Walka z terroryzmem w wydaniu amerykańskim

Dzi­siaj nie będzie weso­ło, dzi­siaj nie będzie o pogo­dzie. Dzi­siaj będzie o poważ­nych sprawach!

Jakiś mie­siąc temu na moim wspa­nia­łym Wydzia­le zor­ga­ni­zo­wa­no nam nader cie­ka­we spo­tka­nie. Pre­le­gen­ta­mi było dwóch adwo­ka­tów ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych: Che­ryl Bor­mann i Micha­el Schwartz. C. Bor­mann jest wykła­dow­cą i adwo­ka­tem z Chi­ca­go. Spe­cja­li­zu­je się w spra­wach prze­stęp­ców oskar­żo­nych o prze­stęp­stwa zagro­żo­ne karą śmier­ci. Z kolei M. Schwartz (znacz­nie młod­szy) jest kimś w rodza­ju adwo­ka­ta woj­sko­we­go (mili­ta­ry defen­ce attor­ney), tzn. zawo­do­wo zaj­mu­je się obro­ną żoł­nie­rzy ame­ry­kań­skich oskar­żo­nych o popeł­nie­nie jakie­goś przestępstwa.

Jed­nak­że razem zaj­mu­ją się spra­wą wyjąt­ko­wo wyso­kie­go kali­bru: bro­nią bowiem czło­wie­ka oskar­żo­ne­go o współ­udział w zama­chu na World Tra­de Cen­ter. Przy czym mówie­nie, że jest on oskar­żo­ny jest lek­kim nad­uży­ciem, bo wła­ści­wie nie wia­do­mo, kim on jest, według jakiej pro­ce­du­ry nale­ży z nim postę­po­wać i tak dalej.

Nie pamię­tam nazwi­ska tego czło­wie­ka, ale zapa­mię­ta­łem, że wycho­wał się w Ara­bii Sau­dyj­skiej, w bar­dzo reli­gij­nej rodzi­nie muzuł­mań­skiej. Jego „wkład” w zamach pole­gał na tym, że szko­lił przy­szłych pilo­tów-samo­bój­ców. Wyni­ka z tego, że swój czyn popeł­nił gdzieś na Bli­skim Wscho­dzie i wła­ści­wie to nie wia­do­mo, o co go oskar­żyć i czy w ogó­le popeł­nił prze­stęp­stwo – a jeśli tak, to czy Ame­ry­ka­nie mają pra­wo go ści­gać. Jed­nak­że admi­ni­stra­cja ame­ry­kań­skie (w szcze­gól­no­ści w cza­sach rzą­dów Busha) nie zawra­ca­ła sobie gło­wy taki­mi pytaniami.

Dla Ame­ry­ki wystar­czy, że ktoś sta­nie się jej wro­giem. I to wystar­czy do wsz­czę­cia „postę­po­wa­nia”. To sło­wo celo­wo ubra­łem w cudzy­słów, bo trud­no to nazwać jakim­kol­wiek postę­po­wa­niem, a już na pew­no nie jest to postę­po­wa­nie kar­ne zna­ne w cywi­li­zo­wa­nym świe­cie. Nie chcę tutaj bro­nić czło­wie­ka, któ­ry być może jest ter­ro­ry­stą (a być może nie) – nie wia­do­mo tak napraw­dę do koń­ca, jaki był jego wkład. Jed­nak­że gołym okiem widać, że jeże­li ktoś jest prze­trzy­my­wa­ny przez ponad dzie­sięć lat w wię­zie­niu bez żad­nej pod­sta­wy praw­nej (albo ta pod­sta­wa jest bar­dzo wątła i/lub nie­zgod­na z Kon­sty­tu­cją), w dodat­ku pod­da­wa­ny tor­tu­rom – to chy­ba coś tu nie gra. Czy w tej sytu­acji USA to nadal demo­kra­tycz­ne pań­stwo prawa?

