go czy­tel­ni­ka doty­czą­cy­mi zmia­ny płci. Ale są też pro­ble­my bar­dziej przy­ziem­ne, a nie mniej inte­re­su­ją­ce: np. doty­czą­ce szcze­pie­nia na gry­pę. Czy­tel­nik pyta się w swo­im liście, czy powi­nien zaszcze­pić się prze­ciw­ko gry­pie, choć z zasa­dy jest prze­ciw­ny szcze­pie­niom [ciem­no­gród!]. Zauwa­ża przy tym, że czę­sto prze­by­wa w zatło­czo­nych miej­scach (komu­ni­ka­cja miej­ska itp.) i może kogoś łatwo zara­zić. Jest prze­ciw­ny szcze­pie­niom, bo jak pisze: „wycho­wa­no mnie w sil­nym poczu­ciu okre­ślo­ne­go sys­te­mu wartości”.

Co na to etyk? Jego zda­niem jest spo­łecz­nie odpo­wie­dzial­nym, aby się zaszcze­pić. Ale nikt nie jest do tego zobo­wią­za­ny. Tym bar­dziej, że zakła­da się przy tym pew­ną dozę praw­do­po­do­bień­stwa; tj. nawet jeśli się ktoś nie zaszcze­pi, nie ozna­cza to od razu, że kogoś zarazi.

Do siego roku

Nie napi­sa­łem nic na Boże Naro­dze­nie i na koniec roku też mi się nic doda­wać nie chce. Mam tyl­ko nadzie­ję (choć raczej złud­ną), że począ­tek roku 2013 nie będzie tak okrop­ny, jak koniec tego roku. Nie dość, że pogo­da paskud­na (słoń­ce świe­ci obrzy­dli­wie, cze­go nie cier­pię), to jesz­cze wszyst­kie skle­py albo poza­my­ka­ne, albo z pusty­mi pół­ka­mi i nicze­go nie moż­na kupić. Żałosne.

Jedy­ne, co mogę zaofe­ro­wać, to kil­ka zdjęć:

 

I cho­ciaż naj­bar­dziej deli­rycz­ną pio­sen­kę tego roku:

Zaszu­mia­ło, zawrza­ło, a to wła­śnie z dąbrowy
Wbiegł na chó­ry kościel­ne krzep­ki upiór dębowy
I pobu­rzył orga­ny rąk swych zmo­rą nie zmorą,
Jak­by naraz go było wespół z gędź­bą kilkoro.
Roz­wie­wa­ła się, trzesz­cząc gałę­zi­sta czupryna,
I sze­rzy­ła się w oczach nie­wia­do­ma kraina,
A on pier­si wszem dudom nasta­wił po rycersku,
A w orga­ny od ścia­ny ude­rzał po siekiersku!

Graj­że, gra­ju, graj
Dopo­móż ci Maj,
Dopo­móż ci miech, duda
I wsze­la­ka ułuda!

(B. Leśmian)

Miesiąc detektywów

Co za zanie­dba­nie z mojej stro­ny, żeby tak rzad­ko tutaj ostat­nio zaglą­dać?! Ale tak po pro­stu wyszło.

Mógł­bym napi­sać o tysią­cach spraw, ale po co, sko­ro z inter­ne­tu wyle­wa się sze­ro­ki ściek roz­ma­itych komen­ta­rzy na każ­dy temat, jeden głup­szy od dru­gie­go, ja tej sytu­acji pogar­szać więc nie będę.

Lepiej za to napi­sać kil­ka zdań o książ­ce, jaką ostat­nio prze­czy­ta­łem, a było to: „Stu­le­cie detek­ty­wów” Jür­ge­na Thor­wal­da. Jak sam autor w posło­wiu pisze, jest to coś w rodza­ju histo­rii kry­mi­na­li­sty­ki w piguł­ce. „W piguł­ce” – bo opi­sa­nie wszyst­kie­go ze szcze­gó­ła­mi zaję­ło­by pew­nie ze sto tomów, a tu autor ogra­ni­czył się do 700 stron.

