Świeradów-Zdrój leży w Górach Izerskich, czyli paśmie górskim w południowo-zachodniej części kraju, na granicy Polski i Czech. Ale już Szklarską Poręba, oddalona o zaledwie kilkanaście kilometrów, leży na granicy Gór Izerskich i Karkonoszy. Jadąc ze Szklarskiej Poręby w kierunku granicy i dalej do Harrachova (Czechy) jedziemy przełęczą oddzielającą Góry Izerskie od Karkonoszy.
Jedne i drugie są pełne atrakcje, chociaż o wiele bardziej znane, a co za tym idzie, o wiele bardziej zadeptane, są Karkonosze.
W Górach Izerskich można się wybrać na Smrek (przez którego czubek przechodzi granica polsko-czeska) albo kawałek dalej na Stóg Izerski. Ja przeszedłem również fragmentem głównego szlaku sudeckiego aż do Polany Izerskiej.
Poprzednim razem w Świeradowie byłem ponad 10 lat temu. Krótkie wrażenia z obecnego wyjazdu:
Aktualizacja 25.10.2022
Napiszę jeszcze kilka słów o Świeradowie, bo widzę, że jest tu pusto. Jest to niewielka, nie aż tak popularna miejscowość w Górach Izerskich, przy granicy z Czechami. Niedaleko jest Szklarską Poręba, która właściwie leży w przełęczy oddzielającej Góry Izerskie od Karkonoszy. Tak, czy inaczej, są to Sudety. Jednak Świeradów jest zdecydowanie ładniejszy i spokojniejszy. Szklarska Poręba, to sudeckie Zakopane, co raczej nie jest komplementem. W czasie tegorocznego wyjazdu byłem tam raz i mniej więcej po 15 minutach zawróciłem na parking. Ale może jestem uprzedzony. Świeradów aspiruje do bycia elegancką miejscowością uzdrowiskową, mówiąc krótko taką, jak na „zgniłym Zachodzie”. Częściowo się to udaje. Dużą zaletą jest to, że jest kompaktowy i po najważniejszych jego częściach można poruszać się na piechotę. Zdecydowanie mi się podoba.
W Lublinie byłem pierwszy raz, tylko na niecałe 3 dni i w dodatku służbowo, tak więc zbyt wiele niestety nie widziałem. Jednak to, co widziałem, tylko mnie zachęca, by w te strony przyjechać ponownie.
Głównie byłem w ścisłym centrum. Miałem bardzo blisko do lubelskiego Starego Miasta, które jest naprawdę imponujące. Lubelska starówka bardzo przypadła mi do gustu i nie jest gorsza od innych znanych zabytkowych centrów miast. Jak dla mnie, jest trochę podobna do starówki krakowskiej, chociaż oczywiście jest o wiele mniejsza.
Podobało mi się to, że nie jest tak zupełnie zrewitalizowana i wyremontowana – nie brakuje tam starych ruder i sypiących się kamienic. Ale to tylko dodaje uroku i autentyczności.
Brama krakowskaTrybunał Główny Koronny dla prowincji małopolskiejKu FarzeWidok na zamek z bramy grodzkiejOd strony zamkuWieczorem
Jeszcze na chwilę wrócę do mojego wyjazdu nad morze zimą. Dla kogoś, kto mieszka nad morzem, to pewnie nie są żadne atrakcje (podobnie dla tych, co np. mieszkają w górach i mają góry na co dzień). Ale dla mnie, tj. dla mieszkańca płaskich jak stół nizin, gdzie nie ma niczego atrakcyjnego, morze i nadmorska przyroda, są bardzo pociągające. Oczywiście, w moich okolicach też są ładne miejsca (ohydne także). W okolicach Trójmiasta takich miejsc jest wiele, nawet w samej Gdyni, np. Kępa Redłowska – bardzo mi się tam podoba.
Ale najpiękniejszy mimo wszystko jest Półwysep Helski – szczególnie w okolicach samego koniuszka. Warunki tam panujące są dosyć surowe – wiatr, zimno. Wybrzeże pokryte jest karłowatym lasem, smaganym nieustannie przez morskie wiatry. Przyroda jest w miarę „dzika” (na ile może być dzika w takim kurorcie), zimą – nie aż tak bardzo zadeptana. Bezkresne plaże i morze bardzo mi się podobają.
