Wady druku

Dzi­siaj mija ostat­ni week­end świę­te­go spo­ko­ju na naj­bliż­sze mie­sią­ce – bowiem za dwa dni roz­po­czy­na się nowy rok aka­de­mic­ki i przez to wię­cej będę miesz­kał w Pozna­niu niż w Kali­szu. Przede mną czwar­ty rok stu­diów. Miej­my nadzie­ję, że minie mi tak szyb­ko, jak poprzednie.

A teraz z innej becz­ki. Słu­cham sobie od paru mie­się­cy „Nar­ren­turm” Andrze­ja Sap­kow­skie­go w for­mie audiok­siąż­ki. Jest ona zre­ali­zo­wa­na dopraw­dy wspa­nia­le. Nie jest to zwy­kła książ­ka-czy­tan­ka, ale praw­dzi­wy radio­wy teatr: z akto­ra­mi, muzy­ką, efek­ta­mi spe­cjal­ny­mi. Przy­znam się kie­dyś, że kil­ka lat temu zabra­łem się za czy­ta­niem pierw­sze­go tomu Try­lo­gii Husyc­kiej, ale prze­ra­zi­ła mnie dłu­gość roz­dzia­łów i mno­gość histo­rycz­nych deta­li – tak więc zre­zy­gno­wa­łem po kil­ku­dzie­się­ciu stro­nach. Teraz, gdy słu­cham, jest zupeł­nie ina­czej. Oczy­wi­ście każ­dy roz­dział trwa przy­naj­mniej godzi­nę i wysłu­cha­nie cało­ści z pew­no­ścią zaj­mie wie­le cza­su; nie­mniej jed­nak wra­że­nia są świet­ne. Powo­li zbli­żam się do koń­ca i już nie mogę się docze­kać następ­nych części.

Czy­ta­jąc (a raczej słu­cha­jąc), natra­fi­łem na jeden frag­ment szcze­gól­nie cie­ka­wy i prze­kor­ny; jest to mia­no­wi­cie opi­nia Sam­so­na doty­czą­ca skut­ków roz­po­wszech­nie­nia dru­ku. W książ­ce Andrze­ja Sap­kow­skie­go wie­le jest myśli bar­dzo traf­nych i war­tych zapa­mię­ta­nia, ale ta nie jest raczej zbyt popularna:

– Zaiste – prze­mó­wił po chwi­li Sam­son Mio­dek, swym łagod­nym i spo­koj­nym gło­sem. – Widzę to oczy­ma duszy mojej. Maso­wa pro­duk­cja papie­ru, gęsto pokry­te­go lite­ra­mi. Każ­dy papier w set­kach, a kie­dyś, jak­by śmiesz­nie to nie zabrzmia­ło, może i w tysią­cach egzem­pla­rzy. Wszyst­ko po wie­lo­kroć powie­lo­ne i sze­ro­ko dostęp­ne. Łgar­stwa, bred­nie, oszczer­stwa, pasz­kwi­le, dono­sy, czar­na pro­pa­gan­da i schle­bia­ją­ca motło­cho­wi dema­go­gia. Każ­da pod­łość nobi­li­to­wa­na, każ­da nik­czem­ność ofi­cjal­na, każ­de kłam­stwo praw­dą. Każ­de świń­stwo cno­tą, każ­da zaplu­ta eks­tre­ma postę­po­wą rewo­lu­cją, każ­de tanie haseł­ko mądro­ścią, każ­da tan­de­ta war­to­ścią. Każ­de głup­stwo uzna­ne, każ­da głu­po­ta uko­ro­no­wa­na. Bo wszyst­ko to wydru­ko­wa­ne. Stoi na papie­rze, więc ma moc, więc obo­wią­zu­je. Zacząć to będzie łatwo, panie Guten­berg. I roz­ru­szać. A zatrzymać?

A. Sap­kow­ski „Nar­ren­turm”

Zda­wać by się mogło, że Sam­so­no­wi minu­sy prze­sło­ni­ły plu­sy. Przy­kła­da­jąc jed­nak tę opi­nię do bagna inter­ne­to­wych komen­ta­rzy, któ­re moż­na zna­leźć na wie­lu pol­skich por­ta­lach inter­ne­to­wych, wyda­je się ona nader aktualna.