Książ­ka podzie­lo­na jest na czte­ry czę­ści: histo­rię iden­ty­fi­ka­cji, histo­rię medy­cy­ny sądo­wej, tok­sy­ko­lo­gii i bali­sty­ki. Nie brak tu tech­nicz­nych szcze­gó­łów, ale czy­tel­nik się w nich nie gubi. Roz­wój nauki poka­za­no głów­nie na pod­sta­wie kolej­nych spraw sądo­wych z całe­go świa­ta. Odna­la­złem tak­że trzy wąt­ki polskie:

  • Ludwik Teich­mann-Sta­wiar­ski z Kra­ko­wa, któ­ry w roku 1853 odkrył, że krew ludz­ka w połą­cze­niu z kwa­sem octo­wym wytwa­rza jakieś krysz­tał­ki (krysz­tał­ki hemi­ny). Nazwa­no to póź­niej „Teich­man­now­ską pró­bą heminy”.
  • Miesz­ka­ją­cy w Kra­ko­wie pro­fe­so­ro­wie Wach­holz i Horosz­kie­wicz, któ­ry zasta­na­wia­li się, jak odróż­nić uto­pie­nie od uto­nię­cia (1915) i swo­je trzy gro­sze do kry­mi­na­li­sty­ki dołożyli.
  • Pół­z­da­nio­we wtrą­ce­nie o Sobo­lew­skim, któ­ry – jak mnie­mam – „wydał pra­ce na temat bro­ni palnej.”

Lep­sze to niż nic. Zasta­na­wia­ją­ce jest też samo tłu­ma­cze­nie z ory­gi­na­łu nie­miec­kie­go: tłu­macz Karol Bunsch (pisarz, adwo­kat) i Wan­da Kra­gen (ale nie wiem, jaki jest jej udział) bar­dzo czę­sto pod posta­cią przy­pi­sów wtrą­ca się do zda­nia auto­ra książ­ki i chęt­nie go popra­wia. Nie omiesz­ka też dodać zło­śli­wych wkrę­tów pod adre­sem nie­któ­rych bohaterów…

 

A na deser: dwa zdjęcia.

Col­le­gium Maius
Aula uni­wer­sy­tec­ka w listo­pa­do­wy wieczór.

Awantura o ornat

Nasza para­fia w „ornat smo­leń­ski” jesz­cze się nie zaopa­trzy­ła, ale gdy poja­wi się w sprze­da­ży, na pew­no będzie pierw­sza w kolej­ce. Za to wczo­raj wier­ni w koście­le modli­li się do godła pań­stwo­we­go wiszą­ce­go na ołta­rzu i takie­go same­go, któ­ry ksiądz miał na plecach.

Myślał­by kto, że deli­kat­ny roz­dział kościo­ła od pań­stwa dzia­ła u nas w dwie stro­ny. W prak­ty­ce widać jed­nak, że gdy Kościół chce coś od pań­stwa, to żąda; gdy pań­stwo chce coś od Kościo­ła, to jest zaraz wiel­ka awan­tu­ra i szu­ka­nie antychrysta.

Po trzech tygodniach zajęć

Bar­dzo się ostat­nio opu­ści­łem w pro­wa­dze­niu swo­jej stro­ny inter­ne­to­wej; tak się jed­nak skła­da, że od trzech tygo­dni trwa już rok aka­de­mic­ki i na brak zajęć nie narze­ka­my. Choć to dopie­ro począ­tek, wszy­scy myślą już tyl­ko o tym, kie­dy będzie dłu­gi week­end – a to jesz­cze pra­wie dwa tygo­dnie do listopada.

Ja rów­nież nie mam teraz wie­le cza­su, wszyst­ko dzię­ki temu, że mam nie­zbyt dobry plan. Dobrze, że w dru­gim seme­strze powin­no być lżej. Choć dnie mam zupeł­nie wypeł­nio­ne, to zna­la­złem jed­nak tro­chę cza­su na wędrów­ki z apa­ra­tem by zro­bić zdjęcia.

