Miałem to szczęście, że moje lata szkolne przypadły na czasy Harry’ego Pottera i innych świetnych książek z dziedziny fantasy. Ktoś może je dezawuować i mówić, że „to tylko książki dla dzieci/młodzieży”. Ja tak nie uważam, jest przekonany, że to książki dla osób w każdym wieku, każdy znajdzie w nich coś dla siebie. Tematy, które poruszają, są zdecydowanie uniwersalne, nawet jeśli ktoś niekoniecznie przepada za tematami „magicznymi”. Odrobinę później pojawiła się seria o Eragonie (C. Paolini – seria „Dziedzictwo”). Na początku podchodziłem trochę sceptycznie (ale byłem wtedy w gimnazjum), z czasem jednak przeczytałem dostępne części i z wytęsknieniem oczekiwałem kolejnych. Seria o Eragonie jest zupełnie inna niż Harry Potter, dzieje się w zupełnie innym świecie, ale jednak takim, który ma wiele wspólnego z naszym życiem ziemskim (bo porusza tematy uniwersalne). Oczywiste są odniesienia do Śródziemia z „Władcy Pierścieni” Tolkiena, co nie oznacza, że autor skopiował pomysły. Jakkolwiek bardzo szanuję literaturę Tolkiena i świat Śródziemia, który stworzył, to jednak myślę, że każde pokolenie musi mieć „swoje” Śródziemie – i dla osób w moim wieku takim Śródziemiem jest świat Alagaësii stworzony w serii o Eragonie. Dla mnie jest on bardziej przekonujący. No i przede wszystkim widać, że „Eragon” jest książką napisaną współcześnie, a nie powieścią sprzed dekad, napisaną przez profesora uniwersytetu.
W roku 2021 ponownie postanowiłem sobie ten świat przypomnieć i mam wrażenie, że zrobił na mnie jeszcze większe wrażenie, niż wtedy, gdy czytałem serię 10 lat temu albo i więcej. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, że nie jestem już uczniem; nie ma się co oszukiwać, jestem już dorosły. Ale magia podziałała na mnie raz jeszcze. I gdy tak czytałem ponownie przygody Eragona, gdy dotarłem do ostatniego tomu, ponownie odkryłem genialny fragment o tym, jak Eragon odkrywa prawdziwe imię. Ten fragment opowiada o przemianie, jakiej doznał Eragon przez wydarzenia, które ukształtowały jego życie – a właściwie, to opowiada o tym, jak zdał sobie sprawę z tego, jak się zmienił. Dla mnie jest to niesamowite, bo chyba każdy taką przemianę przechodzi, chcąc nie chcąc. Niekoniecznie musi być to zmiana na lepsze. I nie zawsze zda sobie sprawę z tego od razu, czasami może po długim czasie. Dlatego ten fragment jest tak uniwersalny, również dla tych, którzy nie żyją w świecie Alagaësii.
Eragon odkrywa swoje prawdziwe imię
Przed świtem, gdy Eragon ujrzał już między dwoma wierzchołkami na wschodzie gwiazdę zaranną, zadał sobie pytanie:
— Czego ja chcę?
Do tej pory nie zastanawiał się nad tym. Pragnął obalić Galbatorixa, to oczywiste. Ale w razie powodzenia, co dalej? Odkąd opuścił dolinę Palancar, myślał, że pewnego dnia wrócą tam z Saphirą, by zamieszkać niedaleko gór, które ta kochał.
Jednakże, zastanawiając się teraz, powoli zaczął pojmować, że już go to nie pociąga.
Wychował się w dolinie Palancar i zawsze będzie myślał o niej jak o domu. Ale co właściwie czekało tam na niego bądź Saphirę? Carvahall zostało zniszczone, a nawet jeśli wieśniacy odbudują je kiedyś, nigdy już nie będzie takie samo. Poza tym, większość ich przyjaciół mieszka gdzie indziej, a obydwoje mieli obowiązki wobec różnych ras Alagaësii – obowiązki, których nie mógł zlekceważyć. Po wszystkim, co widzieli i zrobili, nie wyobrażał sobie, by któreś z nich zadowoliło się życiem w tak zwykłym, odosobnionym miejscu. (…)
No i pozostała jeszcze Arya. Gdyby zamieszkali z Saphirą w dolinie Palancar, widywałby ją bardzo rzadko, o ile w ogóle.
— Nie — powiedział głośno Eragon i słowo to zabrzmiało w ciszy niczym uderzenie młota. — Nie chcę wracać.
Po plecach przebiegł mu lodowaty dreszcz. Wiedział, że się zmienił od dnia, gdy wraz z Bromem i Saphirą wyruszyli tropić Ra’zaców, ale kurczowo trzymał się wiary, że gdzieś w głębi pozostał tą samą osobą. Teraz pojął, że to nieprawda. Chłopiec, którym był, gdy po raz pierwszy opuścił dolinę Palancar, nie istniał; Eragon nie wyglądał jak on, nie zachowywał się jak on i nie pragnął już tego samego.
Zaczerpnął tchu, po czym westchnął powoli, głośno, gdy dotarła do niego ta prawda.
— Nie jestem tym, kim byłem.
Dopiero gdy wypowiedział te słowa, nabrały one właściwego ciężaru.
A potem, kiedy pierwsze promienie porannego słońca rozjaśniły niebo na wschodzi, nad starożytną wyspą Vroengard, gdzie kiedyś żyli Jeźdźcy i smoki, pomyślał o imieniu – imieniu, które wcześniej nie przyszło mu do głowy – i gdy to uczynił, poczuł nagłą pewność.
Wymówił to imię, wyszeptał je do siebie w najgłębszych zakamarkach umysłu, a całe jego ciało wibrowało, jakby Saphira uderzyła w kolumnę, na której siedział.
Potem sapnął i odkrył, że jednocześnie śmieje się i płacze – śmieje się z radości, że mu się udało i że w końcu zrozumiał, płacze, ponieważ teraz widział wyraźnie wszystkiego swoje wady i popełnione błędy i nie mógł dłużej pocieszać się kłamstwami.
— Nie jestem tym, kim byłem — wyszeptał, zaciskając dłonie na krawędziach kolumny — ale wiem, kim jestem.
Imię, jego prawdziwe imię, było słabsze i bardziej niedoskonałe, niżby chciał, i nienawidził się za to, ale też miało w sobie wiele fragmentów godnych podziwu i im dłużej się zastanawiał, tym bardziej potrafił się pogodzić ze swą prawdziwą naturą. Nie był najlepszym człowiekiem na świecie, ale też nie najgorszym.
— I nigdy się nie poddam — warknął.
Pocieszał się też faktem, iż jego tożsamość nie pozostaje niezmienna – jeśli zechce, może się poprawić. W tym momencie poprzysiągł sobie, że w przyszłości będzie spisywał się lepiej, niezależnie od czekających go trudów. (…)
C. Paolini Dziedzictwo (Dziedzictwa księga czwarta), t. II, Warszawa 2012