Wilno

Wczo­raj wró­ci­łem już z całej mojej waka­cyj­nej wypra­wy, któ­ra obej­mo­wa­ła Bia­ły­stok, Wil­no i War­sza­wa. Głów­nym jej punk­tem był rzecz jasna pobyt na Litwie. Przez pra­wie 5 dni tam miesz­ka­łem, tj. w Wil­nie, ale poje­cha­łem tak­że do Trok. Mia­łem o tym napi­sać już wcze­śniej, ale byłem tak zaję­ty, że nie star­czy­ło mi czasu.

Szcze­gól­nie utkwił mi w pamię­ci kościół pw. świę­tych Pio­tra i Paw­ła na Anto­ko­lu: zupeł­na baro­ko­wa per­ła. Więk­szość zabyt­ków archi­tek­tu­ry sakral­nej w Wil­nie zosta­ła pobu­do­wa­na w sty­lu baro­ko­wym, ale zwy­kle ten barok nie jest tak kunsz­tow­ny i ele­ganc­ki jak wła­śnie w tej świątyni.

W Wil­nie punk­tem obo­wiąz­ko­wym każ­de­go zwie­dza­nia jest sta­rów­ka, któ­rej zauł­ka­mi moż­na wędro­wać w nie­skoń­czo­ność. Nie ma on ukła­du zna­ne­go z miast śre­dnio­wiecz­nych, tj. rynek + ulicz­ki. Zamiast tego jest trój­kąt­ny plac Ratu­szo­wy, dooko­ła któ­re­go roz­po­ście­ra się plą­ta­ni­na wąskich uli­czek, poprze­ty­ka­nych nie­kie­dy mały­mi pla­cy­ka­mi, skwe­ra­mi, pozo­sta­ło­ścia­mi po murach mia­sta. Sta­re Mia­sto roz­cią­ga się od Ostrej Bra­my aż do pla­cu Katedralnego.

Za pla­cem Kate­dral­nym znaj­du­je się kom­pleks zam­ko­wy, czy­li Gór­ny Zamek i Dol­ny Zamek. Gór­ny Zamek two­rzą pozo­sta­ło­ści for­te­cy i Basz­ta Gie­dy­mi­na. Na dole znaj­du­je się ciąg pała­ców, w któ­rych dzi­siaj m. in. jest Muzeum Naro­do­we. U pod­nó­ża wzgó­rza roz­cią­ga się Park Ber­nar­dyń­ski i pły­nie rze­ka Wilenka.

Wart odwie­dze­nia jest tak­że Uni­wer­sy­tet Wileń­ski: jest to kom­pleks budyn­ków na Sta­rym Mie­ście połą­czo­nych ze sobą podwó­rza­mi i dzie­dziń­ca­mi. Na nich znaj­du­je się wie­le atrak­cji, w tym baro­ko­wy kościół św. Jana. War­to też zaj­rzeć do uni­wer­sy­tec­kich budynków.

Wszyst­kie zdjęcia »

W Wilnie

Już dru­gi dzień dzi­siaj jestem w Wil­nie, ale do tej pory mia­łem tyle zajęć, że nia mia­łem cza­su, by cokol­wiek napi­sać. Do tej pory widzia­łem całą sta­rów­kę, kate­drę, Uni­wer­sy­tet, dziel­ni­cę żydow­ską… dłu­go moż­na­by wymieniać.

Plac katedralny w Wilnie
Plac kate­dral­ny w Wilnie
Kościół św. Janów - w kompleksie uniwersyteckim
Kościół św. Janów – w kom­plek­sie uniwersyteckim
Katedra wileńska
Kate­dra wileńska
Ostra brama
Ostra bra­ma

Wię­cej napi­szę póź­niej. Jutro pew­nie poja­dę do Trok.

W drogę

Czy­ta­łem kie­dyś wywiad z pew­nym nie­miec­kim podróż­ni­kiem i pisa­rzem, któ­ry zasły­nął z tego, że poszedł na nogach z Ber­li­na do Moskwy i zaję­ło mu to jedy­nie trzy mie­sią­ce. Stwier­dził on, że podróż (samot­na rzecz jasna) w sen­sie psy­cho­lo­gicz­nym zaczy­na się po dwóch tygo­dniach wędrów­ki. Ja więc takiej podró­ży chy­ba nie zaznam, bo mój wyjazd obli­czo­ny jest na tydzień.

Waliz­ka leży już spa­ko­wa­na; za pół­to­rej godzi­ny wyru­szam na dwo­rzec. Pierw­szy przy­sta­nek: Białystok.