Wystar­czy wyj­rzeć za okno by zoba­czyć zde­cy­do­wa­nie naj­pięk­niej­szą porę roku – jesień. Dzi­siaj w Trój­ce Woj­ciech Mann stwier­dził, że jesień to wła­ści­wie jak wio­sna, tyle że na odwrót. Ja oso­bi­ście zde­cy­do­wa­nie wolę jesień.

Zdję­cia poni­żej zosta­ły zro­bio­ne tydzień temu: w trzech Par­kach: Wil­so­na, Cyta­de­li i Sołac­kim. Zdję­cia „mgli­ste” zosta­ły zro­bio­ne pew­ne­go poran­ka na moim osiedlu.

Nowy rok!

Oczy­wi­ście, że nowy rok; ale nie kalen­da­rzo­wy, tyl­ko aka­de­mic­ki. Zaczy­na się jutro.

W pią­tek zawio­złem swo­je klun­kry do Pozna­nia po to, by jutro się tam osta­tecz­nie, choć tym­cza­so­wo wpro­wa­dzić na czas nowe­go roku aka­de­mic­kie­go. Zaczy­nam bowiem trze­ci rok stu­diów na UAM.

Mógł­bym się roz­pi­sy­wać, jak ten czas szyb­ko leci itd… lepiej jed­nak zająć się tym, jaka jest jesz­cze ład­na pogo­da. W sam raz na wyciecz­ki rowe­ro­we. Poni­żej załą­czam kil­ka zdjęć. Niby roz­po­czę­ła się kalen­da­rzo­wa jesień, ale w sumie to jesz­cze jej nie widać.

Życzę miłe­go oglą­da­nia. Tym­cza­sem ja za chwi­lę zno­wu ruszam w drogę!

Budapeszt

Przy­szedł czas, bym wresz­cie opo­wie­dział o podró­ży roku. Wczo­raj wró­ci­łem z kil­ku­dnio­we­go wyjaz­du do Buda­pesz­tu. Po dro­dze zaha­czy­łem też o Kra­ków. Myśla­łem, że będę o swo­ich woja­żach infor­mo­wać na bie­żą­co, ale atrak­cji było tyle, że nie mia­łem czasu.

Wyje­cha­li­śmy 14 wrze­śnia, w pią­tek; jadąc pocią­giem z prze­siad­ką w Łodzi doje­cha­li­śmy do Kra­ko­wa. Następ­ne­go dnia o 15.00 mie­li­śmy auto­bus do Buda­pesz­tu, któ­ry na miej­scu był ok. 21.30.

Kra­ków

W Kra­ko­wie nigdy wcze­śniej wła­ści­wie nie byłem. Piszę „wła­ści­wie”, bo prze­jaz­dem Kra­ków mija­łem; byłem tam chy­ba też kie­dyś ze 3 godzi­ny cze­ka­jąc na inny pociąg. Teraz jed­nak mia­łem dopie­ro oka­zję, by sto­li­cę Mało­pol­ski zwie­dzić w mia­rę gruntownie.

Miesz­ka­li­śmy w hoste­lu w cen­trum mia­sta, więc nie było pro­ble­mu z doj­ściem na Rynek czy Wawel. Byli­śmy rzecz jasna we wszyst­kich obo­wiąz­ko­wych punk­tach: Rynek, Sukien­ni­ce (zwie­dza­nie pod­zie­mi + muzeum sztu­ki pol­skiej), Kazi­mierz, Wawel. W nie­dłu­gim cza­sie daje się napraw­dę wie­le zobaczyć.

Szcze­gól­nie pole­cam muzeum sztu­ki w Sukien­ni­cach. Urzą­dzo­ne jest na wyso­kim pozio­mie; nie jest prze­ła­do­wa­ne – są tam tyl­ko 4 sale, a pre­zen­to­wa­ne dzie­ła są sta­ran­nie wybra­ne. Jest to szcze­gól­nie cie­ka­we dla osób, któ­re szyb­ko się męczą sztuką 🙂

Wszyst­kie zdję­cia z Kra­ko­wa.