Ame­ry­kań­scy kazu­isty­cy [kazu­isty­ka to taka „nauka”, jak pisał Roidi­nis, zaj­mu­ją­ca się udo­wad­nia­niem, że bia­łe jest czar­ne, a bóbr to ryba] na usłu­gach rzą­du USA twier­dzą, że ter­ro­ry­ści są prze­trzy­my­wa­ni na Kubie (Guan­ta­na­mo), więc Kon­sty­tu­cja USA nie znaj­du­je tam zasto­so­wa­nia. Aha, czy­li moż­na tam kogoś bez­praw­nie uwię­zić i tor­tu­ro­wać. Pięk­ne wyja­śnie­nie. Zapo­mnie­li tyl­ko o tym, że obszar Guan­ta­na­mo jest w rze­czy­wi­sto­ści cał­ko­wi­cie wyłą­czo­ny spod kubań­skiej jurys­dyk­cji; w cało­ści znaj­du­je się we władz­twie USA, gdzie znaj­du­je się ame­ry­kań­skie wię­zie­nie i baza woj­sko­wa. I, jak mam rozu­mieć, jeże­li oby­wa­tel ame­ry­kań­ski popeł­nia zbrod­nię prze­ciw­ko pra­wom czło­wie­ka, poza tery­to­rium Ame­ry­ki, to nie popeł­nia żad­ne­go czy­nu zabro­nio­ne­go? Jak widać, rząd USA kie­ru­je się tu, deli­kat­nie mówiąc, schizofrenią.

Ja oso­bi­ście ser­ce dla praw czło­wie­ka stra­ci­łem już daw­no (po wykła­dach z pra­wa kon­sty­tu­cyj­ne­go na II roku) i prze­sta­ły mnie one inte­re­so­wać, choć daw­niej bra­łem nawet udział w olim­pia­dzie na temat praw czło­wie­ka. Dosze­dłem bowiem do wnio­sku, że te nasze pro­ble­my, w sty­lu pra­wo do abor­cji, choć są pro­ble­ma­mi z zakre­su praw czło­wie­ka, są dopraw­dy śmiesz­ne w porów­na­niu z sytu­acją milio­nów  ludzi żyją­cych w pań­stwach tota­li­tar­nych, gdzie cywi­li­zo­wa­ny świat nie ma narzę­dzi (albo woli), by jakoś im pomóc (por. Bir­ma, Wiet­nam, Korea Pół­noc­na). Dla­te­go też nasze kon­fe­ren­cje, wykła­dy, mono­gra­fie są tyl­ko pustym, bez­war­to­ścio­wym glę­dze­niem, któ­re w żaden spo­sób nie może zna­leźć zasto­so­wa­nia w praktyce.

A tu nagle się oka­zu­je, że pań­stwo „arcy­de­mo­kra­tycz­ne” urzą­dza taką szop­kę i to na oczach całej zachod­niej cywi­li­za­cji, któ­ra nie jest w sta­nie wła­ści­wie nic zro­bić, by to powstrzy­mać. Ame­ry­ka­nie w swo­im pości­gu za ter­ro­ry­sta­mi są już w takim miej­scu, że nie odróż­nia­ją rze­czy­wi­sto­ści od uro­jeń. I – co wię­cej – nie trze­ba być żad­nym oskar­żo­nym (bo żeby kogoś oskar­żyć trze­ba mieć pod­sta­wę praw­ną), wystar­czy być wro­giem Sta­nów Zjednoczonych.

C. Bor­mann zwró­ci­ła uwa­gę, że prze­cież w podob­nych sytu­acjach nikt nigdy nie był pocią­gnię­ty do odpo­wie­dzial­no­ści. Nie ści­ga­no spraw­ców ata­ku na Pearl Har­bo­ur (a prze­cież tych pilo­tów też ktoś musiał szko­lić), za zrzu­ce­nie bomb ato­mo­wych też nikt nigdy nie odpo­wie­dział. W imię rze­ko­me­go bez­pie­czeń­stwa Sta­ny Zjed­no­czo­ne już nie tyl­ko inwi­gi­lu­ją cały świat; są tak­że goto­we pory­wać i tor­tu­ro­wać ludzi.

Wyglą­da na to, że adwo­ka­tów cze­ka trud­ne zada­nie. Tym bar­dziej, że dotych­cza­so­we „pro­ce­sy” nie toczy­ły się przed sąda­mi, ale przed spe­cjal­ny­mi woj­sko­wy­mi komi­sja­mi, któ­re z nie­za­wi­sło­ścią mia­ły nie­wie­le wspól­ne­go. Roz­mo­wy adwo­ka­tów z klien­tem były, jak się oka­za­ło, pod­słu­chi­wa­ne. No i w dodat­ku mają przed sobą gawiedź żąd­ną sen­sa­cji, któ­ra nie rozu­mie zagro­żeń dla pra­wo­rząd­no­ści, jakie ujaw­ni­ły się w tej spra­wie – i któ­ra jest prze­ciw­ko nim.