Pozdra­wiam!

Niedługo w drogę

Dla nie­któ­rych powo­li dobie­ga koń­ca ostat­ni tydzień waka­cji 🙂 Jed­nak­że ja do tej gru­py nie nale­żę, bo przede mną jesz­cze ponad miesiąc.

Praw­dzi­we waka­cje zaczną się dla mnie w nie­dzie­lę, bo oto wte­dy wyru­szam na kil­ku­dnio­wą wyciecz­kę, w pla­nie któ­rej mam odwie­dzić Bia­ły­stok i Warszawę.

Dolina Swędrni
Doli­na Swędrni

Nowy wpis

Dzi­siaj po dłu­gim okre­sie „zbie­ra­nia się” wpro­wa­dzi­łem kil­ka kosme­tycz­nych zmian na swo­jej stro­nie pole­ga­ją­cych głów­nie na usu­nię­ciu paru lin­ków z menu, któ­re wyda­ją mi się nie­po­trzeb­ne. Mam nadzie­ję, że nie­dłu­go napi­szę tam coś nowego.

Ten wpis umiesz­czam głów­nie dla­te­go, że nie podo­ba­ło mi się, że gdy zje­cha­łem na dół stro­ny, tam cią­gle były widocz­ne wpi­sy z listo­pa­da! Teraz – mam nadzie­ję – nastą­pi prze­su­nię­cie i nie będą widocz­ne tak bar­dzo skut­ki moich blo­go­wych zaniechań.

Za nie­ca­łe dwa tygo­dnie z pew­no­ścią poja­wi się powód do tego, aby umie­ścić na blo­gu jakieś wpi­sy i cie­ka­we zdję­cia, a to dla­te­go, że na począt­ku wrze­śnia wybie­ram się do Wil­na. Na zdję­cia moż­na liczyć.

Poza tym w waka­cje jeż­dżę na rowe­rze, czy­tam książ­ki (ambit­ne i mniej ambit­ne, teraz aku­rat Zola); sta­ram się tak­że poprzy­po­mi­nać sobie łacinę.

Książki w internecie

Do lite­ra­tu­ry w inter­ne­cie dostęp jest dosyć łatwy. Ist­nie­je wie­le stron inter­ne­to­wych, na któ­rych moż­na zna­leźć opo­wia­da­nia, wier­sze, książ­ki. Legal­nie i nie­le­gal­nie (cho­dzi rzecz jasna o pra­wa autor­skie). Napi­sa­ne przez zna­nych pisa­rzy, jak i przez zupeł­nych ama­to­rów, któ­rzy po pro­stu chcą się swo­imi utwo­ra­mi podzie­lić z szer­szą publicz­no­ścią. Skle­pów z książ­ka­mi są pew­nie milio­ny, a na koń­cu jest alle­gro, gdzie uży­wa­ne książ­ki moż­na kupić za grosze.

Gdy cho­dzi o stro­ny inter­ne­to­we z książ­ka­mi (a raczej z wszel­kiej maści źró­dła­mi) god­ne pole­ca­nia są szcze­gól­nie dwie stro­ny inter­ne­to­we. Pierw­sza z nich, to Wol­ne Lek­tu­ry – pro­jekt fun­da­cji Nowo­cze­sna Pol­ska. Moż­na tam zna­leźć dzie­siąt­ki tek­stów lite­rac­kich, któ­re powsta­ły poprzez zeska­no­wa­nie czę­ści zbio­rów, przede wszyst­kim Biblio­te­ki Naro­do­wej. Ta stro­na inter­ne­to­wa nasta­wio­na jest na dzia­łal­ność edu­ka­cyj­ną: publi­ka­cja zasłu­gu­ją na pochwa­łę ze wzglę­du na pro­fe­sjo­nal­ną redak­cję tek­stów. Spryt­nie omi­nię­to tutaj kwe­stię praw autor­skich: dostęp­ne są książ­ki zeska­no­wa­ne z bar­dzo sta­rych egzem­pla­rzy; auto­rzy daw­no już nie żyją… dla­te­go próż­no szu­kać tutaj współ­cze­snej literatury.