GdyniaWyjście z lasu na plażę na Półwyspie HelskimPlażaCypel Rewski
Gdy za pierwszym razem wybierałem się do Trójmiasta, bardziej atrakcyjny wydawał mi się Gdańsk. Szybko jednak okazało się, że to nieprawda. W 2019 roku nie udało mi się znaleźć, sensownego noclegu w Gdańsku – i tak trafiłem do Gdyni. Od razu stwierdziłem, że Gdynia jest fantastycznym miastem.
To nie jest miasto ani stare, ani zabytkowe (nie licząc zabytków gdyńskiego modernizmu, z których jednak i tak żaden nie ma więcej, niż 100 lat). Ale i tak przyciąga ciekawą urbanistyką, ładną i spójną architekturą. Po prostu widać, że to jest naprawdę miasto do mieszkania. Oczywiście nie jest bez wad, jak każde miasto. Ale odniosłem wrażenie, że dzięki swojej stosunkowej kompaktowoście i ładnemu położeniu, jest dobrym miejscem do życia.
Zachwyca mnie położenie Kamiennej Góry. To dzielnica znajdująca się między ścisłym centrum Gdyni a wybrzeżem. Z jednej strony jest to właściwie centrum, jest nad samym morzem, ale jednocześnie jest na uboczu; jest tam kameralnie i spokojnie. Za pierwszym razem przypadkowo znalazłem tam nocleg i odtąd zawsze już będę chciał tam wracać. W tej dzielnicy znajdują się luksusowe, wielkie, przedwojenne wille. Są także ciekawe budynki użyteczności publicznej, rzecz jasna w stylu gdyńskiego modernizmu (np. Wojskowy Sąd Garnizonowy). Znajdują się tam bloki, ale przedwojenne (niskie, dosyć ciasne), a także młodsze wieżowce. Dużą zaletą jest wyjątkowa bliskość morza, a także innych atrakcji przyrodniczych, choćby Kępy Redłowskiej.
W Gdyni nie ma wielu spektakularnych atrakcji, ale jak dla mnie samo miasto jest atrakcją. Całkiem ładne, nieźle zaprojektowane, ze sprawną komunikacją publiczną. Jest malowniczo położone, bo na wzgórzach (czy jest drugie takie miasto u nas, przynajmniej poza górami?). Otoczone jest lasami, przez które się wjeżdża do Gdyni. W środku też są miejsca wartościowe przyrodniczo, przede wszystkim Kępa Redłowska, Orłowo.
Gdynia się szczepiZa chwilę gradobicieŚwiętojańskaKamienna GóraGdyński modernizmOrłowoWystawa przy szkole plastycznejMarina w Gdyni
Gdańsk jest dużo bardziej podobny do innych dużych miast, typu Poznań, Wrocław, Łódź czy Kraków. Mieszkać bym w nim nie chciał. Duży ruch, duży hałas. Starówka – komercyjny disneyland dla turystów (piękna, ale martwa). Centrum otoczone autostradami w środku miasta. Te koszmarne, wielopasmowe drogi koło Bramy Wyżynnej to jakiejś zupełne nieporozumienie.
Niewątpliwą atrakcją Gdańska jest Europejskie Centrum Solidarności. Byłem w nim 2 lata temu; bardzo ciekawe miejsce, szczególnie jeśli ktoś choć trochę interesuje się historią współczesną.
Muzeum Morskie – dosyć ciekawe, ale mam wrażenie, że ekspozycja częściowo zatrzymała się w latach 80. XX wieku. Jak dla mnie, najciekawsza była lodówka, w której znajdowało się ceramiczne naczynie z 200-letnim masłem, wyłowionym z okrętu, który zatonął dawno temu na Morzu Bałtyckim. No i chyba największą atrakcją jest „Sołdek”, czyli masowiec zbudowany w Stoczni Gdańskiej. Można zwiedzać jego dużą część, od maszynowni po kajuty załogi. Daje to jakieś wyobrażenie o życiu na morzu. Szkoda tylko, że nie ma opisów elementów wyposażenia. Więcej zdjęć z muzeum morskiego.