Na koniec dodam, że Kra­ków to napraw­dę mia­sto na świa­to­wym pozio­mie (peł­ne tury­stów) i nicze­go nie musi­my się w nim wstydzić.

Buda­peszt

Gdy rok temu wró­ci­łem z Pra­gi zado­wo­lo­ny, powie­dzia­łem „a za rok poja­dę do Buda­pesz­tu”. W tym mie­sią­cu się to spełniło.

Wyje­cha­li­śmy z Kra­ko­wa auto­bu­sem; na miej­scu byli­śmy póź­nym wie­czo­rem. Do Pol­ski wró­ci­li­śmy noc­nym pocią­giem w śro­dę, czte­ry dni póź­niej. Miesz­ka­li­śmy w hoste­lu znaj­du­ją­cym się w wyjąt­ko­wo obskur­nej (oko­li­ca bar­dzo kli­ma­tycz­na) kamienicy.

Buda­peszt jest jed­nym mia­stem dopie­ro od lat 70. XIX wie­ku. Wcze­śniej, były to 3 mniej­sze ośrod­ki: Buda, Peszt i Obu­da. Buda znaj­du­je się na wzgó­rzach, przez wie­ki była sie­dzi­bą węgier­skich wład­ców. Peszt jest pła­ski jak stół i raczej dzie­więt­na­sto­wiecz­ny; pełen ele­ganc­kich alei i dostoj­nych budow­li. Roz­kwit mia­sta przy­padł na prze­łom XIXXX wie­ku, gdy o obcho­dzo­ny 1000-lecie ist­nie­nia pań­stwa węgier­skie­go (choć wte­dy była to prze­cież monar­chia austro-węgier­ska). Wte­dy powsta­ły naj­waż­niej­sze zabyt­ki, jak sie­dzi­ba par­la­men­tu, bazy­li­ka św. Ste­fa­na, plac Boha­te­rów, czy w koń­cu pierw­sza, zabyt­ko­wa linia metra.

Buda jest zupeł­nie inna: peł­na małych pla­cy­ków, wąskich uli­czek i domów, ale XV-wiecznych.

Szcze­gól­nie god­ne zapa­mię­ta­nia są:

  • sie­dzi­ba Par­la­men­tu, choć trze­ba odstać swo­je w kolejce;
  • bazy­li­ka św. Ste­fa­na, budy­nek mon­stru­al­ny, widocz­ny z każ­de­go wyż­sze­go miej­sca w mieście,
  • ale­ja Andras­sy, któ­ra jest atrak­cją samą w sobie, z Okto­go­nem (plac), pla­cem Boha­te­rów, Domem Ter­ro­ru, Żół­tą linią metra;
  • basz­ta rybac­ka;
  • zaka­mar­ki Budy;
  • kąpie­li­ska z Sze­che­nyi na czele.

 

Wszyst­kie zdję­cia z Buda­pesz­tu.

Blues Brothers i reszta

Wczo­raj byli­śmy na festi­wa­lu Paw­ła Ber­ge­ra w Kali­szu; kon­cer­ty trzech zespo­łów: Dżem, Pla­net of the Abts i Blu­es Brothers.

Gdy cho­dzi o Dżem, to gra­li całą masę jakiś rzew­nych pio­se­nek i kon­cert był dłu­gi (chy­ba ze 2,5 godzi­ny). Woka­li­sta śpie­wa tak nie­wy­raź­nie, że nie idzie nicze­go zro­zu­mieć. Ale na szczę­ście były też 2 czy 3 faj­ne piosenki.