Podob­nie jest w dru­gim pro­jek­cie – Polo­nie. Polo­na, to biblio­te­ka cyfro­wa jak się patrzy. Tutaj zeska­no­wa­no całe książ­ki łącz­nie z okład­ka­mi, w bar­dzo wyso­kiej roz­dziel­czo­ści, tak więc moż­na zana­li­zo­wać wszyst­ko łącz­nie z fak­tu­rą papie­ru. Do tego doda­no cie­ka­we funk­cjo­nal­no­ści, w tym inte­gra­cję z por­ta­la­mi spo­łecz­no­ścio­wy­mi. Do tego docho­dzi świet­ny, nowo­cze­sny inter­fejs użytkownika.

Piszę o tym wszyst­kim dla­te­go, że przed chwi­lą w „Dużym For­ma­cie”  (31÷2013) prze­czy­ta­łem o pro­jek­cie Google Books. O nim rzecz jasna wie­dzia­łem już wcze­śniej i z ich stro­ny inter­ne­to­wej korzy­sta­łem – dopie­ro jed­nak teraz pozna­łem kuli­sy całe­go przed­się­wzię­cia. Otóż ład­nych kil­ka lat temu przed­sta­wi­cie­le Google­’a uda­li się do kie­row­ni­ków naj­waż­niej­szych świa­to­wych biblio­tek mówiąc im, że zeska­nu­ją cały księ­go­zbiór za dar­mo i udo­stęp­nią go w inter­ne­cie. Jed­nym sło­wem – świet­ny pomysł. Dzię­ki nie­mu moż­na wydo­być sta­re publi­ka­cje (z przed kil­ku bądź kil­ku­set lat) z odmę­tów dusz­nych maga­zy­nów i udo­stęp­nić dla każ­de­go; np. śre­dnio­wiecz­ne manu­skryp­ty prze­cho­wy­wa­ne pie­czo­ło­wi­cie w klasz­tor­nych bibliotekach.

Nie­ste­ty wszyst­ko roz­bi­ło się o pisar­ską hipo­kry­zję. Urszu­la Jabłoń­ska pisze, że kie­dy James Gle­ick (jakiś ame­ry­kań­ski pisarz) dowie­dział się o pro­jek­cie Google­’a, bar­dzo mu się on spodo­bał (mate­ria­ły do pra­cy, książ­ki w zasię­gi klik­nię­cia mysz­ką). Podo­bał mu się do cza­su, gdy dowie­dział się, że jego pra­ce rów­nież są zeska­no­wa­ne i ogól­nie dostęp­ne. To po pro­stu arcy­przy­kład hipo­kry­zji i zakła­ma­nia. Niech wszy­scy mi dają, ale od moje­go wara.

Wte­dy zaczę­ły się koło­my­je z pozwa­mi, ugo­da­mi, odszko­do­wa­nia­mi, a wszyst­ko rzecz jasna toczy­ło się wokół oskar­że­nia o łama­nie praw autor­skich. Trwa­ją w zasa­dzie do dzi­siaj; wie­le ksią­żek zosta­ło usu­nię­tych z ogól­ne­go dostę­pu albo moż­na zoba­czyć tyl­ko kil­ka stron.

Pra­wa autor­skie” łama­no już w śre­dnio­wie­czu, bo ucznio­wie prze­pi­sy­wa­li książ­ki, któ­rych – z bra­ku dru­ku – nigdzie prze­cież kupić nie moż­na było. Dzi­siaj jest to znacz­nie łatwiej­sze, bo są kse­ro­ko­piar­ki, szyb­kie ska­ne­ry, apa­ra­ty &c &c i o czy­wi­ście inter­net, czy­li spraw­ca całe­go zła. Nad­cho­dzi moment, w któ­rym twór­cy tre­ści muszą się zasta­no­wić, dla kogo tak na praw­dę two­rzą: dla publicz­no­ści, czy… no wła­śnie, dla kogo?

Rowerem dookoła Kalisza

Moje pla­ny waka­cyj­ne nie są jesz­cze spre­cy­zo­wa­ne, choć mija już któ­ryś tydzień waka­cji. Do tej pory nie mia­łem nawet za bar­dzo cza­su by o tym myśleć, bo odby­wa­łem (z wła­snej woli) prak­ty­ki. Ponie­waż te już się skoń­czy­ły, będę miał jesz­cze wię­cej cza­su na jeż­dże­nie na rowerze 😀

Wakacje

Waka­cje moż­na ofi­cjal­ne uznać za roz­po­czę­te. Wła­ści­wie, to jestem już stu­den­tem IV roku pra­wa. Z tej oka­zji naj­le­piej tro­chę sobie pojeź­dzić na rowerze.

