W tamtym tygodniu obejrzałem jeszcze dwa inne filmy, o których warto wspomnieć. Oba to dreszczowce (horror, jak kto woli) i oba już sprzed wielu lat. Uchodzą za klasykę kina. Nietrudno zauważyć, że są zupełnie inne, niż dzisiejsze horrory epatujące obrzydliwościami wszelkiej maści. Tamte są zdecydowanie bardziej subtelne i myślę wręcz, że dla dzisiejszego widza, zahartowanego we wszelakich straszydłach czerpanych choćby z serii „Ringów”, raczej niezbyt straszne. A chwilami trochę groteskowe.
„Egzorcysta” (1973) – obowiązkowy film na religię 🙂 Jak z filmu wynika w Stanach Zjednoczonych już w latach 70. wątpiono w jakąkolwiek moc egzorcystów i w opętania, w przeciwieństwie do Polski – gdzie w XXI wieku pod tym względem ciągle jesteśmy w średniowieczu.
Nietrudno się domyślić, że film faktycznie opowiada o rzekomym opętaniu przez diabła, chociaż początkowo nic na to nie wskazuje. Bohaterowie krążą po lekarzach w poszukiwaniu odpowiedzi na źródło „dziwnego zachowania” jednej z bohaterek. Diabła jest tam w sumie niewiele, a obowiązkowe „miotanie jak szatan” wygląda dosyć pociesznie. „Matka Joanna” jest pod tym względem zdecydowanie mniej widowiskowa, a chyba robi większe wrażenie. Tutaj jest rzecz jasna nadludzka siła, niski głos i wszystkie inne diabelskie przypadłości (kto chodził na religię, wie z pewnością, jakie są objawy opętania :), ale jakiegoś głębszego przesłania to już raczej nie ma. Jednak film i tak warto zobaczyć choćby po to, by przekonać się, jak czterdzieści lat temu robiono horrory.
„Ptaki” (1963) – rzekomo jest to klasyka gatunku Alfreda Hitchcocka. Chyba trochę przereklamowane, a może ja – przesiąknięty współczesnymi filmami – nie jestem w stanie zrozumieć, ponoć ukrytego w filmie, geniuszu Hitchcocka.
Często mówi się, że „napięcie rośnie jak u Hitchcocka”. No cóż… kto ten film obejrzy, to chyba zmieni zdanie. Przede wszystkim dlatego, że przez pierwszą godzinę filmu, opowieść bardziej przypomina romans, czy jakiś film obyczajowy, a już na pewno nie dreszczowiec. Strasznie, chociaż nie jakoś przesadnie, robi się dopiero w ⅔ filmu.
Film warto obejrzeć choćby po to, by zobaczyć, jak żyło się w latach 60. w USA. Ja osobiście zwróciłem uwagę na to, że główni bohaterowie korzystają ze zmywarki (o ile mnie wzrok nie myli). Efekty specjalne sprzed pół wieku wyglądają także ciekawie, domyślam się, że ówcześnie robiły wielkie wrażenie.
Film nie jest może aż tak straszny, jak to się zwykło mówić, ale i tak jest dosyć ciekawy. Zagadka pozostaje niewyjaśniona i – nie zwiastuje pozytywnego zakończenia.