Matka Joanna od Aniołów”

Chy­ba jakoś w listo­pa­dzie pisa­łem o fil­mie „Ida”, któ­ry pole­ca­łem. W nie­któ­rych recen­zjach moż­na było prze­czy­tać, że „Ida” była podob­na do innej pol­skiej pro­duk­cji – „Mat­ki Joan­ny od Anio­łów”. Ten film został nakrę­co­ny w 1961 na pod­sta­wie opo­wia­da­nia (cho­ciaż bar­dzo dłu­gie­go) Jaro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza. Opo­wia­da­nie prze­czy­ta­łem mniej wię­cej rok temu, a teraz, korzy­sta­jąc z ferii, obej­rza­łem ekra­ni­za­cję (jest dostęp­na na YouTu­be).

Dzie­ło Iwasz­kie­wi­cza jest świet­ne i na pew­no spodo­ba się każ­de­mu, kto lubi mrocz­ne kli­ma­ty utrzy­ma­ne w duchu Ojca Natan­ka. W liceum zosta­łem zmu­szo­ny do czy­ta­nia „Panien z wil­ka”, nad któ­ry­mi myśla­łem, że ducha wyzio­nę, tak więc „Mat­ka” zasko­czy­ła mnie bar­dzo pozy­tyw­nie, bo choć to opo­wia­da­nie jest obję­to­ści małej powie­ści, moż­na je spo­koj­nie prze­czy­tać w parę godzin. Szko­da cza­su na opi­sy­wa­nie, o czym jest, bo to spra­wa dosyć pro­sta, a może i bar­dziej zło­żo­na, a kto chce – to prze­czy­ta lub obej­rzy film.

Matka Joanna od Aniołów i jej szatańska joga - kadr z filmu "Matka Joanna od Aniołów"
Mat­ka Joan­na od Anio­łów i jej sza­tań­ska joga – kadr z fil­mu „Mat­ka Joan­na od Aniołów”

Film war­to obej­rzeć nie tyl­ko ze wzglę­du na fabu­łę, ale przede wszyst­kim z uwa­gi na fan­ta­stycz­ny spo­sób sfil­mo­wa­nia, świet­ne kostiu­my, rewe­la­cyj­ną sce­no­gra­fię, asce­tycz­ne ple­ne­ry. Praw­dzi­wa magia kina. Do tego docho­dzi genial­na gra aktor­ska. Kto obej­rzy ten film i „Idę” z pew­no­ścią sam zauwa­ży wie­le podo­bień­stwa. A „Mat­ka Joan­na” jest uwa­ża­na za jeden z naj­wy­bit­niej­szych filmów.

Wstrętna temperatura

Zima w tym roku zupeł­nie nam nie wyszła. Pogo­da jest wstręt­na, rzecz by moż­na – odra­ża­ją­ca. Zimą powin­na być zima. Co naj­wy­żej zero stop­ni, wiatr, nie­bo zasnu­te cięż­ki­mi, sza­ry­mi chmu­ra­mi. Zamiast tego mamy to ohyd­ne słoń­ce, któ­re świe­ci nie­ustan­nie. Do ofi­cjal­ne­go roz­po­czę­cia wio­sny jesz­cze dobrych kil­ka tygo­dni, a tym­cza­sem wio­snę, to my mamy już od dwóch, czy trzech tygo­dni. Co za bez­czel­ność. A potem tem­pe­ra­tu­ra spad­nie do kil­ku stop­ni i wszy­scy będą stę­kać, że zimno.

Z tego wszyst­kie­go muszę dodać sta­re zdję­cie, sprzed roku, żeby cho­ciaż tro­chę nas zmroziło.

Łąka zimą
Łąka zimą

Nagroda

Jaz­zu raczej nie słu­cham, ale tego wyda­rze­nia nie spo­sób zigno­ro­wać. Ostat­nio pły­ta „Night in Cali­sia” otrzy­ma­ła nagro­dę Gram­my (czy­li takie­go muzycz­ne­go Osca­ra) dla naj­lep­szej pły­ty jaz­zo­wej nagra­nej wraz z dużym zespo­łem. Pew­nie bym o tym nor­mal­nie się nie roz­pi­sy­wał, gdy­by nie to, że tym dużym zespo­łem była Fil­har­mo­nia Kali­ska. W ostat­niej „Poli­ty­ce” prze­czy­ta­łem, że kom­po­zy­cja zosta­ła napi­sa­na na zamó­wie­nie Ada­ma Kloc­ka, dyrek­to­ra Fil­har­mo­nii w Kali­szu. Utwier­dza mnie to w prze­ko­na­niu, że kali­ska orkie­stra jest na świa­to­wym poziomie 🙂

Pły­ty moż­na posłu­chać w spotify.