Nowe etyczne wyzwania

Nie­ubła­ga­nie nad­szedł czas egza­mi­nów. Sesja zaczy­na się za tydzień, ale ja już za trzy dni mam swój pierw­szy egza­min. Nie będę się na ten temat roz­pi­sy­wać (bo szko­da cza­su), ale zna­la­złem coś rów­nie inte­re­su­ją­ce­go w internecie.

Kie­dyś już wspo­mnia­łem, że na stro­nie inter­ne­to­wej „New York Time­sa” znaj­du­je się rubry­ka, na któ­rej etyk odpo­wia­da na róż­ne pro­ble­my; zwy­kle jed­nak dosyć przy­ziem­ne. Kil­ka tygo­dni ktoś zadał pyta­nie zwią­za­ne z życiem uni­wer­sy­tec­kim, myślę, że dosyć waż­ne, z punk­tu widze­nia każ­de­go stu­den­ta. Pyta­nie brzmi: czy etycz­nym jest, aby jako zali­cze­nie z dwóch róż­nych przed­mio­tów dać tę samą pra­cę (tj. jakieś wypra­co­wa­nie). Cho­dzi o pro­blem tzw. auto­pla­gia­tu. Wśród naukow­ców wywo­łu­je to spo­re pro­ble­my (tro­chę to śmiesz­ne, gdy ktoś sam sie­bie cytu­je, ale tak się zda­rza) – ale z dru­giej stro­ny, stu­den­ci nie są naukow­ca­mi, więc i mia­ry do nich przy­kła­da się tro­chę inne.

W poda­nym przy­kła­dzie, czy­tel­nik stu­diu­ją­cy na uni­wer­sy­te­cie w Sta­nach Zjed­no­czo­nych tak sobie dobrał przed­mio­ty i temat pra­cy, że mógł tę samą pra­cę z powo­dze­niem oddać jako zali­cze­nie na obu zaję­ciach. Rzecz jasna dla nie­któ­rych jest to „osta­tecz­ny upa­dek wszel­kich war­to­ści”, a dla innych – geniusz w czy­stej postaci.

Zarów­no dla ety­ka-spe­cja­li­sty, jak i dla prze­cięt­ne­go czło­wie­ka oczy­wi­ste jest, że coś tu śmier­dzi. Pro­blem jest tyl­ko taki, że wła­ści­wie nie wia­do­mo co.  Bowiem w grun­cie rze­czy, w ten spo­sób niko­mu nie dzie­je się żad­na krzyw­da, trud­no jest to też nazwać jakoś szcze­gól­nie nie­uczci­wym – bo do praw­dzi­we­go pla­gia­tu prze­cież nie doszło. Docho­dzi się do wnio­sku, że w grun­cie rze­czy nie jest to coś nie­etycz­ne­go – co naj­wy­żej powsta­ją pyta­nia o sens edu­ka­cji na uniwersytecie.

Ponad­to, jak poda­je autor, podob­na sytu­acja zacho­dzi, gdy ktoś nie przy­go­tu­je się do egza­mi­nu, ale zda go – na pod­sta­wie dotych­czas uzy­ska­nej wiedzy.

Ja sam pamię­tam, jak drze­wo gene­alo­gicz­ne przy­go­to­wa­ne w IV kla­sie pod­sta­wów­ki, po drob­nych prze­rób­kach wyko­rzy­sta­łem i przed­sta­wi­łem do oce­ny jesz­cze w VI kla­sie i I gimnazjum 😀

Brak jed­no­znacz­ne­go potę­pie­nia takich prak­tyk przez auto­ra odpo­wie­dzi wywo­łał dosyć ostry sprze­ciw czy­tel­ni­ków „NYT będą­cych nauczy­cie­la­mi aka­de­mic­ki­mi. Chy­ba nie spodo­ba­ła im się myśl, że mogą być w ten spo­sób robie­ni w konia – choć mnie się zda­je, że nie jest to raczej oszu­ki­wa­nie. Wie­lu z nich wyda­je się, że są naj­pięk­niej­si, naj­mą­drzej­si i naj­waż­niej­si – chcą więc, by przez pra­ce zali­cze­nio­we oddać hołd ich wyjąt­ko­wo­ści. Nie­któ­rzy czy­tel­ni­cy poczu­li się „zawie­dze­ni i obra­że­ni”. Coś mi się zda­je, że w ich mnie­ma­niu mają patent na nie­omyl­ność (cza­sa­mi spo­ty­ka­ne na uni­wer­sy­te­cie) – dla­te­go jed­no­gło­śnie zaczę­li potę­piać ety­ka. Pod­no­si­li argu­men­ty w sty­lu że „to nie­god­ne”, że „regu­la­min tego zabra­nia” &c &c.