Molo w Sopocie
W 2019 roku chciałem też odwiedzić Muzeum Narodowe w Gdańsku, żeby zobaczyć Sąd ostateczny, ale niestety wtedy muzeum było nieczynne. Udało mi się w 2022 roku; odwiedziłem oddział poświęcony sztuce dawnej. Średniowieczny obraz rzeczywiście robi wrażenie.
Park OliwskiKatedra OliwskaWille w OliwieGłówne MiastoBrama WyżynnaDwustuletnie masełko„Sąd ostateczny”Klepsydra służąca do odmierzania czasu trwania kazaniaZabawkowe utensylia kościelneMiśnieńska filiżanka z ręcznie malowanymi wrąbkamiKot pilnuje MN w GdańskuBazylika mariacka
Innego dnia pojechałem także, aby odwiedzić obrzeża Gdańska, a konkretnie Oliwę. Ta dzielnica Gdańska przypomina poznański Sołacz: park, stare luksusowe wille, brukowane uliczki. Piękny jest Park Oliwski. No a archikatedra, to wiadomo. Trzeba ją zobaczyć 😀
Po ponad dwóch latach ponownie wybrałem się nad morze. Pierwszy raz na dłużej pojechałem do Trójmiasta w grudniu 2019 roku, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Bardzo mi się tam spodobało, a najbardziej Gdynia! W 2020 roku znowu planowałem wyjazd, ale nic z niego nie wyszło z powodu pandemii. W 2021 roku nie miałem już urlopu. Dlatego na pierwszy od blisko dwóch lat urlop wybrałem się znowu do Gdyni. Ale tym razem trochę więcej pozwiedziałem, bo pojechałem samochodem. W drodze do Gdyni postanowiłem wstąpić na jedną noc do Grudziądza; chciałem także coś zobaczyć po drodze.
Plany podróży trochę pokrzyżowała pogoda. Był to weekend, w którym były straszne wichury, śnieg z deszczem i nieprzyjemny spadek temperatury.
W pierwszej kolejności wstąpiłem do Włocławka. Niestety dosyć mocno mnie rozczarował, nie wiem, czy to wina złej pogody (wiatr, deszcz)? Włocławek jest miastem podobnym do Kalisza, z podobną liczbą ludności. Powinien mieć więc i podobne problemy. Sprawia wrażenie miasta lekko podupadłego (czy Kalisz też tak wygląda??), chociaż może za krótko w nim byłem, żeby oceniać…
Najpierw pojechałem do tamy. Chciałem zobaczyć Zalew Włocławski i stopień wodny. Jest tam nawet parking. Ohydna pogoda nie zachęcała do dłuższego zwiedzania tego terenu. Ale tama jest niewątpliwie imponująca (pomimo jej złego wpływu na środowisko), a zalew wygląda bardzo malowniczo. Później przez przedmieścia i tereny przemysłowe pojechałem do centrum. Bulwary nad Wisłą wyglądały bardzo ładnie. Blisko rzeki stoi też imponująca neogotycka katedra. Rzecz jasna, zamknięta. Dalej nie było już tak dobrze. Po przejechaniu ponad 150 km liczyłem, że będę mógł wejść do jakiejś kawiarni choćby na 10 minut. Przeliczyłem się. W centrum Włocławka nie znalazłem żadnego takiego przybytku, chociaż przyznam, że nie szukałem zbyt długo, bo mi się nie chciało. Trafiłem na coś w rodzaju deptaku. Sprawiał bardzo depresyjne wrażenie. Widać, że kiedyś tam przeprowadzono jakąś rewitalizację (w miarę współczesna nawierzchnia, obudowane drzewka), ale całość sprawiała wrażenie, że od tamtej pory miasto zdążyło się pogrążyć w stagnacji. Mówiąc eufemistycznym językiem rzeczoznawców majątkowych: uległa już amortyzacji. Ulica wypełniona była rozsypującymi się kamienicami, witrynami zabitymi dechami i wyjątkowo nędznymi kramami. Mówiąc krótko, stereotypowa prowincja w pigułce. Znacznie gorzej niż w Kaliszu, w którym centrum także mocno podupadło.
