W tym tygodniu byłem na filmie „Pentameron”, który reklamowano już ze dwa miesiące, ale na naszej prowincji jest tylko jeden seans – i był on w ten poniedziałek. Dodam, że film wyświetlono w kaliskim kinie Centrum, tzn. kinie studyjnym, które jest fajne, bo nie gra byle czego i nie jest tam sprzedawane jedzenie. Niestety, fotele są niewygodne (noga boli mnie do dziś), a ekran i dźwięk jednak nie są takie, jak w dużych kinach.
Film jest rzekomo włoski, ale aktorzy wzięci byli chyba z łapanki. Co odbiło się na języku, bo z jakiś przyczyn nakręcono go po angielsku i efekt jest dosyć dziwaczny. Z jednej strony – film bardzo europejski, scenariusz napisany na podstawie baśni jakiegoś włoskiego barokowego pisarza (stąd podobieństwo do „Dekameronu”), z odniesieniami do europejskich legend, mitów itd. – a z drugiej strony – cały efekt psuje ohydny angielsko-pseudo-amerykański akcent. Aktorzy ewidentnie się męczą.
Gra aktorska dosyć drewniana.
Jak przystało na baśń, są piękne zdjęcia, ładne efekty, świetna scenografia, fantastyczne kostiumy – i to jest ewidentnie na plus. Co do muzyki: wszyscy zachwycają się Desplatem; ja się nie zachwycam. Ale fabuła też trochę rozczarowuje. Niby te opowiastki są całkiem ciekawe, ale brakowało jednak jakiegoś zakończenia.
Jednym słowem: nie było źle, ale mogło być trochę lepiej.