Na szczę­ście etyk nie pozo­stał im dłużny:

The­re is a dif­fe­ren­ce betwe­en some­thing being une­thi­cal in a natu­ral sen­se and some­thing being une­thi­cal becau­se an arbi­tra­ry ethics poli­cy sta­tes that this is the case. I don’t care what the Uni­ver­si­ty of Houston has decre­ed. More­over, would the wri­ter of that let­ter agree with my respon­se if — for wha­te­ver reason — the Uni­ver­si­ty of Houston sud­den­ly amen­ded the­ir poli­cy? I don’t think he/she would. This kind of con­tra­dic­tion hap­pens all the time with this column. Legi­sla­tion does not defi­ne ethi­cal beha­vior. For exam­ple (as one com­men­ter noted), it’s ille­gal for a Uni­ted Sta­tes citi­zen to visit Cuba — but it’s not remo­te­ly unethical.

To, że coś zosta­ło zade­kre­to­wa­ne jako zabro­nio­ne, nie ozna­cza od razu – że jest nie­etycz­ne. Co wię­cej, co kogo obcho­dzi, co sobie jakiś tam uni­wer­sy­tet czy jaka kol­wiek inna jed­nost­ka wpi­sa­ła do regu­la­mi­nu? Tak dłu­go, jak nie jest to pra­wem powszech­nie obo­wią­zu­ją­cy, moż­na mieć to w głę­bo­kim poważaniu.

Dzi­siaj etyk z kolei musiał zmie­rzyć się z nowym pro­ble­mem: czy etycz­ne jest uży­wa­nie wóz­ka inwa­lidz­kie­go tyl­ko po to, by wzbu­dzić czy­jąś sym­pa­tię? Czy­tel­nik napi­sał, że zakła­da oku­la­ry na nie­któ­re spo­tka­nia tyl­ko po to, by wyglą­dać bar­dziej wia­ry­god­nie i mądrze – czy może w takim razie uży­wać wóz­ka inwa­lidz­kie­go? [może dla wzbu­dze­nia litości?]

Takie zacho­wa­nie nie jest nie­etycz­ne, choć może tro­chę dziw­ne. Zda­niem auto­ra odpo­wie­dzi, jeśli ktoś oce­nia ludzi po tym, czy noszą oku­la­ry – zasłu­gu­je na to, by być oszukiwanym.

Wiosna z deszczem

Nad­szedł już z daw­na ocze­ki­wa­ny dłu­gi week­end majo­wy. Pogo­da jest zupeł­nie nie­na­dzwy­czaj­na, bo od dwóch dni pada, więc nawet na rowe­rze jeź­dzić nie moż­na. W maju na szczę­ście będzie jesz­cze jeden dłu­gi weekend.

We wto­rek musia­łem zno­wu jechać pocią­giem Bydło­wo­zów Regio­nal­nych i nawet skarg nie chce mi się już pisać. Nie mam jed­nak wąt­pli­wo­ści, że spo­sób w jaki trak­tu­je się pasa­że­rów w tych pocią­gach pod­pa­da pod Kon­wen­cję w spra­wie zaka­zu sto­so­wa­nia tor­tur oraz inne­go okrut­ne­go, nie­ludz­kie­go lub poni­ża­ją­ce­go trak­to­wa­nia albo karania.

Na pocie­sze­nie wsta­wiam kil­ka zdjęć zro­bio­nych, gdy pogo­da bar­dziej dopisywała.

Zajączek w śniegu

Jeśli ktoś chce się dowie­dzieć, jak wyglą­da kra­jo­braz za oknem, nie znaj­dzie sobie dowol­ne zdję­cie przed­sta­wia­ją­ce zimę. Tak, tak… pomi­mo tego, że jest koniec mar­ca, na dwo­rze jest ‑10° C i spo­ro śnie­gu. Dobrze, że tej nocy nie padało.

Jest wyso­ce praw­do­po­dob­ne, że będzie­my mie­li bia­łe świę­ta, szko­da tyl­ko, że wiel­ka­noc­ne. Nie wiem, jak Zają­czek poko­na te zaspy…