Archipelag

Dzi­siaj, po kil­ku­na­stu mie­sią­cach, skoń­czy­łem czy­tać „Archi­pe­lag GUŁag” Alek­san­dra Soł­że­ni­cy­na. Zaję­ło mi to bli­sko pół­to­ra roku; jed­nak nie dla tego, że książ­ka jest sła­ba – wręcz prze­ciw­nie, jest świet­na. Nie nale­ży jed­nak do lek­tur, któ­re moż­na by łyk­nąć „na raz”. A poza tym, w cią­gu roku aka­de­mic­kie­go mam bar­dzo mało cza­su na czy­ta­nie albo gdy już czas mam, to czę­sto nie mam weny.

Ze szko­ły każ­dy coś tam o łagrach wie; podob­nie, jak każ­dy coś tam wie o lagrach. W cią­gu swo­jej nauki dwu­krot­nie czy­ta­łem „Inny świat” Gusta­wa Her­lin­ga-Gru­dziń­skie­go. „Archi­pe­lag” poka­zu­je jed­nak tę pro­ble­ma­ty­kę w zupeł­nie innym uję­ciu i w inny spo­sób. Książ­ka Her­lin­ga-Gru­dziń­skie­go, to wspo­mnie­nia jej auto­ra, ze sto­sun­ko­wo krót­kie­go poby­tu na Sybe­rii (krót­kie­go, choć jed­nak dla wie­lu więź­niów wystar­cza­ją­ce­go, by zakoń­czy­ła się dla nich śmier­cią). W „Innym świe­cie” opi­sa­ne jest życie w jed­nym obo­zie; nie brak tam szcze­gó­ło­wych opi­sów, nie­rzad­ko okrut­nych, wzbu­dza­ją­cych tyle emo­cji, co „Meda­lio­ny” Zofii Nałkowskiej.

Obo­zy u Alek­san­dra Soł­że­ni­cy­na wyglą­da­ją zupeł­nie ina­czej. Rosja­nin opi­su­je je w spo­sób dosyć cynicz­ny, świa­dom tego, że „jego nic już nie zdzi­wi”. Karę dzie­się­ciu lat obo­zu nazy­wa dychą, a dwu­dzie­stu pię­ciu lat – ćwia­rą. Jego histo­rie, opar­te na zezna­niach dzie­siąt­ków świad­ków, są zupeł­nie nie do poję­cia. No i są spi­sa­ne z per­spek­ty­wy Rosja­ni­na, oby­wa­te­la Związ­ku Radziec­kie­go, któ­ry miał zupeł­nie inne cele i marze­nia, niż uwię­zie­ni z pod­bi­tych w cza­sie II woj­ny świa­to­wej państw. Naj­waż­niej­sze jest jed­nak to, że „Archi­pe­lag” nie jest tyl­ko opi­sem wspo­mnień jed­ne­go czło­wie­ka; „Archi­pe­lag”, to praw­dzi­wa epo­pe­ja, wła­ści­wie monu­men­tal­ny repor­taż, w szcze­gó­łach przed­sta­wia­ją­cy pano­ra­mę obo­zo­we­go „życia” i całe­go sys­te­mu ter­ro­ru od jego powsta­nia po rewo­lu­cji paź­dzier­ni­ko­wej, aż do lat 60. XX wie­ku. Soł­że­ni­cyn pisze nie tyl­ko o wła­snych prze­ży­ciach, ale sze­ro­ko oma­wia uwa­run­ko­wa­nia poli­tycz­ne i praw­ne ZSRR, ana­li­zu­jąc sys­tem GUŁa­gu z każ­dej strony.