Wisła we WłocławkuKatedra we WłocławkuRuiny deptakuOpuszczone witryny, podupadłe nędzne kramy i samochody na chodnikach to znak rozpoznawczy polskiej prowincji
Pogoda zniechęciła mnie do dalszego zwiedzania, a poza tym, byłem głodny. Zaciekawił mnie mural z napisem „Włocławski fajans”. Nigdy o takim nie słyszałem. Niestety nie udało mi się zobaczyć wyrobów ceramicznych, które przecież bardzo lubię. Po kilku dniach (zupełnie przypadkiem, w Toruniu) dowiedziałem się, że przed laty istniała we Włocławku fabryka porcelany. Niestety została zamknięta, ostatnie sztuki ich produktów można kupić na wyprzedaży.
Moje plany obejmowały wizytę w Chełmnie, który znajduje się niedaleko Grudziądza i słynie ze średniowiecznych murów miejskich. Jednak gdy jechałem z Włocławka w kierunku autostrady A1 zauważyłem, że jadące samochody mają zupełnie oblepione śniegiem tablice rejestracyjne. W krótkim czasie pogoda bardzo się pogorszyła; zaczął padać deszcz ze śniegiem, na ziemi leżała „kasza”. Dlatego, obawiając się warunków na drodze, postanowiłem odpuścić tym razem (niestety) Chełmno i pojechać prosto do Grudziądza.
Grudziądz znajduje się niedaleko, ale miasto ma zupełnie inny charakter i zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie (chociaż przyznam, nie spędziłem w nim nawet 1 doby).
Spichlerze w Grudziądzu
Zatrzymałem się na obrzeżach miasta. Na godzinę wstąpiłem do Geotermii. Nie jest ona aż tak fajna, jak zapowiada strona internetowa, chociaż kąpiel w solance jest ciekawym doświadczeniem. Szczególnie w tej z wyjątkowo wysokim stężeniem soli. Zupełnie nie ma w niej grawitacji. Nie da się pływać, stężenie soli przeszkadza. Na początku całe ciało szczypie. Ale po kilku minutach kąpiel w gorącej wodzie staje się przyjemna. Brakuje basenu sportowego.
Wieczorem udałem się na grudziądzką starówkę, która jest naprawdę ciekawa. Słynie przede wszystkim z majestatycznych zabytkowych spichlerzy górujących nad doliną Wisły. Po kilkuset metrach dochodzi się do stromych schodów, którymi można wejść na górę i dojść na rynek. Jest tam pełno wąskich zaułków. Obok są także ruiny zamku, także się do nich wdrapałem. Nie wiem dlaczego, ale Grudziądz sprawa bardzo pozytywne wrażenie. Także wtedy, gdy jedzie się samochodem wśród bloków. Jadąc na obrzeża zauważyłem, że osiedle bloków graniczy ze ścianą lasu. Coś niespotykanego. Chętnie zobaczyłbym Grudziądz za dnia.
Niektóre spichlerze przerobiono na budynki mieszkalne
Następnego dnia nie mogłem się zdecydować, który zamek krzyżacki powinienem jeszcze zobaczyć. Dwa lata temu byłem w Malborku. Teraz rozważałem zamek w Kwidzynie albo w Sztumie. Ostatecznie pojechałem do Kwidzyna, gdzie zamek jest – jak się zdaje – większy. W Kwidzynie nad miastem góruje olbrzymia kolegiata, do której doklejony jest zamek. W mieście właśnie trwał finał WOŚP, ale pogoda sprawiała, że impreza nie była zbyt liczna. W centrym właściwie nie ma starych budynków; wyraźnie widać, że przez miasto przeszła wojna i niewiele z niego zostało. Natomiast zamek jest naprawdę stary i naprawdę dosyć ciekawy, chociaż nie robi aż takiego wrażenia jak zamek w Malborku; przede wszystkim jest kilkanaście razy mniejszy i nie zajmuje dużego terenu. Ale jest wyraźnie gotycki, a to już coś.