Była to nie­zła roz­grzew­ka przed dru­gim zespo­łem. Pla­net of the Abts to rze­ko­mo wspa­nia­ły, sze­ro­ko zna­ny zespół; jed­nak­że wiki­pe­dia na jego temat mil­czy, a na Liście Prze­bo­jów Trój­ki też nigdy nie był noto­wa­ny. Kon­fe­ran­sjer zespół zachwa­lał, jak­by na sce­nę miał wyjść nie wia­do­mo kto. Jak się oka­za­ło – zespół jest dla praw­dzi­wych kone­se­rów. Tych jed­nak jest chy­ba w Kali­szu nie­wie­lu, bo pod sce­ną sta­ła mała grup­ka despe­ra­tów + ci, któ­rym nie chcia­ło się tył­ków ruszyć z siedzeń.

Na szczę­ście ich kon­cert był krót­szy. Jazgot nie do wytrzy­ma­nia. Wię­cej ludzi sta­ło na kory­ta­rzu cze­ka­jąc, aż się skoń­czy, niż było na widowni.

Ale dla wytrwa­łych była nagro­da w posta­ci kon­cer­tu zespo­łu Blu­es Bro­thers, któ­ry roz­po­czął się dopie­ro ok. pół­no­cy. Zespół wła­ści­wie nazy­wa się The „Ori­gi­nal” Blu­es Bro­thers Band; i tak… to jest TO Blu­es Bro­thers z fil­mu. Z nie­wiel­ki­mi wszak­że zmia­na­mi. To była klasa!

Organy i Blues Brothers

Dzi­siaj ostat­ni dzień sierp­nia, więc powi­nie­nem napi­sać jakąś sen­ty­men­tal­ną bzdu­rę: że jaka szko­da, że koniec lata etc. Dla mnie ani szko­da, ani koniec. Po pierw­sze przede mną jesz­cze mie­siąc waka­cji (wszy­scy mogą zazdro­ścić), a po dru­gie koniec lata też jesz­cze się nie zbli­ża (ja tego przy­naj­mniej nie czu­ję). A nawet jak się skoń­czy, to co z tego? Jesień też jest fantastyczna.

Tydzień temu byłem na kon­cer­cie Kali­skie­go Forum Orga­no­we­go. Kon­cer­ty są dosyć faj­ne pomi­ja­jąc okrop­nie nie­wy­god­ne ław­ki w koście­le gar­ni­zo­no­wym. Nie do znie­sie­nia jest też glę­dze­nie kon­fe­ran­sje­ra pomię­dzy utwo­ra­mi: inte­lek­tu­al­na zupa, któ­re i tak nikt nie jest w sta­nie zro­zu­mieć ani spamiętać.

Jutro coś zupeł­nie inne­go: kon­cert Blu­es Bro­thers. Nie spo­dzie­wa­łem się, że przy­ja­dą kie­dyś do Kali­sza (w ogó­le wcze­śniej nie wie­dzia­łem, że koncertują).

Cyryl na niedzielę

Sejm ma waka­cje, więc w zasa­dzie w mediach posu­cha. Szcze­gól­nie w tych żywią­cych się tanią 1‑dniową sen­sa­cją; tj. w tele­wi­zjach informacyjnych.

Wszyst­kie tele­wi­zje powin­ny więc dzię­ko­wać  Epi­sko­pa­to­wi Pol­ski za to, że do spół­ki z Rosyj­ską Cer­kwią Pra­wo­sław­ną na kil­ka dni zapew­nił im temat do maglo­wa­nia: mia­no­wi­cie wizy­tę patriar­chy moskiew­skie­go Cyry­la w Pol­sce. W jej trak­cie doszło do „prze­ło­mo­we­go”, „bez­pre­ce­den­so­we­go” [posłu­gu­jąc się języ­kiem tele­wi­zji] wyda­rze­nia, a mia­no­wi­cie do pod­pi­sa­nia wspól­ne­go orę­dzia. Dodam tyl­ko, że to ten sam Cyryl, któ­ry nie­daw­no został zaata­ko­wa­ny biu­stem przez ukra­iń­skie femi­nist­ki (naszym femi­nist­kom wizy­ty w ten spo­sób ubar­wić się nie chciało).