Alek­san­der Soł­że­ni­cyn „Archi­pe­lag GUŁag 1918 – 1956. Pró­ba docho­dze­nia lite­rac­kie­go” – trzy tomy, sie­dem czę­ści (Александр  Солженицын – Архипелаг ГУЛАГ. Опыт художественного исследования)

Teoria Strun

Witaj­cie w Nowym Roku. Na samym począt­ku pro­po­nu­ję tro­chę inte­lek­tu­al­nej roz­ryw­ki i to zupeł­nie z nie­ty­po­wej dzie­dzi­ny nauki. Polecam.

 

No cóż. Nauka, to nie tyl­ko pra­wo, lite­ra­tu­ra, histo­ria itd. War­to tro­chę roz­sze­rzyć swo­je horyzonty.

Święta

BAROCCI, Federico Fiori
BAROCCI, Fede­ri­co Fiori
Wszyst­kim odwie­dza­ją­cym moją stro­nę życzę pogod­ne­go cie­pła Świąt Boże­go Naro­dze­nia i wie­lu pomyśl­nych chwil w Nowym Roku.

 

Po co pisać więcej

Już trzy mie­sią­ce roku aka­de­mic­kie­go mam za sobą, bo wła­śnie nad­cho­dzą Świę­ta Boże­go Naro­dze­nia. Potem tyl­ko sty­czeń (nie­peł­ny) i zno­wu prze­rwa, ale mniej sym­pa­tycz­na, bo upły­wa­ją­ca pod zna­kiem egza­mi­nów. Mija czwar­ty rok moich stu­diów i zaczy­nam się mar­twić moją pra­cą magi­ster­ską, choć „dopie­ro, co je zacząłem”.

Zima jest zupeł­nie nie­śnież­na i pogo­da jest taka, jaką chcie­li­by­śmy mieć na Wiel­ka­noc. Ale prze­cież „bia­łe świę­ta” w tym roku już były 🙂

Mógł­bym tu oczy­wi­ście napi­sać o całej masie róż­nych smut­nych i złych rze­czy, o któ­rych moż­na prze­czy­tać w gaze­tach i w inter­ne­cie, i był­by to mój komen­tarz do tych wyda­rzeń, ale po co sobie tym gło­wę zaprzą­tać. Lepiej myśleć o serniku.

 

Jesień w słońcu zachmurzonym

Wczo­raj wró­ci­łem do domu z dwu­ty­go­dnio­wej mojej byt­no­ści w Pozna­niu. Nie­bo już jest zachmu­rzo­ne, nie ma słoń­ca, drze­wa pozba­wio­ne są liści, w nocy zda­rza się mróz, cza­sem coś kapie z nie­ba, powie­trze jest jed­nak suche. Czy­li zbli­ża się zima.

ICHOT Jesień 1ICHOT Jesień 2 - Łącznik

Na zdję­ciach powy­żej: Poznań, Ostrów Tum­ski. Jed­nak jest pięknie.

Przede mną jesz­cze trzy tygo­dnie zajęć na uni­wer­sy­te­cie, nim wró­cę na prze­rwę bożo­na­ro­dze­nio­wą. Nie­ste­ty już jutro musi­my reje­stro­wać się na egza­mi­ny, i to nawet na te, któ­re będzie­my zda­wać dopie­ro w czerwcu.

Ida

Listo­pad roz­po­czą­łem od wizy­ty w kinie na fil­mie „Ida”, któ­ry był tak dłu­go rekla­mo­wa­ny w radiu, inter­ne­cie i gaze­tach (wg „Poli­ty­ki” – wybit­ny), że w koń­cu ule­głem i uda­łem się na seans. Poprzed­nim razem w kinie byłem chy­ba w stycz­niu (w każ­dym razie padał wte­dy jesz­cze śnieg) na „Lin­col­nie”.

Ida (z pra­wej) ze swo­ją ciotką

Film opo­wia­da o mło­dej nowi­cjusz­ce wycho­wa­nej w klasz­tor­nym sie­ro­ciń­cu, któ­ra na pole­ce­nie swo­jej prze­ło­żo­nej, przed przy­ję­ciem ślu­bów wie­czy­stych, uda­je się do swo­jej jedy­nej żyją­cej krew­nej. Od niej, pro­wa­dzą­cej dosyć roz­ryw­ko­wy tryb życia sędzi, dowia­du­je się o histo­rii swo­jej rodzi­ny i razem z nią wyru­sza szu­kać swo­ich korzeni.