Zamek krzyżacki w Kwidzynie, do którego przyklejona jest wielka katedraMłynki do kawyPralka
Budynek pełnił w czasach niemieckich siedzibę różnych instytucji, np. sądu. Dlatego do dzisiaj zachowały się w środku różna napisy wymalowane na ścianach (np. zakaz palenia). Wnętrza nie są zbyt imponujące. Dosyć ciekawa jest wystawa etnograficzna, na której zgromadzono wiele różnych gratów, np. starą pralkę czy młynek do kawy.
Następnie planowałem pojechać prosto do Pelplina. W tym celu trzeba przejechać przez Wisłę; po drugiej stronie rzeki rozpoczyna się Kociewie. Miałem nie wstępować do Gniewu, ale gdy przekraczając Wisłę zobaczyłem gotycki kościół górujący nad miastem i wspaniały zamek, to nie mogłem się oprzeć i postanowiłem zatrzymać się chociaż na chwilę.
Gniew jest moim zdaniem pod wieloma względami podobny do Byczyny. Jest to bardzo małe miasteczko, z wąskimi uliczkami, wypełnione starym budownictwem; nie ma wiele do zaoferowania poza atmosferą. Ale to wystarczy. Na początku natknąłem się na gotycki kościół. Jest ciekawy (z resztą na Pomorzu takich starych, gotyckich kościołów jest pełno – podobnie, jak u nas barokowych), choć nie aż tak zadbany, jak wspaniałe katedry. Ale i tak warto zobaczyć. Rzuciły mi się w oczy tabliczki z nazwiskami wiernych, rozpisane na ławkach na poszczególne godziny. Ciekawa jest też antresola z organami, która nie znajduje się nad wejściem do kościoła, ale bliżej środka nawy.
Potem przeszedłem przez rynek i zacząłem szukać zamku. Ostatecznie do niego dotarłem. Zamek jest wielki i dobrze zachowany. Ale zwiedzać go można raczej tylko z zewnątrz, bo w środku jest hotel (a właściwie to jakiś kompleks, bo są tam trzy hotele obok siebie, lądowisko dla helikopterów itp.; stamtąd rozpościera się niesamowity widok na dolinę Wisły).
Wnętrze kościoła w GniewieUliczka w GniewieZamek w Gniewie
Ostatnim punktem programu miał być Pelplin. Ale to było wielkie rozczarowanie. Przynajmniej tym razem. Pelplin, to jak wiadomo, jedna z najstarszych siedzib diecezji. Poza tym swój rozwój Pelplin zawdzięcza cystersom, którzy pozostawili po sobie wielki kompleks poklasztornych zabudowań. Przede wszystkim monstrualną archikatedrę, której nie powstydziłoby się żadne większe miasto. Niewiele jednak z niej zobaczyłem, bo właśnie zaczynała się msza.
Żelaznym punktem programu powinno być też muzeum diecezjalne, które słynie przede wszystkim z bezcennej kopii Biblii Gutenberga. Niestety jest nieczynne do odwołania. W dodatku nigdzie nie ma informacji, kiedy będzie otwarte, czy w ogóle jest czynne. Informacje w internecie są sprzeczne, na wiadomości nikt nie odpowiada. Pocałowałem więc klamkę.
Po nieudanej wizycie w Pelplinie ruszyłem autostradą do Gdyni.
Las zimą jest szczególnie ładny. Polecam wszystkim zimowe wizyty w lesie choćby z tego powodu, że wtedy można więcej zobaczyć, a poza tym można wejść w miejsca, które normalnie są niedostępne ze względu na straszne nagromadzenie krzaków, liści, wysokich traw itp. Oczywiście o innych porach roku też może być przyjemnie, ale np. latem w lesie mogą być komary (szczególnie, gdy jest duża wilgotność, a ostatnio lata bywały deszczowe); natomiast jesienią występuje podwyższone ryzyko spotkania grzybiarzy, często rozjeżdżających samochodami leśne ścieżki, których wcale nie mam ochoty oglądać. Dlatego zima w lesie górą.
Najbardziej lubię połączenie lasu i wody. Dlatego nieraz odwiedzam miejsca, gdzie są strumienie, stawy czy jakieś rozlewiska. W styczniu byłem trzy razy w takich miejscach, wszystkie są niedaleko Kalisza. Warto się do nich wybrać.
Okolice rezerwatu
Stawy poukrywane w lesie
To jest to samo miejsce, które odwiedziłem w grudniu, ale tym razem nie było śniegu albo było go o wiele mniej.