Gdy cho­dzi o treść orę­dzia, to nie jest to może coś nad­zwy­czaj­ne­go, ale zawsze miło, że przed­sta­wi­cie­le dwóch wiel­kich wyznań choć raz wyka­za­li odro­bi­nę dobrej woli. Za to abp Micha­lik zyskał sobie pew­nie jakie­goś plu­sa u czę­ści spo­łe­czeń­stwa, dla któ­rej do tej pory był tyl­ko radio­ma­ryj­nym inkwizytorem.

W tek­ście zawar­to miłość, przy­jaźń i bra­ter­stwo, ale nie daro­wa­no sobie jak zwy­kle „palą­cych pro­ble­mów”, tj. wał­ko­wa­nych od rana do wie­czo­ra abor­cji, in vitro etc.

Pod pre­tek­stem zacho­wa­nia zasa­dy świec­ko­ści lub obro­ny wol­no­ści kwe­stio­nu­je się pod­sta­wo­we zasa­dy moral­ne opar­te na Deka­lo­gu. Pro­mu­je się abor­cję, euta­na­zję, związ­ki osób jed­nej płci, któ­re usi­łu­je się przed­sta­wić jako jed­ną z form mał­żeń­stwa, pro­pa­gu­je się kon­sump­cjo­ni­stycz­ny styl życia, odrzu­ca się tra­dy­cyj­ne war­to­ści i usu­wa z prze­strze­ni publicz­nej sym­bo­le religijne.

Ład­nie to sko­men­to­wał J. Hart­man:

Sam doku­ment jest zlep­kiem pyszał­ko­wa­tych fra­ze­sów o „pojed­na­niu” (to, że wy się tam żre­cie mię­dzy sobą, nie zna­czy, że Pola­cy i Rosja­nie mają jakieś szcze­gól­ne złe rela­cje i potrzeb­ne im „pojed­na­nie”!) z typo­wy­mi poła­jan­ka­mi fun­da­men­ta­li­stów, któ­rzy wspól­nym szy­frem trwoż­li­wie egzor­cy­zmu­ją wszyst­ko, co wyda­je im się zagra­żać ich pozy­cji. Ten cały obcy świat, któ­re­go tak się boją, umie­ją okle­ić paro­ma dia­bel­ski­mi epi­te­ta­mi, w rodza­ju „pro­pa­ga­tor abor­cji i euta­na­zji”, „zde­hu­ma­ni­zo­wa­ny seku­la­ryzm” czy „ate­istycz­ny fun­da­men­ta­lizm”, lecz nic ponad­to. Umie­ją tyl­ko zatrza­snąć się na głu­cho w solip­sy­stycz­nej para­noi i sza­leń­stwie pychy, pozwa­la­ją­cej bez zaże­no­wa­nia prze­ma­wiać „do naro­dów” (ba, nie­le­d­wie „w imie­niu naro­dów”!) i robić nie­dwu­znacz­ne alu­zje, że wszyst­ko, co nie­ko­ściel­ne jest nie­mo­ral­ne, a Kościół i Cer­kiew są moral­no­ści osto­ją (a to szcze­gól­ne!). Na te wszyst­kie insy­nu­acje, pomó­wie­nia i bez­przy­kład­ne zadu­fa­nie w sobie nakła­da się jesz­cze obłud­ny szta­faż reto­ry­ki „tro­ski”. Oni są zawsze tak bar­dzo zatro­ska­ni i tak bar­dzo by nas chcie­li „ubo­ga­cić”.

Nie był­bym sobą, gdy­bym nie napi­sał, że dla przed­sta­wi­cie­li naj­bar­dziej skraj­nej pra­wi­cy przy­jazd Cyry­la jest kolej­ną oka­zją do urzą­dze­nia sobie festi­wa­lu para­noi. W koń­cu Cyryl, to agent KGB, któ­ry przy­je­chał z sadzon­ka­mi brzo­zy smoleńskiej…