Film przede wszyst­kim poru­sza asce­tycz­ną reali­za­cją: mini­ma­li­stycz­ny­mi zdję­cia­mi, wła­ści­wie bra­kiem muzy­ki, wyjąt­ko­wo pla­stycz­ny­mi uję­cia­mi. Jest czar­no-bia­ły i nie jest pano­ra­micz­ny. Moim zda­niem była to praw­dzi­wa uczta dla oczu, boha­te­ro­wie fil­mo­wa­ni nie­raz z nie­ty­po­wych pozy­cji, uka­za­ni w nie­ocze­ki­wa­ny spo­sób. Cie­ka­wie zosta­ło przed­sta­wio­ne życie w klasz­to­rze lat 60. Naj­cie­kaw­szą posta­cią jest jed­nak gra­na przez Aga­tę Kule­szę ciot­ka Idy, czy­li Wan­da Gruz. Nie da się jej jed­no­znacz­nie oce­nić: z jed­nej stro­ny chce pomóc Idzie i szyb­ko do niej się przy­wią­zu­je, pomi­mo począt­ko­wej nie­chę­ci; z dru­giej zaś – jak sama przy­zna­ła – była pro­ku­ra­to­rem oskar­ża­ją­cym w pro­ce­sach poli­tycz­nych cza­su sta­li­ni­zmu. I – jak się zda­je – wyko­ny­wa­ła tę pra­cę z przekonaniem.

Film jest krót­ki, ale nie­raz zaska­ku­je zwro­ta­mi w fabu­le. War­to zobaczyć.

Koncerty

Byłem ostat­nio na dwóch koc­ner­tach w fil­har­mo­nii, któ­re utwier­dzi­ły mnie w prze­ko­na­niu, że Fil­har­mo­nia Kali­ska jest jed­nak świet­na. Żaden z nich nie był pro­wa­dzo­ny przez dyry­gen­ta Fil­har­mo­nii, tj. Ada­ma Kloc­ka, tyl­ko przez muzy­ków wystę­pu­ją­cych gościnnie.

Pierw­szy, któ­ry mam na myśli odbył się 27 wrze­śnia b.r.

SKRZYPKOWIE EUROPY

wyko­naw­cy:
Davi­de Alo­gna skrzypce
Orkie­stra Sym­fo­nicz­na Fil­har­mo­nii Kaliskiej
Gabrie­le Pezo­ne – dyrygent

W pro­gra­mie:
Felix Men­dels­sohn Bar­thol­dy – Kon­cert skrzyp­co­wy e‑moll op. 64
Anto­nin Dvo­řák – VII Sym­fo­nia d‑moll op. 70

Na dru­gim z nich byłem dwa dni temu i  był napraw­dę rewe­la­cyj­ny. W dodat­ku słu­cha­czy też było znacz­nie wię­cej, niż zwy­kle. Tym razem połą­czo­no Bacha z kom­po­zy­to­rem bar­dziej współ­cze­snym. Dzię­ki temu mogli­śmy wresz­cie wysłu­chać „Kon­cer­tów bran­den­bur­skich” w Kaliszu.

Bach – Piazzolla

Wyko­naw­cy:
Ulri­ke Pay­er for­te­pian, klawesyn
Chri­stian Ger­ber bandoneon
Dorian PAWEŁCZAK par­tie solo­we skrzypiec
Orkie­stra Sym­fo­nicz­na Fil­har­mo­nii Kaliskiej
Her­mann Breu­er dyrygent

W pro­gra­mie:
J. S. Bach Jesus ble­ibet meine Freu­de BWV 147
A. Piaz­zol­la Libertango
J. S. Bach Air aus Suite Nr. 3 D‑dur BWV 1068
A. Piaz­zol­la Tri­ste­za de un doble A
J. S. Bach Kon­zert für Kla­vier und Orche­ster Nr. 1 d‑moll BWV 1052
A. Piaz­zol­la Tre­smi­nu­tos con la realidad
A. Piaz­zo­la Tan­tian­ni prima
A. Piaz­zol­la Oblivion
J. S. Bach Bran­den­bur­gi­sches Kon­zert Nr. 3 G‑dur BWV 1049
A. Piaz­zol­la Escualo
A. Piaz­zol­la Adiós Nonino

Pierw­szy z utwo­rów („Jesus ble­ibet…”) śpie­wa­li­śmy kie­dyś, gdy jesz­cze byłem człon­kiem chó­ru. Tym razem był bez śpiewu.