Zima u nas w tym roku licha, ale na zdjęciach i tak prezentuje się całkiem ładnie.
Święta…
Rzęcholino
Parę intensywniejszych dni i już blog totalnie zapuszczony. Zimy na dworze nie ma wcale, więc trzeba się zadowolić jakimś starym zdjęciem.
A do domciu Rzęcholino.
Zima w parku
Rok akademicki sprawia, że nie mam czasu, aby się tu rozpisywać. Nie mam też na to specjalnej ochoty, ani tematy. Mógłbym napisać coś o wyborach samorządowych, bo to w sumie dosyć ciekawe: mieszkańcy Kalisza mieli dosyć Pęcherza, a mieszkańcy Poznania – Grobelnego. Janusz Pęcherz raczej nie był złym prezydentem Kalisza, Grobelny Poznania też nie – ale niewątpliwie czas na zmianę.
Tydzień temu miałem chwilę, by pójść na poznańską Cytadelę i, choć było niebywale zimno, nie żałuję.
Rzeka i okolice w listopadzie
Cytadela
Morfina
Trwa już drugi tydzień roku akademickiego, ale to nie znaczy, że przestałem czytać. Bo czytam, nie tylko podręczniki.
W tamtym tygodniu skończyłem „Morfinę” Szczepana Twardocha. Dochodzę do wniosku, że zdolności interpretacyjne tekstów literackich w znacznej chyba mierze utraciłem; a może wcale nigdy ich nie miałem (przynajmniej w odniesieniu do powieści tego typu)? Filolog tę książkę zdiagnozowałby jako powieść postmodernistyczną (czytaj: trudną do zdzierżenia): wielu narratorów, rozchwiany emocjonalnie bohater, wątpliwości co do tożsamości, dziwne „głosy znikąd”, retrospekcje, introspekcje, przeniesienia do przyszłości itd. Książkę czyta się nader przyjemnie i nie mam wątpliwości co do tego, że były to pieniądze dobrze zainwestowane, bo pióra Twardocha jest bardzo sprawne, z pewnością sprawniejsze niż moje paluszki biegające po klawiaturze piszące te słowa.
W jego powieści nie brakuje wielu błyskotliwych porównań, pięknie użytych przekleństw, bogatego folkloru językowego; nie ma tu żadnej pruderii – nie jest więc to lektura dla każdego, a przynajmniej nie dla osób, które nie mają dystansu do rzeczywistości (i historii).
Nie będę pisał, o czym książka jest, bo każdy może się sam przekonać.
Wiele miejsca można by też poświęcić samej osobie autora, który jest „zadeklarowanym śląskim patriotą”. Jest chyba także w pewnym sensie mistrzem w kreowaniu własnego wizerunku. Wystarczy spojrzeć na jego stare i nowe zdjęcia (odsyłam do Google Obrazy).
Mdłe barwy
Już w środę rozpoczął się rok akademicki, dla mnie już V. Jednak ja zajęcia miałem tylko w teorii, bo w rzeczywistości prawdziwa praca rozpocznie się od poniedziałku. Ale to na razie nieważne!
Dzisiaj znowu wybrałem się na rower z myślę, że nie wiem, czy jeszcze się uda w tym roku. Pogoda jest bardzo abstrakcyjna; gdyby to było lato, to przy 13 – 15 stopniach nigdy nie wyszedłbym z domu, ale teraz nie ma co narzekać. Rzuca się w oczy, że świat jest jakby uśpiony i barwy straciły blask. To nowe spojrzenie na zdjęcia!
Poznań
Jutro rozpoczyna się rok akademicki. Ale ja swoją obecnością inauguracji nie planuję uświetniać. Mogę sobie potem obejrzeć w internecie.
Dopiero, co rozpoczynałem pierwszy rok studiów, a już rozpoczynam ostatni. Co tu dużo pisać… Zajęcia, wykłady, praktyki, praca magisterska – czas zaczynać. Znowu wyruszam do Poznania i czuję się trochę jak hobbit opuszczający swoją norę. Chociaż to już po raz piąty.
Ostatnie dni wakacji tradycyjnie na rowerze.
Ulica Alberta
Przypomniała mi się dzisiaj moja wycieczka do Rygi, a w szczególności jedno miejsce – zachwalana przez wszystkich – ulica Alberta.
Powyżej znajduje się film z serii Spacer z ambasadorem dostępny na kanale Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP na YouTubie. Film jak najbardziej oddaje charakter i atmosferę Rygi. Mowa w nim także o ulicy Alberta, jako przykładzie wspaniałej ryskiej secesji.
O ulicy Alberta rzecz jasna mówią wszelkiej maści przewodniki. Na każdej pocztówce są zdjęcia tamtejszych oszałamiających kamienic.
Tak więc ja, ruszając do Rygi – miałem już w głowie obraz: ULICA ALBERTA! Byłem całkowicie przekonany, że rzeczona ulica jest jakąś olbrzymią arterią, sercem miasta, jego duszą itp. itd. Okazało się jednak, że ulica Alberta jest w centrum miasta, ale jest to mała uliczka bez znaczenia. Ma nie więcej, niż 200 metrów długości, szerokością także nie imponuje. Nie mieszczą się przy niej żadne ważne instytucje. Mieszkańcy tam nie zaglądają. Łażą tamtędy jedynie tabuny turystów.
Prawdą jest, że piękne kamienice faktycznie tam stoją. Mimo to, czułem się trochę oszukany. Byłem wręcz tym zażenowany, bo ta ulica choć piękna, jest właściwie wymarła.
Nędza życia on line
What’s on your mind? from Shaun Higton on Vimeo.
Powyżej znajduje się link do ciekawego filmu (nie udało mi się go wgrać na stronę). Obraz ludzi kreowany na portalach społecznościowych jest ewidentnie na pokaz i nijak ma się do rzeczywistości. Ludzie tworzą swoją alternatywną „twarz” w internecie, ale jest ona taka, jaka chcieliby, żeby była; nie odzwierciedla rzeczywistości. Jest to z pewnością sposób na poprawienie sobie samopoczucia poprzez wzbudzenie u innych niezasłużonej aprobaty.
Statystyka psuje humor
Parę dni temu w „Dużym formacie” ukazał się reportaż opowiadający o tym, jak się żyje bez łazienki. Dla kogoś, kto mieszka w mieście, jest właściwie niewyobrażalne, ale jednak okazuje się, że rodzin pozbawionych takiego osiągnięcia XX wieku jest całkiem sporo, nie tylko na wsi.
Pod artykułem znajduje się kartodiogram wyraźnie wskazujący, że granice zacofania pokrywają się z granicami zaborów. Chodzi właściwie wyłącznie o zabór rosyjski. Kalisz znajduje się na terenie byłego zaboru rosyjskiego (choć bardzo na zachodzie), więc postanowiłem sprawdzić, jak to u nas wygląda. Sięgnąłem więc po dane GUSu.
Prawdę mówiąc, dane mnie zaskoczyły. Wynika z nich, że obecnie w Kaliszu 94,2% mieszkań ma łazienki; jest to mniej niż przeciętnie w Poznaniu, Wielkopolsce i w Polsce (w miastach i na wsi!). Możemy sobie poprawić samopoczucie patrząc na dane dotyczące lubelskich wsi, ale to raczej marne pocieszenie.
Sprawdźmy zatem, jak jest w innych obszarach.
Tutaj Wielkopolska w teoretycznie przoduje, ale różnice są minimalne.
PS. To jest trzechsetny wpis na blogu.