Na przełomie roku miałem przyjemność przeczytać książkę, którą nota bene dostałem od Św. Mikołaja pt. „Wyhoduj sobie wolność. Reportaże z Urugwaju” (autorzy Szymon Opryszek i Maria Hawranek). Z resztą ostatnio bardzo dużo oddaję się literaturze faktu, a ponadto kontynuowałem czytanie T. Bernharda, ale to temat na osobny post.
Urugwaj to państwo na drugim końcu świata, o którym u nas nie mówi się nic albo bardzo niewiele. Pamiętam, że jakiś czas temu czytałem artykuł na jego temat w „Polityce”. Blisko dekadę temu media w naszej części świata poświęcały odrobinę uwagi prezydentowi Urugwaju (nazywanym „najbiedniejszym prezydentem świata”) José Mujice. Jest to państwo w Ameryce Południowej, wciśnięte między Brazylię i Argentynę, nad olbrzymi estuarium La Platy.
Pod względem gospodarczym i zamożności jest to raczej „średniak”, pewnie w miarę podobny do Polski. Jednak z drugiej strony, nie ma tam patologicznego rozwarstwienia społecznego, jak w wielu innych państwach regionu. Nie słychać też o mafiach i kartelach narkotykowych terroryzujących społeczeństwo. Występuje tam bieda, jak wszędzie, ale chyba nie są to takie slumsy jak te znane z Brazylii.
Natomiast pod względem społecznym, to państwo wyprzedziło wiele innych (w tym nasze) o jakieś 100 lat. Wystarczy wspomnieć o małżeństwach jednopłciowych, czy możliwości adopcji dzieci przez osoby w takich związkach. Ale nie tylko to; także kwestia bardziej prozaiczne, jak choćby przestrzegany rozdział kościoła od państwa, w tym rygorystyczne przestrzeganie świeckości szkół. Jeśli ktoś chce dowiedzieć się więcej – pozostaje mu lektura książki, którą polecam.
Jednym słowem, pralnia dla bezdomnych nie powstała (całkowicie za darmo, ufundowana przez sponsora, Henkla), ponieważ władze kościelne koniecznie chciały ją poświęcić, na co nie wyraził zgody sponsor. Czyli wszystko już było gotowe, pralki czekały na użycie, ale z powodu kościelnego oślego uporu, wszystko trzeba było odkręcać… ręce opadają.
Minęły wyczekiwane przez każdego Święta Bożego Narodzenia i minął też cały rok 2021. Oby nowy rok nie był gorszy od tego, który właśnie się kończy 🙂
Rok temu odkryłem ciekawe miejsce pośród lasów w powiecie ostrzeszowskim. Tak mi się spodobało, że odwiedziłem je dwukrotnie w grudniu 2020 roku. Ale gdybym miał więcej czasu, zrobiłbym tam znacznie dłuższą wycieczkę. W tym miesiącu, tj. w grudniu 2021 roku, po całym roku znowu ruszyłem na małą wycieczkę w te okolice. Szkoda, że dni są teraz takie krótkie i trzeba patrzeć na zegarek, aby zaraz nie zrobiło się ciemno.
Na mapie teren wygląda zupełnie niepozornie. I trzeba naprawdę zejść z ubitego szlaku, aby odkryć urokliwe miejsca. Jest tam wszystko to, co każdy turysta lubi: droga wiodąca przez las, drzewa, pola, stawy. Tym razem widoczność była bardzo słaba, co dawało naprawdę niezwykły efekt. W sumie niewiele można było zobaczyć, za to było słychać szum lasu i dźwięki (trudno to nazwać śpiewem) wydawane przez ptaki.
Są tam też jakieś stawy, można do nich zupełnie blisko podejść. Ciekawe, jak te okolice wyglądają o innych porach roku.
Spadła odrobina śniegu, przez parę dni utrzymywał się mróz. Pewnego dnia o świcie znowu więc zahaczyłem o obrzeża Parku Miejskiego. Teraz temperatury znowu są dodatnie i wszystko się rozpuściło… Miasto w zimowej szacie, przy łagodnym mrozie, prezentuje się nieźle.